Izrael Szamir: Każdy może zabić w sobie Żyda
Szura Butrin
Izrael Szamir (Israel Shamir) jest w polityce izraelskiej figurą
znienawidzoną. Lecz powodem tego nie jest tylko sam radykalizm. Szamir jest
pisarzem kultowym, jest wspaniałym łącznikiem między kulturą żydowską i
rosyjską.
Siedzimy z Szamirem w Ramallah w kawiarni. Jest z nami
palestyński profesor Hassan Abdallah ze swoją francuską żoną.
- Z Hassanem ciągle się kłócimy - śmieje się Szamir. On nie lubi
Hamasu, a mnie się podoba.
- Hamas?!!
- Tak, ja w ogóle lubię ludzi wierzących: dobrze jest, gdy
ludzie myślą o duszy. Hamas troszczy się o ludzi, robi wiele dobrego – szkoły,
szpitale. Nie są skorumpowani...
W tym momencie Francuzka przypomina, że książki Szamira są we
Francji zabronione za antysemityzm.
- Czy Pan naprawdę nienawidzi Żydów?
-Oczywiście, że nie. Po prostu bardzo chcę zabić w sobie Żyda...
W ciągu wielu lat to tu, to tam słyszałem o Izraelu Szamirze,
lecz wiadomości te nie składały się na wyraźny obraz. Radziecki dysydent,
walczący o prawo Żydów do wyjazdu do Izraela, izraelski spadochroniarz,
korespondent wojenny w Wietnamie, tłumacz wielkiego pisarza żydowskiego Szmula
Józefa Agnona, perfekcyjny znawca judaizmu, japonista, współpracownik
rusofilskich gazet Dień i Zawtra, lider izraelskich skrajnych
lewicowców, zwolennik demontażu państwa żydowskiego, najbardziej znany
publicysta izraelski, autor nowego rosyjskiego tłumaczenia „Odysei”. Wydawać by
się mogło, że jest wielu różnych Izraelów Szamirów – może tylko nazwisko mają
takie same?
Lecz w telefonie odpowiada konkretny Szamir – głosem ochrypłym i
wesołym oświadcza: „Pogadać o Palestynie? A ja tam jutro jadę, dołączcie się”.
Zabiera nas na trasie Tel-Aviv - Jerozolima i okazuje się
niskim, przysadzistym, opalonym sześćdziesięciolatkiem. Bardziej podobnym do
Araba, niż do Żyda. Oczy ma wesołe, jest bardzo żywy, przyjazny – lecz wie o co
chodzi.
- Najpierw pojedziemy do Jerozolimy, coś wam pokażę...
Mijamy nudne typowe miasteczka. Przez dziesięć lat, kiedy tu nie
byłem, Izrael bardzo się zmienił. Przedtem robił wrażenie, że chodzisz po
dekoracjach z dykty, w pośpiechu zbudowanych na Księżycu. Krok w bok – i z
teatru ludzkiego życia przechodzisz na starożytną pustynię, gdzie prorocy
wędrowali ze swymi stadami. Można było wyczuć, że kraj ma dopiero pięćdziesiąt
lat – chwila w historii tej ziemi.
Teraz to uczucie znikło, zabudowano wszystko. Ludność bardzo się
zwiększyła, miasto pochłania równinę: cały Izrael ma czterdzieści kilometrów
szerokości. W miasteczkach mnóstwo wielopiętrowców. Jest już zwyczajnie i nudno.
Lecz autostrada prowadzi w górę, mijamy sine kamieniste wzgórza
– i wtem, zaczynam je poznawać: jak gdyby przypominają wiersze Biblii. Dziwne,
lecz w jej tekście w jakiś sposób zamknięty jest ten krajobraz. Jak gdyby zwykłe
góry, lecz spojrzysz – i jasnym się staje, że Biblię napisano tutaj.
- Jest Pan, chyba, najbardziej znanym antysyjonistą – a przecież
zaczynał Pan jako syjonista.
- Tak, w młodości byłem zażartym antykomunistą. No, wie Pan, w
latach sześćdziesiątych był wielki duchowy entuzjazm, nadzieje na to, że coś się
zmieni, że życie będzie lepsze. Oczywiście, byliśmy dysydentami, przyjaźniłem
się z Aleksandrem Danielem, Wadimem Delone. Lecz to wszystko zakończyło się,
kiedy w roku 1968 wprowadzono wojska do Czechosłowacji. Była to katastrofa.
Mieszkałem wtedy w Nowosybirsku i pamiętam, że z przyjacielem, Stiepanem
Pacznikowem (w przyszłości został jedną z kluczowych postaci rosyjskiego biznesu
informatycznego), chodziliśmy nocą po Miasteczku Akademickim i pisaliśmy na
ścianach: „Ręce precz od Czechosłowacji!”. Wszystkie nadzieje runęły, lecz
ludzie byli energiczni, a ja w szczególności, i zaczęliśmy szukać czegoś innego.
Akurat na horyzoncie pojawił się syjonizm. Też było ciekawie: podziemie, kółka
nauki hebrajskiego. Były konspiracyjne spotkania, przyjeżdżali Żydzi z całego
Związku Radzieckiego – z Gruzji, Ukrainy, republik bałtyckich, Buchary, wszyscy
tacy różni, poznawali się wzajemnie. Zbieraliśmy się w lasach, w okolicach Rygi,
na odeskim Limanie. Siedzieliśmy przy ognisku, śpiewaliśmy żydowskie piosenki,
opowiadaliśmy legendy o bohaterskiej walce. Było bardzo wesoło. Był to ruch
bardzo radosny – różniący się tym od dysydentów, którzy pili „za sukces naszej
beznadziejnej sprawy”. A nasze cele były jasne, możliwe do zrealizowania, i stąd
nasz optymizm.
