Ledwo zipiący koalicyjny rząd
Izraela oczekuje na kolejny wstrząs, Nie, nie będzie to wojna z Iranem, lecz
zażarte walki o kontrolę nad aparatem sądowo-śledczym. Lider Partii Pracy, Ehud
Barak, zażądał głowy ministra sprawiedliwości, w najgorszym przypadku –
jego stanowiska. Stoi za tym o wiele więcej niż zwykły spór o wpływy.
Sędziów na mydło
Izrael Szamir
Stary
ottomański garnitur jest już dla nas za mały. Dla nas – czyli krajów Bliskiego
Wschodu i Bałkanów, spadkobierców Imperium Ottomańskiego, których wiele łączy.
Nie tylko miłość do hummusu, araku, burekasu i kebabu, chociaż nie jest to mało.
Powszechny u nas i gorący nacjonalizm, centralne miejsce armii w społeczeństwie,
i cały szereg dobrze okopanych antyreligijnych („świeckich”, „socjalistycznych”,
„nacjonalistycznych”) partii. I zbytnio aktywna policja i służba bezpieczeństwa.
Nie tylko Syria – Izrael także należy do tego towarzystwa. Czasami zapominamy,
że państwo żydowskie nie powstało na pustej ziemi, nie między Mińskiem i
Pińskiem, a między Kunejtrą i El-Arish. Dlatego mamy tak samo wielu generałów w
rządzie, jak w Damaszku i Kairze. A prześladowania policyjne – jak w Bejrucie
lub Stambule.
W naszej byłej metropolii, Turcji, Sąd Najwyższy stara się
zabronić działalności... partii rządzącej. Jak im zazdrości stary sędzia Aron
Barak, którego całkiem niedawno wyprawiono na emeryturę! Jednak tego on nie
robił, chociaż i prawo zmieniał, i decydował o wszystkim lepiej od władz
wykonawczych. Nasze sądy, razem z naszą policją i pozostałym aparatem śledczym,
od dawna uważają, że są mądrzejsze od rządu, mądrzejsze od parlamentu, i
oczywiście mądrzejsze od wyborców. Mamy rząd, lecz to sąd sam decyduje, jak
bronić Siderot przed Hamasem, i w jaki sposób wymieniać jeńców. Wybraliśmy
Olmerta, lecz nie wybieraliśmy pani Dorit Bejnisz ani Menachema Mazuza, lecz
Bejnisz i Mazuz uważają, że są mądrzejsi. Teraz wyrzucają Olmerta, jak
poprzednio wyrzucili Mosze Kacawa. Uwięziliby także Sharona, lecz on im umknął w
niebyt. Jeszcze 29 marca 2004 roku ówczesna prokurator, a obecnie sędzina Sądu
Najwyższego, Edna Arbel żądała sądu nad starym generałem za łapówki.
Dostaje od nich także Liberman, lider największej obecnie
rosyjskiej frakcji parlamentarnej. Niedawno (27 lipca 2008 roku) złożył on
skargę do Sądu Najwyższego na Menachema Mazuza z żądaniem „zakończenia śledztwa,
ciągnącego się już 12 lat”. „Mam wrażenie, że cała ta historia nie skończy się
nigdy!” – oświadczył Liberman. Naiwny Liberman nie zrozumie, że podawanie do
sądu przeciwko prokuraturze jest jak sądzenie się z głową oprawcy przeciwko jego
prawej ręce. Sąd, prokuratura, policja, służba bezpieczeństwa – to głowy jednej
hydry, której na imię władza sądowo-śledcza.
Teoria klasyczna mówi o trzech władzach: prawodawczej,
wykonawczej i sądowej. Wiek dwudziesty dodał do nich czwartą – medialną, a
sądową rozszerzył o gigantyczny, wcześniej niespotykany aparat policyjny.
Wybieramy tylko parlament, który, choć w małym stopniu, lecz wpływa na władzę
wykonawczą, na rząd. Nie wybieramy środków masowego przekazu – należą one do
pięciu bogatych rodzin izraelskich, które wyznaczają redaktorów i określają krąg
przyjaciół i wrogów. Nie wybieramy także władzy sadowej – oto już dwadzieścia
lat kieruje nią niewielka grupa ludzi, wśród adwokatów nazywana „mafią sądową”.
Oni sami decydują o tym, kto wejdzie do tej grupy, a są to zwykle ich krewni,
powinowaci i bardzo oddani pomocnicy.
Bieda w tym, że dwie władze niewybieralne – sądowo-śledcza i
media – zmówiły się, zawarły ze sobą ścisły związek, i odsunęły na bok dwie
władze z wyboru, nie mówiąc już o zwykłych ludziach. W każdej gazecie można
przeczytać, że naród izraelski pogardza swymi parlamentarzystami i nie dowierza
rządowi. Gazety i telewizja troszczą się o to uczucie, a policja robi wszystko,
co może, aby usprawiedliwić tą pogardę. Policja przekazuje prasie swoje
podejrzenia, a gazety sądzą. Potem rzeczywisty sąd przyklepuje wyniki sądu
medialnego.
W rezultacie, osuwamy się w ciemne królestwo bezimiennej i
bezosobowej dyktatury. Nie tej, którą nas straszą – z dyktatorem na białym
koniu, i z orszakiem motocyklistów, z portretami w każdym domu i uwielbieniem
przez cały naród. Nawet nie znamy imion naszych nowych władców, nie znamy ich
twarzy, oni nie uczestniczą w wyborach, nie pytają się nas o zdanie, lecz
decydują o wszystkim. Są to elity sądów, aparatu policyjnego i mediów. Ci nigdy
nie wybierani władcy najbardziej kochają swoją władzę, i nie myślą dzielić się
nią z politykami. Gdy tylko pojawia się wybitna osobowość, mająca własne
oblicze, od razu kopią pod nią dołki. W ten sposób, przez dziesięć lat, dniem i
nocą, śledzili za Aryeh’em Deri, aż udało się go złapać na błędzie technicznym.
Teraz dali policjantom dyrektywę, aby kosztem wielkich pieniędzy i olbrzymim
trudem, doprowadzili Olmerta do Canossy.
Nie oznacza to, że policja reaguje na skargi i wiadomości o
przestępstwach. Spróbujcie donieść policji, że was napadnięto, okradziono lub
zabrano samochód. Na komisariacie najprawdopodobniej tylko wzruszą ramionami –
nie mamy czasu. Mamy sprawy ważniejsze. Musimy skłonić kobietę do złożenia
zeznań przeciwko ministrowi, który ją pocałował namiętnie, gdy ona chciała tylko
skromnie, w tym celu musimy polecieć do Południowej Ameryki. A o pańskie reno,
niech pan się martwi sam.
Wiele spraw, rozpoczętych przez policję i prokuraturę, jest
bezpośrednio związanych z walką anonimowych władców o władzę.
·
Po co wszczęto haniebną sprawę Mosze Kacawa?
Dlaczego jej nie zakończono, gdy wyjaśniło się, że pierwsza skarżąca się
kłamała? Po co był potrzebny lincz w prasie, dopóki nie pojawiły się nowe
pretendentki, z dalekiej przeszłości? Jest na to prosta odpowiedź: prezydent
Izraela ma bardzo małą władzę, lecz to on wyznacza członków Sadu Najwyższego.
Sądowej mafii bardziej na rękę był Szymon Peres, człowiek z ich kręgu, polski
Żyd, a nie sefardyjski zacofaniec Kacaw, który lubił kobiety.
·
Dziwicie się, dlaczego prokuratura tak śpieszyła
się oddać pod sąd Chaima Ramona za jego namiętny pocałunek? Był on ministrem
sprawiedliwości, a minister sprawiedliwości jest przewodniczącym komisji
wybierającej członków Sadu Najwyższego. To na jego wniosek prezydent mianuje
sędziów. Ramon próbował w ramach komisji powściągnąć władzę mafii sądowej i
przeprowadzić skromną reformę sądową.
·
Dlaczego zainteresowano się Olmertem? Premier
wyznacza ministra sprawiedliwości, a ten staje na czele komisji wybierającej
sędziów. Olmert nie zrozumiał aluzji, tkwiącej w sprawie Ramona (lub zrozumiał,
lecz nie poddał się), i wyznaczył nowego ministra sprawiedliwości, profesora
Friedmana, który od dawna chciał walczyć z mafią sądową.