Wie Pan, co w tym znalazłem? Były to lata sześćdziesiąte,
młodzież wszędzie pasjonowała się walką narodowo-wyzwoleńczą, marzyła o
Wietnamie, Kubie. Dlatego, że tam była zwyczajna, oczywista sprawiedliwość.
Chcieliśmy także być w dżungli, wśród partyzantów, lub przynajmniej poprzeć ich
organizując mityngi. Właśnie pojawiła się taka walka, i jeszcze okazało się, że
sami jesteśmy Wietnamczykami.
- A w jaki sposób został Pan spadochroniarzem?
- No, przyjechałem do Izraela, przyjęto mnie wspaniale. Wszystko
tutaj było bajkowe: Żydów z Rosji były jednostki, wszyscy mi nadskakiwali. A
jeśli człowiek jest dobrze traktowany, to chce się bardzo odwdzięczyć. Poszedłem
wtedy do wojska. Spodobało mi się, byłem bardzo zadowolony. Służyłem w
doborowych oddziałach desantowych, mieliśmy takie czerwone buty, z których byłem
bardzo dumny. No i fizycznie dobrze jest pobiegać po górach.
A potem zaczęła się wojna, wojna Jom Kippur z Syrią i Egiptem.
Wiecie, jaka jest wojna, piękna i ciekawa. Wojna wciąga - moc, żywioł. Chłopcy
lubią takie rzeczy. Dobrze jest pobiegać, postrzelać. Zadania także mieliśmy
interesujące – jest to zaleta oddziałów desantowych. Na przykład, rzucono nas
głęboko w tył, nikt nie wiedział gdzie, na szosę Suez – Kair, aby odciąć
Egipcjanom zaopatrzenie. Siedzimy: z jednej strony pędzą czołgi, z drugiej –
piechota. Ciekawie! Pamiętam, jak pierwszy raz znalazłem się pod ostrzałem
artyleryjskim i pomyślałem: „Przecież te durnie mogą nas trafić! Co oni, nie
widzą nas, czy co?” Oczywiście, żal, że giną ludzie, lecz na wojnie jakoś
inaczej do tego się podchodzi. W ogóle, bardzo mi się spodobało. Potem się
zdemobilizowałem, lecz chciałem czegoś więcej. Pojechałem do Wietnamu, Laosu,
Kambodży – jako korespondent wojenny. Była to oczywiście inna wojna, i być
dziennikarzem jest o wiele lżej, niż żołnierzem.
Z drugiej strony, właśnie w wojsku poznałem Palestynę. Pamiętam,
biegałem na ćwiczeniach po obozie, a za drutem kolczastym chłop bronował ziemię
wokół drzew oliwnych. I pozazdrościłem mu! Strasznie zachciałem także urodzić
się tutaj, na zboczu wzgórza, pośród kóz, koło winnicy.
Lifta
Samochód pnie się pod górę, na której rozłożyła się Jerozolima.
Lecz Szamir niespodziewanie parkuje gdzieś na autostradzie, wśród betonowych
skrzyżowań. Zapyloną ścieżką schodzimy do wąwozu i widzimy opuszczoną arabską
wioskę.
- Oto przyczyna tego, co dzieje się w Gazie. To Lifta,
mieszkańców wygnano w czterdziestym ósmym i nie pozwolono na powrót. Takich
wiosek jest czterysta pięćdziesiąt. Większość została zniszczona buldożerami a
na ich miejscu posadzono las, żeby nie zostało nawet śladu. Gaza – to dzieci i
wnuki mieszkańców wygnanych stąd.
Wioska jest ładna, na zboczach są rozrzucone wspaniałe murowane
domy architektury arabskiej. Wchodzimy – pusto, sadza i dziura w suficie.
- Wojskowi zniszczyli dachy, aby ludzie nie powracali. Zaraz po
wojnie mieszkańcy zaczęli przekradać się w rodzinne strony, polowano na nich i
rozstrzeliwano lub deportowano. Nawet tym, którzy uciekli do sąsiedniego miasta,
nie pozwolono powrócić. Pola i sady ogłoszono za teren wojskowy, nie pozwolono
ich uprawiać, a potem skonfiskowano, jako nie uprawiane.
Wdrapujemy się na dach pięknego starego domu. Widać stąd całą
martwą wioskę. Na okolicznych wzgórzach już wznosi się jerozolimskie nowe
budownictwo. A tutaj dziwny kawałek wiecznego roku czterdziestego ósmego.
- Słyszałem, że Palestyńczycy uciekli sami, mając nadzieję
powrócić, kiedy armie arabskie zepchną Żydów do morza.
- Tak, Izraelczycy już sześćdziesiąt lat powtarzając tę
bezsensowną mantrę. Uciekli, jak wszyscy uciekinierzy, przed wojną, ratując
życie. Co za różnica, na co liczyli? Żydzi o nic ich nie pytali, gdy tworzyli
tutaj swoje państwo. Czy to jest powód, aby zabierać im domy? Syjoniści uważali
Palestynę za pustą – to, że tutaj mieszkało półtora miliona ludzi, nic ich nie
obchodziło. Gdy Palestyńczycy uciekli, bardzo się ucieszyli: tego im było
trzeba. Główne argumenty Izraelczyków: wojna z Arabami jest wieczna,
nieunikniona, oni nas chcą zepchnąć do morza, nienawidzą nas genetycznie... W
rzeczywistości, retoryka ta jest potrzebna, aby nie mówić o grabieży, nie
oddawać zdobyczy.
- Tak, lecz dlaczego Arabowie trzymają się właśnie tych miejsc?
Izrael jest maleńki, a świat arabski ogromny.
- Żydzi, i w ogóle ludzie z miasta, nie rozumieją tego
wszystkiego. Żyd myśli: „Co bym zrobił na ich miejscu? No, wygonili. Zajmę się
czymś innym, wyślę dzieci na uniwersytet, otworzę sklep, zmienię fach”. Nie może
zrozumieć, co czuje człowiek, który przywykł do ziemi. A tutaj całe życie
człowieka związane jest z danym miejscem: należę do mojej rodziny, do mojej
wioski. Przeprowadzić się do innej wioski – jak zmienić rodzinę: absurd. Walczyć
za Palestynę także nie będzie, jedynie za swoją wioskę. Dla ludzi była to
katastrofa, przeszło już trzy pokolenia, a oni cały czas uważają siebie za
uciekinierów. A i dokąd pojadą? Nikt ich nie oczekuje. Ludzie siedzą w sektorze
Gaza, jak w więzieniu, jak śledzie w beczce, bez pracy, bez jedzenia, i nawet
nie mogą popatrzeć na swe domy – taki to terroryzm. Dobrze, jedźmy, popatrzymy
na żywych ludzi – sami wszystko opowiedzą.
Wyżyna
Znowu błądzimy po autostradach zagęszczonych w Izraelu. Jest
taki malutki, a ludzi tak dużo, że ciągle odczuwa się klaustrofobię. Dokąd nie
pojechać – po dwóch godzinach będzie zablokowana granica, za którą są wrogowie.
Miasteczka stają się coraz bardziej smutne: brzydkie betonowe pudełka, brak
związku z pejzażem.
- Jeśli zacznie budować mrówka, zbuduje mrowisko. Jeśli zacznie
budować Żyd, zbuduje getto.
- Przypomina architekturę czasów socjalizmu.
- Jak w ZSRR, popularny jest tu konstruktywizm, ludzie
podświadomie starają się wykorzenić ślady realnej przeszłości. Przeszkadza ona
oficjalnej ideologii. Sam Izrael jest krajem jeszcze bardziej naiwnym niż
demoludy. Mimo wszystko przybyłem tutaj w latach sześćdziesiątych, chociaż z
ZSRR. Przyjechałem – taki młody, liberalny, a tutaj szczerze zachwycają się
musztrą żołnierzy lub marszem, śpiewają pieśni patriotyczne w rodzaju „Ukochany
kraj”. Jak gdybym przeniósł się maszyną czasu. Oczywiście, potem były tutaj
jakieś odwilże, lecz, z drugiej strony, świat wokół cofał się. Wszechobejmujący
dryl izraelski stał się na Zachodzie paradygmatem panującym. Wcześniej strasznie
brzydziłem się tymi tutaj wszystkimi kontrolami – w sklepie, w autobusie. A
teraz jest to już na całym świecie, w Ameryce zmuszono mnie zdjąć spodnie przed
wejściem do autobusu. To tutaj stworzono ideę terroryzmu, sam terroryzm, ideę
walki z nim. Nie ma słów na te brednie. Walka z automatami Kałasznikowa.
Terroryzm – to po prostu narzędzie...
Na peryferiach kolejnego miasteczka błądzimy wzdłuż
nieskończonego płotu z drutem kolczastym – jest to jeden z niezliczonych płotów,
odgradzających Arabów od Żydów.
W końcu, pośród jakiegoś wysypiska, znajdujemy bramę, za którą
jest izraelski Punkt Kontrolno Przepustowy.
- To zapomniany wyjazd, jeżdżą sami swoi, mało kto się tutaj
wałęsa. Zęby na nich zjadłem, - uśmiecha się Szamir. – Wożę tutaj wycieczki,
zarabiam na życie.
Młodziutki groźny żołnierz powstrzymuje samochód, spogląda na
kierowcę – i przepuszcza. Szosa prowadzi do żydowskiego osiedla na terytoriach
palestyńskich. Przejeżdżamy sto metrów i ostro skręcamy na prowadzącą w góry
drogę gruntową. Na betonowej płycie ręczny napis farbą: „Izraelczykom wjazd
wzbroniony”.
- Czy to napisali Arabowie?
- Oczywiście, że nasi. Żydom zabrania się jeździć do Palestyny.
Oficjalnie dlatego, że zabito tu kilkoro ludzi. A w rzeczywistości – żeby się
ludzie nie kontaktowali. Normalny Izraelczyk w życiu tutaj nie pojedzie.
Droga stromo pnie się w górę – robi pętlę, i szeroko otwiera się
cudowny widok. Pod nami cały Izrael, aż do tonącego w mgiełce morza. Lżej
oddychać, chłodniej, i znikła klaustrofobia. Pełzniemy po suchych jasnożółtych
wzgórzach, usianych czarnymi kamieniami i szarymi drzewami oliwkowymi. Oto ona,
Judea, starożytny płaskowyż palestyński.
Wjeżdżamy do wioski. Podświadomie spodziewam się zobaczyć ruinę
i gniewną dzikość – a widzę zwykłe wiejskie życie: kobieta w jaskrawej chustce
prowadzi dziecko, staruszkowie siedzą w herbaciarni. Aż dziw bierze, że
współczesność jest całkiem blisko, zaledwie jakieś trzy kilometry – z wioski
doskonale widać w dole betonowe izraelskie miasteczka. Na jednym ze skrzyżowań
widzę na ścianie graffiti: uśmiechnięty Jaser Arafat i Saddam Hussein z
karabinami – jest to jedyna oznaka oporu. Kilkakrotnie zatrzymujemy się, Szamir
pyta po arabsku o drogę. Odpowiadają nam z przyjaznym zaciekawieniem.