·
Anonimowym władcom się śpieszy, chcą jak
najszybciej mieć głowę Olmerta. Nie chcą nawet czekać do rozpoczęcia procesu,
nie mówiąc o zakończeniu. Domniemanie niewinności? To zwykłe bajki dla dzieci!
Była sędzina Sądu Najwyższego Dalia Dorner już oświadczyła: „Ehud Olmert nie
może pozostawać premierem, i opinia publiczna powinna zmusić go do odejścia”.
Lecz naród izraelski nie poparł oczekiwań Dorner, która powiedziała „W Izraelu
nie ma kultury polityki, i naród nie zwraca uwagi na wiadomości o grzechach
liderów”.
Ehud Olmert nie jest moim bohaterem, nie głosowałem na niego,
lecz szanuję wyniki głosowania. Wydaje mi się, że nie można się zgodzić na to,
by nasz premier, zamiast tego, by rządzić krajem, był zmuszany do przesiadywania
dniami i nocami na policji, odpowiadając na pytania śledczych w związku ze
skargą amerykańskiego Chlestiakowa, który nawet Icchakowi Rabinowi pieniądze
dawał, a może, jeszcze i Goldzie odpinał. Tym bardziej, że z tej pułapki nie uda
mu się uciec, dostaną go, tak czy owak. Znajdą się, już się znaleźli, nowi
oskarżyciele, przyciągnięci rozpętaną w mediach atmosferą linczu.
Nadużywanie władzy sądowej, prokuratorskiej i policyjnej, to
nasza miła ottomańska słabość, a nie problem „lewicy” czy „prawicy”. Anonimowi
władcy chcą, by uważano ich za jedynych obrońców cywilizacji przed szalonymi
religijnymi nacjonalistami, zwolennikami rabina Kahane, osadnikami. Dlatego
jedną ręką wspierają i podjudzają kahanistów, a drugą ich przytrzymują. Niby to
oni są poczytalni, a reszta to szaleńcy. Najbardziej naiwna część izraelskiego
społeczeństwa bierze te słowa poważnie i uważa sądową brać za „lewicę”.
Lecz co to za lewica? Na czym polega ich poczytalność? Ci
„poczytalni lewicowcy” pozwolili i pozwalają rządowi izraelskiemu i organom
bezpieczeństwa zabijać Palestyńczyków bez sądu, burzyć domy Palestyńczyków,
zabierać im ziemię. Dorit Bejnisz i Menachem Mazuz wydawali i wydają licencje na
tortury i egzekucje, na więzienie bez sądu, na administracyjne areszty. Zamachów
terrorystycznych by nie było, gdyby Palestyńczycy nie stracili nadziei na
znalezienie sprawiedliwości w niesprawiedliwych izraelskich sądach. Bejnisz i
Arbel spowodowały pierwszą Intifadę, gdy wymyśliły wyjątkowo podły, lecz z
prawnego punktu widzenia poprawny, trick pozwalający masowo konfiskować ziemie
wspólnot palestyńskich. One także pobłogosławiły Ariela Sharona przed jego
wtargnięciem do meczetu Al-Aksa i spowodowały drugą Intifadę. One uprawomocniają
budowę muru na ziemiach chłopów palestyńskich i tym samym przygotowują trzecią
Intifadę. Przy takiej lewicy nie jest potrzebna żadna prawica.
Nawiasem mówiąc, Partia Pracy AWODA nazywana jest „lewicową”
tylko z przyzwyczajenia. Jest ona lewicowa tak samo, jak lewicowcami byli
młodoturcy lub kemaliści, tj. w porównaniu do Czyngis Chana. Dlatego lider
Partii Pracy, Ehud Barak, zażądał głowy ministra sprawiedliwości, w najgorszym
przypadku – jego stanowiska. Jeśli dostanie to stanowisko, to cała władzy
powróci w wypielęgnowane rączki Bejnisz i Arbel.