- Tak, oczywiście, bardzo sympatyczni ludzie, chłopi. W
rzeczywistości bardzo pokojowi. To nie Czeczeni, którzy naprawdę umieją walczyć.
A Palestyńczycy nie umieją, nie walczyli setki lat – w Imperium Osmańskim był
porządek. Dlatego, gdy przyjechali Żydzi, nie byli w ogóle w stanie zorganizować
zbrojnego oporu. Jedynie w ostatnich trzydziestu latach trochę nauczyli się
bronić, pojawiły się pewne struktury. To prawda, że są wytrwali. W
rzeczywistości osiągnęli jedynie to, że w świecie mówi się o nich. Ostatnio
byłem w Kaszmirze, wygoniono stamtąd kilkaset tysięcy Hindusów, lecz nikt o tym
nie mówi, i nie myśli...
Nastia
Wjeżdżamy do pięknej, porządnej wioski Batir. Domy nowe, lecz
pomimo to czuje się, że jest to stary świat.
- Tak, Batir to bardzo stara wioska, tutaj kiedyś rzymscy
legioniści oblegali powstańców Szymona Bar-Kochby – był to jeden z miejscowych
watażków. Faktycznie jest to także przedmieście Jerozolimy, stąd do końcowego
przystanku jest czterdzieści minut na piechotę. Lecz los tak dał, że są to już
terytoria palestyńskie.
W środku wsi zatrzymujemy się przed wielkim arabskim domem. W
bramie spotyka nas mała jasnowłosa rosyjska dziewczyna.
- Nastia wam wszystko opowie, mieszka na miejscu, ma tu męża.
Tylko, proszę, nie nazywajcie mnie tutaj Izraelem, ludzie mogą się boczyć.
Mówcie do mnie Adam, tak mnie ochrzczono.
Nastia prowadzi nas na wewnętrzne podwórko. Wokół rozpostartej
na podłodze długiej serwety siedzą młode kobiety w chustkach, biegają dzieci,
uśmiechający się chłop z różańcem wstaje, żeby objąć się z gośćmi. Nastia bierze
od jednej z dziewcząt swego ośmiomiesięcznego synka i prowadzi nas na górę.
- Są tu trzy piętra: gdy żeni się następny syn, nadbudowuje
nowe.
Nastia ma swoje piętro z szerokimi panoramicznymi oknami, z
których jest widok na góry. Daleko w dole pełznie nitka pociągu.
- To kolej Tel-Aviv – Jerozolima. Za Anglików była tu nawet
stacja - objaśnia Szamir.
- A gdzie jest Pani mąż?
- Siedzi w więzieniu, czy Adam Panu nie mówił? Już czwarty raz.
- Za co?
- Chciał mnie zobaczyć. W zasadzie mieszkam w Jerozolimie,
ponieważ pracuję jako pielęgniarka w szpitalu dziecięcym. No więc, przychodzi do
mnie, a policja go łapie. Przecież Palestyńczycy nie mogą do Izraela, lecz
Dżelal dobrze zna miasto – przekrada się. W marcu będzie sąd, mogą dać rok.
- Lecz przecież jesteście małżeństwem?...
- Tak, miejscowy kadi dał nam ślub, lecz Izrael nie
uznaje tego. Gdybym była muzułmanką – proszę bardzo. Ale Żydówka nie może wyjść
za mąż za muzułmanina. Mówią: przechodź na islam. Lecz szariat nie wymaga tego:
dano nam ślub, chociaż jestem prawosławna.
- Nawet gdyby przeszła na islam - mówi Szamir - nic by nie
wyszło. Prawo o łączeniu rodzin nie rozciąga się na Palestyńczyków. Gdy żenią
się Arabowie palestyńscy i izraelscy, nie pozwala się im mieszkać razem. Prawo
to uznało ONZ za rasistowskie, lecz nikogo to nie obchodzi. Sam kiedyś walczyłem
o prawo radzieckich Żydów do wyjazdu do Izraela – w celu połączenia się z
ciotką, trzecią wodą po kisielu. Wtedy Żydzi całego świata żądali tego od ZSRR.
A Palestyńczyk nie tylko nie może się połączyć, nie może nawet odwiedzić swoich
dzieci w Izraelu...
- Co Panią skusiło wyjść za mąż za Palestyńczyka?
- Normalnie: poznaliśmy się, zakochaliśmy się. On mieszkał w
Jerozolimie, wcześniej było można. A przesądów nigdy nie miałam: pracuję w
szpitalu, tam Arabów dużo – i lekarzy, i sióstr, i dzieci.
- A jak Panią przyjęła rodzina?
- Dobrze, są to bardzo prości ludzie, ze wsi. Mój ojciec jest
spod Archangielska, Pomorzec – oni mi bardzo przypominają moich krewnych. Lubią
mnie, chociaż jestem dla nich z innej planety. Nie obchodzi ich, kto ja jestem,
Dżelal ożenił się – i dobrze. Ojciec Dżelala za każdym razem jeździ, aby mnie
spotkać i przywieźć. I nasze dzieci bardzo lubią. Teraz mieszkają tutaj, a ja
cały czas pracuję.
- A Dżelal, co robi, gdy nie siedzi?