Lecz te feministki nie należą ani do lewicy ani do prawicy.
Manipulują wszystkimi izraelskimi politykami, wybijającymi się ponad listwę
podłogową. I lewicowcami i prawicowcami, od Netanyahu i Sharona do Olmerta i
Baraka. Owładnięte swoja manią najwyższej niewybranej i nie wybieranej władzy,
izraelskie organy sądowo-śledcze coraz bardziej przypominają sławną GPU
towarzysza Jeżowa. Jednak Jeżow postawił się nad jedną partią, a Bejnisz ze
swoją kompanią postawiła się nad wszystkimi partiami. W rezultacie – politycy
izraelscy karleją. Nie mówiąc już o Ben Gurionie, nawet politycy mniejszego
formatu – Menachem Begin, Mosze Dajan, Shulamit
Aloni – wydają się gigantami w porównaniu do
dzisiejszych liderów. W ten sposób nasi politycy szybko osiągną wielkość Myszki
Miki.
P.S Miejsce Hajdamaka – w policji!
Arkadij Hajdamak (Gajdamak) nie dał
im się złamać. Można go lubić, jak lubią go jego fani, można go nie lubić, lecz
on, niewątpliwie, jest człowiekiem z własnym obliczem, żelazną wolą i
awanturniczą żyłką – z takich wywodzili się nieustraszeni flibustierzy, „ci, co
wykrywszy na pokładzie bunt, zza pasa wyrywają pistolet”. Zamiast chodzić do
pracy lub na demonstracje w obronie jednopłciowej miłości, łaził po dżunglach,
przyjaźnił się z partyzantami i pijał z Putinem. W ostatnich czasach tacy ludzie
rzadko pojawiają się na naszym brzegu.
Anonimowi władcy atakowali go z całą
siłą, bardziej niż Libermana i Olmerta. Prawie codziennie wzywali go na policję,
przy czy gazety drukowały protokóły przesłuchań zanim on zdążył je podpisać.
Tylko leń nie pisał o jego „krwawych przestępstwach” w Angoli, o tym, że „uciekł
przed francuskim sądem i śledztwem”, że jest zbiegłym przestępcą. Lecz, zgodnie
z naszą przepowiednią, wszystko skończyło się niczym. Sąd francuski zamknął jego
sprawę, francuski minister obrony powiedział, że był to błąd, i transakcja
między Rosją i Angolą w ogóle nie dotyczy Francji. Hajdamak może powrócić do
Paryża. Wydawałoby się, że dziennikarze plujący na Hajdamaka, powinni kajać się
na oczach wszystkich. Gazety, drukujące metry kwadratowe niesprawiedliwych
oskarżeń, powinny zapełnić pierwsze szpalty przeprosinami. Lecz czegoś takiego
nie doczekamy się.
Przeciwko niemu sfabrykowano aferę
Banku Hapoalim. Po szumnych transmisjach telewizyjnych prosto z ulicy Jarkon,
gdzie znajduje się oddział banku, po wezwaniach na policję, po rozesłaniu depesz
na cały świat („Halo! Czy nie macie kompromitujących materiałów na Hajdamaka?”),
wszystko spaliło na panewce. Hajdamak pokazał, że jest nieugięty w walce – nie
na darmo codziennie uprawia wschodnie sztuki walki. Nie przyczaił się, jak
Niewzlin, nie uciekł, jak Gusiński, nie znalazł się w więzieniu, jak Lerner.
Jeśli dotychczas nie zdołano go uwięzić, to znaczy, że naprawdę jest czysty jak
łza. Jeśli nie zdołano go złamać – to jest także twardy, jak stal.
Taki człowiek mógłby skończyć z
czekistowskimi metodami. Na miejscu Olmerta dałbym dzisiaj Hajdamakowi
stanowisko ministra policji. Lepiej już miejmy polityków i działaczy państwowych
z ludzkim obliczem, którzy potrafią pocałować dziewczynę lub podarować bilet na
mecz piłkarski, niż anonimowych władców. I na koniec, może, po wyborach premier
Hajdamak zaproponuje dobre zajęcie biedakowi Olmertowi...
Tłumaczył: Roman Łukasiak
|