- On i za stolarza, i za budowlańca, i ciężarówkę prowadzi, no i
wszyscy oni chłopi. I jego ojciec, i bracia – wszyscy mają jakiś fach, wszystko
umieją, co chcesz naprawią. Wcześniej pracowali w Jerozolimie i teraz się
przekradają, ale przecież każdego dnia mogą posadzić.
- Nie myślą, że z Pani powodu mają problemy, syn siedzi w
więzieniu?
- Oni tak nie myślą, lecz ja sama się przejmuję. Żydówka żona,
na zło przysądzona.
Schodzimy w dół, teść Nastii delikatnie bierze na ręce
maleńkiego Adama, odprowadza nas do samochodu. Naturalne ludzkie związki dziwnie
wyglądają w świecie, podzielonym na swoich i wrogów. Jedziemy do miejscowego
źródła, które Szamir chce nam pokazać.
- Tak, mili ludzie - mówię Nastii w samochodzie.
- Ogólnie, nie jest to całkiem zwykła rodzina. I wolności wśród
nich więcej, i imiona dziwne dają – Aid, Ind, Lara, Jara. Nie arabskie, sami
wymyślają. I jeszcze mięsa nie jedzą, nawet na Kurban Bairam nie zarzynają
barana. Kobiety czasami jedzą, a mężczyźni – nigdy. Ilekroć pytałam dlaczego –
tylko się uśmiechali.
- Może oni nie są muzułmanami?
- Ależ nie, są muzułmanami. Jest to w ogóle szanowana rodzina,
dziadek Dżemala był sołtysem.
- W ogóle, jeśli sprawę rozpatrywać po ludzku – mówi Szamir -
Nastia zrobiła doskonały wybór: dobry chłopak, dobra rodzina, robotni ludzie,
dom za miastem. Jedynie „piąty punkt”... Dlatego właśnie walczę o stworzenie
jednolitego państwa, żeby wszyscy byli obywatelami – i Żydzi, i Palestyńczycy.
- Lecz wtedy Izrael przestanie być państwem żydowskim...
- No i co w tym strasznego? Nie będzie Izrael państwem
żydowskim, a będzie normalnym, zwykłym – i dobrze. Przestanie w końcu wojować z
sąsiadami. Idea państwa narodowego jest przestarzała, z wieku dziewiętnastego,
prawie nigdzie takiego nie ma.
- Lecz wydaje się, że Palestyńczycy chcą mieć własne państwo?
- Tak, Palestyńczycy żądają go z rozpaczy, im nie jest potrzebna
niepodległość, a możliwość żyć na swojej ziemi normalnie. No, i przecież nie ma
żadnego państwa palestyńskiego, to wszystko żart, literatura. Izrael nie daje
Palestynie niepodległości, de facto jest to przecież jeden kraj.
Święte miejsca
Źródło okazuje się niepozornym strumykiem, biegnącym z
kamiennego domku.
- Są tutaj z niego bardzo dumni, pielęgnują je. Wieś składa się
z siedmiu rodzin, razem do pięciuset ludzi – nawadniają po kolei, raz na
tydzień. Mają wspaniałe bakłażany...
Źródło nie wywołuje wielkiego wrażenia, lecz Szamir cały
rozpływa się w uśmiechu, pokazuje go z dumą, jak gdybyśmy w końcu zobaczyli coś
naprawdę wspaniałego. W jego „Sośnie i oliwce”, najlepszym przewodniku po
Palestynie, prawie połowa książki poświęcona jest dokładnemu opisowi źródeł, jak
gdyby były to jakieś cuda świata.
- Tak, to prawdziwe cudo. Po pierwsze, zostało ich mało,
ponieważ Izraelczycy wypompowali całą wodę. Lecz wam w ogóle trudno to
zrozumieć. W Europie każda rzeczka jest większa, niż tutaj wszystkie razem
wzięte; wykopiesz dołek - i jest woda. A u nas cała historia, wiara – wszystko
związane jest ze źródłami. Nie można do nich tak po prostu podjechać samochodem.
Trzeba długo się wlec, aby oczy zmęczyły się od tych wszystkich gór, monotonii,
słońca, trzeba się dobrze napocić – i wtedy ucieszy cię źródło, cień oliwki,
drzewa figowego. Estetyka Palestyny podobna jest do Japonii – skąpa ziemia,
góry, rzadko małe źródełko w cieniu. Lakoniczna przyroda, nic z Rubensa, nic
obfitego. Droga do źródła, przygotowanie – są ważniejsze niż samo źródło.
- Mówią, że objechał Pan Palestynę na ośle?
- Tak, pojechałem do Hebronu, kupiłem na bazarze szarą oślicę
Lindę i robiłem wycieczki do okolicznych wsi. Osioł jest zwierzęciem genialnym,
dla koni ścieżki są tutaj zbyt strome. Jechałem od źródła do źródła, poiłem
Lindę, piłem sam – wszędzie inaczej smakuje. Potem zajeżdżałem do wsi,
rozmawiałem z ludźmi o pogodzie i urodzaju. Jeśli człowiek jedzie na ośle – od
razu widać, że to nie bandyta. Dobrze także podróżować z dziećmi. Obcych tu na
lekarstwo – obowiązkowo zaproszą na filiżankę kawy, coś opowiedzą. Pytałem o
historię, o święte miejsca. Teraz pojedziemy do Yassouf, pokażę wam wali,
święte miejsce.
Do Yassouf cztery godziny jazdy, lecz nam zajmuje to wieczność:
dziesięć punktów kontrolnych, na każdym sprawdzanie dokumentów. W końcu, pół
mili od wioski natykamy się na nasyp, dalej jechać nie można, tylko na piechotę.
- Oficjalnie – w celu zapewnienia bezpieczeństwa dróg, po
których jeżdżą żydowscy osadnicy, żeby nie jeździli po nich Palestyńczycy. A w
ogóle, to dla uprzykrzenia życia.
Po obu stronach drogi – spalone, wyrwane z korzeniami oliwki.
- Osadnicy wyrąbują zagajniki. Dwa lata temu razem z
palestyńskimi przyjaciółmi zbieraliśmy tutaj oliwki – napadli na nas osadnicy z
automatami, bronił ich samochód pełen żołnierzy. Straszyli nas, krzyczeli,
rzucali kamieniami, a żołnierze tylko obserwowali. Trzeba było zrezygnować, dużo
ludzi tak zastrzelili. Starają się nie wpuszczać chłopów na pola. Jeśli pięć lat
pola nie uprawiasz, ziemię przejmuje państwo, i oddaje je osadnikom. Teraz tutaj
ludzie nie mają pracy, a ziemię prawie wszystką im odebrano.
Na skraju wioski jest strome wzgórze. Tysiąclecia chłopskich
wysiłków uformowały schody tarasów. Naprzeciw spotykamy podśpiewującego młodego
chłopaka z witką i osłem. Wesoło pozdrawia nas i biegnie dalej w dół po zboczu.
- Kiedy zacząłem jeździć, stopniowo zrozumiałem, że ich życie
dostosowało się do tej ziemi. Inaczej tutaj żyć nie można, i nie trzeba.
Palestyńczycy hodują owce. Owce są zwierzętami szlachetnymi, nie można ich
zagonić do klatek i karmić z taśmy – zdechną, trzeba je paść w górach.
Palestyńczycy uprawiają oliwki, które też wymagają dużo ręcznej pracy, maszynowo
nie można ich uprawiać. I ludzie mają zajęcie, żyją, jak biblijni patriarchowie.
Z kapitalistycznego punktu widzenia nie jest to dochodowe. Chwała Bogu, że nie
dają im kredytów, gdyż na pewno także zajęliby się kurami i wołowiną,
zbudowaliby fermy przemysłowe, w których męczy się bydło, wzięliby maszyny i
wszystkich zwolnili. Oto największy izraelski mit: Palestyna leżała odłogiem, a
my przyszliśmy i wszystko ożyło. Lecz Palestyńczycy uważają, że i dawniej miała
się dobrze.
Na płaskim wierzchołku - zarośla granatów, wśród nich mały
kwadratowy budynek z białą kopułą. Jest to wali, święte miejsce. Wewnątrz
domku pusto, w kamiennej niszy leżą świeczki.
- Czy to stare?
- Ma pięćset lat, lecz kamienie są starsze, wyciosano je około
cztery tysiące lat temu. Miejscowi mieszkańcy uważają, że jest to grobowiec
świętego, szejka Abu Zarad’a. Lecz oni sami nie bardzo wiedzą, kim był Abu
Zarad. Dlatego, że nie jest to ważne. Kiedyś czcili tutaj Baala i Astarte, potem
zaczęli czcić patriarchów biblijnych, następnie świętych chrześcijańskich, a
teraz muzułmańskich. Imiona na mogile zmieniają się, lecz nie warto ich brać
poważnie, świętość nie pochodzi z mogił. Jest pierwotna, starożytna.
Uzasadnienia się zmieniają, lecz w rzeczywistości źródłem świętości jest
ukształtowanie terenu, miejsce, gdzie ludzie czują bliskość Boga.
Ludzie w tych wioskach mieszkają od tysięcy lat i chodzą na tę
górę, by się pomodlić. Kobiety proszą o narzeczonego, żeby mąż kochał, żeby
poród był lekki, dzieci zdrowe. Mężczyźni – o urodzaj. Wszyscy proszą o łaskę.
Oficjalne religie zastępują jedna drugą, lecz ludzie pozostają tacy sami. Takie
właśnie wali podoba mi się bardziej, niż wszystkie znane grobowce. Tamte
miejsca można tylko zaliczać, ale żeby zrozumieć duchowe poszukiwania proroków,
trzeba postawić się w ich sytuacji – znaleźć się właśnie tutaj, w tym nieznanym
miejscu. Po prostu tutaj, jakby to powiedzieć, dusza otwiera się.
Lecz wkrótce zbudują tutaj wieżę dla telefonii komórkowej.
Skończy się wzniosła samotność szejka, jak i całej pastoralnej Palestyny.
Żydzi i Arabowie
- Czy to Pan pierwszy wypowiedział buntowniczą myśl, że
Palestyńczycy są potomkami starożytnych Żydów?
- Oczywiście, że nie, nie byłem pierwszy. Przedizraelscy
historycy Palestyny także dobrze o tym wiedzieli. I teraz na Zachodzie dla
wszystkich jest to jasne. Jest to czysto izraelski mit: Żydów wypędzili
Rzymianie, a koczownicy arabscy „pojawili się” tu w siódmym wieku. Lecz poważni
uczeni wszystko wiedzą: większość ludności nigdzie nie wyjeżdżała. Przecież są
wykopaliska archeologiczne, które wyraźnie świadczą, że wioska nie była burzona
przez trzy tysiące lat. Pojedźcie do Aboud, El-Gib, popatrzcie na stare domy,
kościoły – zobaczycie, że mieszkańcy nie spadli z Księżyca. Ludzie migrują
bardzo mało, migrują idee, języki.
Zaraz po Chrystusie większość Żydów przyjęła chrześcijaństwo –
nie uważano tego za przyjęcie jakiejś innej religii. „Czysty” judaizm zachował
się tylko w środowisku uczonych, duchownych, przede wszystkim w diasporze. W
tych społecznościach, podobnie jak wśród chrześcijan, bardzo rozwinęła się
twórczość religijna, powstały Miszna i Talmud, tradycja pogłębionego studiowania
prawa, mądrości gnostycznej. Z drugiej strony, zmieniono wiele rzeczy – ofiarę
paschalną, obrzędy świątynne, kapłaństwo. W ten sposób narodził się współczesny
judaizm. Tak właśnie uważali nasi uczeni pradziadowie w miasteczkach. Dla nich
wiara judaizmu zaczęła się nie od Mojżesza, a właśnie od mędrców, od Miszny i
Talmudu. Dla nich Biblia także była Starym Testamentem, prehistorią, materiałem
dla rozmyślań. Postacie biblijne wspominano tylko wtedy, gdy mówił o nich rabin
Chanin lub rabin Assi.
Reasumując, współczesny judaizm – jest taką samą kontynuacją
religii biblijnej, jak chrześcijaństwo. Nie ma do tej tradycji żadnych
specjalnych praw. Nazwy są mylące. Prawosławie także jest bliższe judaizmowi
biblijnemu, niż współczesny judaizm. Cerkiew prawosławna budowana jest na
podobieństwo Świątyni Jerozolimskiej, jest tam sanktuarium, dokąd wchodzi
jedynie kapłan, liturgia także jest bardziej podobna... Palestyńscy
chrześcijanie arabscy są takimi samymi dziedzicami starożytnych Żydów, jak
Izraelczycy, są nawet bardziej autentyczni, ponieważ nigdzie nie wyjeżdżali.
- Ale teraz tutaj większość jest muzułmańska.
- Przecież i islam nie był czymś obcym. Dlaczego po arabskim
podboju większość tak łatwo przyjęła islam? Dobrze to objaśnił Toynbee: Bliski
Wschód był peryferią świata grecko-rzymskiego. Arabowie z powrotem wrócili
Palestynę żywiołowi semickiemu, po stuleciach hellenizacji. Islam był
przyjmowany jako powrót do starożytnej religii semickiej, kalifat – był
kontynuacją królestwa Salomona. Arabski jest podobny do aramejskiego, więc
arabizacja nastąpiła łatwo.
W historii Ziemi Świętej ludzie często musieli wybierać: ziemia
lub wiara. Kapłani zwykle wybierali wiarę, chłopi – ziemię. Lecz w dalszym ciągu
wielbili tych samych świętych, od Adama do Jezusa, modlili się na tych samych
grobowcach, uprawiali te same oliwki, doglądali tych samych źródeł.
Żydzi i Palestyńczycy to dwie gałęzie jednego narodu, bracia. A
my walczymy, swoi swoich nie poznali. Jeśli powrót ma jakiś sens, to tylko
właśnie jako połączenie się w jeden naród, aby wyleczyć się ze schizofrenii...
- Przetłumaczył Pan na rosyjski Agnona, głównego ideologa
powrotu do Ziemi Świętej. On wciąż pisał, że Palestyna i Żydzi pasują do
siebie...
- Dla Agnona powrót do Ziemi Świętej był procesem duchowym,
zrozumieniem samego siebie. Czy zna Pan rabina Nachmana z Bracławia? Był taki
chasydzki święty, długo wybierał się do Palestyny, sprzedał wszystko,
przypłynął, pobył jeden dzień – i odpłynął z powrotem. Wystarczyło mu. Dlatego
Żydzi religijni nie lubili syjonistów. Ponieważ nastąpiła zamiana. Mój
pradziadek przyjechał tutaj i spokojnie mieszkał, nikt do niego nic nie miał, z
Palestyńczykami się nie kłócił. A syjoniści kochają tę ziemię, lecz miłością
nekrofilów. Są gotowi ją zabić, aby tylko ją posiąść. Według mnie, sens powrotu
na Ziemię Świętą – to powrót do korzeni, harmonizacja. Przecież Agnon opiewał
prawdziwą Palestynę, z pastuchami i owieczkami.
- Przetłumaczył Pan także „Ulissesa” Joyce’a i dokonał nowego
rosyjskiego tłumaczenia „Odysei”. Dlaczego nie wystarczyło Panu stare
tłumaczenie Żukowskiego?
- Przekład Żukowskiego jest piękny, lecz wszystkie tłumaczenia,
w odróżnieniu od oryginałów, starzeją się. Przecież nie można odczytywać Homera
tak samo, jak dwieście lat temu. Wtedy była całkiem inna świadomość – niech Pan
sobie przypomni, co wtedy noszono. Tym bardziej nie możemy czytać go tak samo po
Joyce’ie. Przetłumaczyłem Homera wykorzystując angielskie tłumaczenie Thomasa
Lawrence’a, zwanego Lawrence’m z Arabii. Widział on Odyseję całkowicie inaczej –
bezpośrednio, brutalnie. Lawrence był archeologiem, rozkopywał miasta z tej
epoki, miał w rękach tamtą broń, sprzęty, studiował domy, nanosił na mapy stare
miasta. Lecz z drugiej strony, był awanturnikiem i żołnierzem – mieszkał wśród
Beduinów, wiodąc koczownicze życie, polował na dziki, pływał pod żaglami,
strzelał z łuków, tkał tkaniny, budował łódki, zabijał ludzi w walce. Życie
Odyseusza było dla niego bardziej zrozumiałe, przełożył Odyseję na nasz język,
bez heksametru i ciągłych epitetów...
Zjeżdżamy do Izraela, przybliżamy się do blokady.
- W razie czego – jeździliśmy do osady żydowskiej, w przeciwnym
wypadku pięć tysięcy dolarów kary.
- Dlaczego znowu zaczęła się wojna?
- No, Izrael śpieszy się wypić swoją czaszę krwi przed
zamknięciem interesu – dopóki nie nastał Obama. Kto wie, co będzie za następnym
razem. Lecz wojna ta nie ma w sobie nic niezwykłego: Izrael bombarduje Gazę już
nie wiem od ilu lat. Jest to unikalny eksperyment: do czego można doprowadzić
pokojowy chłopski lud, jeśli zamknąć go w obozie koncentracyjnym i dziesiątki
lat męczyć. Czy wiecie, co to jest Gaza? To GUŁAG. Gęstość zaludnienia jest tam
dziesięć razy większa niż w Izraelu, półtora miliona ludzi na maleńkim skrawku
ziemi. Walka z nimi – to sama przyjemność: latasz na obozem i bombardujesz.
- Ale tam są terroryści!
- No tak, gdy Hamas swoimi pukawkami domowej roboty ostrzeliwuje
Aszkelon i zabija czworo ludzi – to jest terroryzm. A gdy Izrael bombarduje Gazę
i zabija tysiąc, w tym czterysta dzieci, to jest walka z terroryzmem. Na samym
początku zbombardowali szkołę policjantów drogowych, którzy mieli uroczystość
zakończenia kursu, od razu zabili półtorej setki chłopaków, ogłaszając ich
bojowcami...
- Hamas ostrzeliwał spokojne miasta, sam naruszył rozejm.
- Tak samo naruszał Izrael, zbombardował tam tunel. Rozejm jest
naruszany cały czas, nie o to chodzi. Niech Pan lepiej zapyta, dlaczego oni
strzelają? Czego chcą? Zepchnąć Żydów do morza? Chcą, żeby zlikwidowano blokadę.
Sto razy ogłaszali: „Przestańcie nas dusić i nie będziemy strzelać”. Lecz
blokadę kontynuowano, aby usunąć Hamas, uważano, że Palestyńczycy pogłodują i
rozmyślą się. Przecież to idiotyzm. Oczywiście, popularność Hamasu jedynie
wzrosła.
- Lecz jeśli zlikwidować blokadę, Hamas zakupi broń.
- A dlaczego Pan się nie boi, że Izrael zakupuje broń? Hamas
jest prawowitym rządem Palestyny, powiem więcej: to jedyny demokratycznie
wybrany rząd w świecie arabskim.
- Hamas chce zniszczyć Izrael.
- A Izrael chce zniszczyć Hamas. Czy to Pana martwi? Czyż nad
Izraelem zawisła groźba zniszczenia? Wie Pan, rozmowy takie sprowadzają się do
tego, że Żydzi mają rację, ponieważ są Żydami, a Arabowie jej nie mają, bo są
Arabami. Nawet, jeśli zabito ich sto razy więcej. Niech Pan zrozumie, że
podstawą żydowskiej świadomości jest głęboka wątpliwość, co do równości Żyda i
nie-Żyda. Życia Żyda i Palestyńczyka zrównywać nie można. Dobry Żyd dobrze
odnosi się do zwierząt i gojów, lecz jest granica. Chłop lubi baranka, lecz na
święta go zarżnie. Przecież Pana nie będzie męczyło sumienie, jeśli zgoni Pan
kota z łóżka. Tak samo spokojnie postępują Żydzi: potrzebne było miejsce –
Palestyńczycy musieli odejść, co robić.
Główna przyczyna leży w tym, że Żydzi uważają siebie za ofiarę.
Jest to podstawa narodowej samoidentyfikacji. I gdy znaleźli się wśród nowych
sąsiadów, od razu odtworzyli zwyczajne dla nich stosunki, przyjmując rolę
dręczycieli. Mszczą się całkiem niesłusznie. Lecz ofierze wszystko wolno, bo co
nie zrobi – to tylko obrona. Lecz, wie Pan, przecież można to w sobie
przezwyciężyć, odciąć się od płytkiego egoizmu narodowego. Nazywam to: „zabiciem
w sobie Żyda”. Uważam, że każdy powinien to zrobić.
Wiem, że izraelska lewica nie bardzo lubi Szamira. To chuligan,
łotr, prowokator, pisze prowokacyjne artykuły. Uwielbia łamać stereotypy,
wywnętrzać się, patrzeć na sprawy z innych perspektyw. Nie lubi stać w miejscu.
Dlatego przetłumaczył Lawrence’a „z Arabii”, że Szamir sam jest awanturnikiem i
hedonistą, jego interesuje życie, walka, podróże, polityka. Jest podobny do
Żyda-rewolucjonisty z lat dwudziestych XX wieku, jednego z tych, którzy robili
rewolucje, bo to było interesujące.
Władze Izraela bardzo go nie lubią. Dzień po naszej przejażdżce
fotoreporter Rosyjskiego reportera, Jurij Kozyriew, poprosił rządowe
biuro prasowe o akredytację na sektor Gazy. Dyrektor biura, Dani Siman,
odpowiedział, że, według ich informacji, Kozyriew spotkał się z „wrogiem narodu,
Izraelem Szamirem” i żadnej akredytacji w Izraelu nigdy więcej nie otrzyma. W
Gazie chcieliśmy porozmawiać z palestyńskimi obrońcami praw obywatelskich,
którzy też są krytyczni w stosunku do swojej społeczności. Lecz władze
izraelskie pozostawiły Szamira bez oponentów.
Współuczestniczył Jurij Kozyriew
Tłumaczył: Roman Łukasiak
|