Izrael Szamir
(Israel Shamir)
Kwiaty Galilei
Tłumaczył: Roman Łukasiak
Spis
treści
str.
TOC \f \h \z Wprowadzenie............................................................................................................................
PAGEREF _Toc193474032 \h 3
Dlaczego popieram powrót Palestyńczyków?...........................................................................
4
Część pierwsza.....................................................................................................................
6
Stan umysłu................................................................................................................................
7
Oliwki Aboud............................................................................................................................
22
Zielony deszcz Yassouf............................................................................................................
25
Oda do Farysa Ode lub Powrót Rycerza................................................................................
38
Bitwa o Palestynę....................................................................................................................
44
Księżycowe miasto...................................................................................................................
47
Ponowne odwiedziny u Józefa..................................................................................................
51
Kamień Węgielny Przemocy...................................................................................................
57
Warkocz Barona......................................................................................................................
64
Inwazja......................................................................................................................................
70
Konwój do Betlejem.................................................................................................................
74
Bohaterowie ostatniej akcji.....................................................................................................
78
Dziewczyna i wilkołak..............................................................................................................
83
Wzgórza Judei..........................................................................................................................
85
Mur...........................................................................................................................................
87
Miasto Ukochanego................................................................................................................
93
„Mapa drogowa” markiza de Sade, czyli sprośne kawały o
Palestynie............................. 102
Czy już jest po Intifadzie?......................................................................................................
108
Historia Yanoun według Douglasa Adamsa.........................................................................
111
Wiele hałasu wokół Gazy......................................................................................................
117
Część druga.......................................................................................................................
121
Kwiaty Galilei........................................................................................................................
122
Sadzawka Mamilli..................................................................................................................
128
Kwiecień - najokrutniejszy miesiąc.......................................................................................
138
Żadnego innego planu pokojowego.......................................................................................
142
Część trzecia.....................................................................................................................
145
Złapani na kłamstwie.............................................................................................................
146
Zgwałcona Dulcynea..............................................................................................................
151
Bajka o dwóch państwach......................................................................................................
155
Głupi letni i głupi zimowy.......................................................................................................
161
Wprowadzenie
Eseje zebrane w tej książce pisałem w latach 2001-2002, w
Jaffie, starym palestyńskim porcie, leżącym na wschodnim wybrzeżu Morza
Śródziemnego, podczas Drugiej Intifady, lub Intifady Al-Aksa, lecz nie
ograniczają się one do wydarzeń w Palestynie. Wojnę w Ziemi Świętej przedstawiam
jako centralne zagadnienie ogólnoświatowych zmagań ideologicznych, na tle takich
doniosłych współczesnych wydarzeń, jak wzrost wpływów amerykańskiego żydostwa
(„awans Żydów”), upadek Lewicy, pojawienie się globalizmu, pierwsze kroki ruchu
antyglobalistycznego, oraz wybuch Trzeciej Wojny Światowej Ameryki z Trzecim
Światem. Jest to śmiała próba powiązania razem różnych wątków teologicznych,
militarnych i socjalnych za pomocą nowych narzędzi pozwalających przeprowadzać
analizy i działać. Szukając sposobów wyzwolenia Palestyny, autor miał na
względzie także inny, szerszy cel: wyzwolenie publicznego dyskursu.
Eseje te próbują powiązać ze sobą dwa ruchy wolnościowe:
Wyzwolenie Palestyny można będzie osiągnąć poprzez zwycięstwo żywej tkanki
świata nad pełzającą ponurą globalizacją, poprzez zwycięstwo Ducha nad Mammonem,
poprzez demokratyzację dyskursu publicznego, poprzez wyeliminowanie przepaści
ekonomicznej, w dialektycznej jedności Lewicy i Prawicy. Lecz może być całkiem
inaczej; jeśli, i gdy, Palestyna uzyska wolność, uwolniony zostanie także
dyskurs i globalizacja zostanie pokonana a dochody wyrównane. W esejach,
Palestyna jest postrzegana jako model świata. Działają tu siły zmierzające do
usunięcia z niej ludności rodzimej, do zburzenia kościołów i meczetów, do
zniszczenia jej przyrody. Lecz istnieją także siły opozycyjne, materialne i
duchowe, nowe i stare, przyciągające najlepszych ludzi do boju o Palestynę.
Jest to także opowieść o miłości. Głęboko kocham Ziemię Świętą,
jej niewielkie strumienie i drzewa oliwne, oraz jej ludność, Palestyńczyków
rdzennych i przybranych. Ziemia ta wciąż może być duchową ostoją ludzkości,
dzięki jej powszechnie czczonym świątyniom i niepowtarzalnej przyrodzie. Upadek
Ziemi Świętej doprowadziłby ludzkość do punktu, skąd nie można byłoby zawrócić,
i oznaczałby totalne zniewolenie Człowieka przez siły dominacji. Nasze
zwycięstwo da światu wolność.
Izrael Szamir
Jaffa
Dlaczego popieram powrót Palestyńczyków?
Palestyna nie jest przedmiotem martwym. Jest to żywy kraj, a
Palestyńczycy są jego duszą. Palestyńczycy odtwarzają Palestynę na bieżąco, w
ten sam sposób jak Francję codziennie tworzą i odtwarzają Francuzi. Ogromnym
nieporozumieniem jest przypuszczenie, że można kochać Francję i pogardzać
Francuzami. Co to byłaby za Francja bez francuskiej duszy? Jedynie głupi turyści
z bogatych krajów, niepokojeni przez żebraków, wolą mieszkać w samotnych
eleganckich hotelach, gdzie zachwycają się pięknym krajem nie spotykając się z
jego mieszkańcami. Tak samo można kochać piękną kobietę nienawidząc jej
charakteru. Miłość do kraju z zachowywaniem dystansu do jego mieszkańców to
rodzaj nekrofilicznego romansu.
Rosyjski filozof, świętej pamięci Lew Gumilew, określał kraj
jako symbiozę jego ludu z krajobrazm. Palestyny nie można oddzielić od
Palestyńczyków. Chłopi ze swoimi oliwkami i źródłami wody, oraz ich rodowe
grobowce na szczytach wzgórz, są sobie wzajemnie potrzebne i uzupełniają się.
Palestyńczycy nie są narodem ciemnym i nikczemnym. Zbudowali oni Ghassul,
stworzyli Biblię, zbudowali świątynie Jerozolimy i Górę Grizim, pałace Jerycha i
Samarii, kościoły Grobu Świętego i Narodzenia Pańskiego, meczety Haram
al-Sharif, porty Cezarei i Akki, zamki Monfort i Belvoir. Chodzili z Jezusem,
pokonali Napoleona i dzielnie walczyli pod Karameh (legendarna bitwa w roku 1968
w obozie uchodźców w Jordanii, kiedy to Al-Fatah odparł atak Izraelczyków). W
ich żyłach połączona jest krew egejskich wojowników, Dzieci Izraela, bohaterów
Dawida, pierwszych Apostołów Chrystusa oraz towarzyszy Proroka, arabskich
jeźdźców, normańskich Krzyżowców i tureckich wodzów. Żar w ich duszach nie
zgasł: świadczy o tym poezja Mahmuda Darwisha’a, mądrość świętej pamięci Edwarda
Saida’a, doskonała oliwa, żarliwi wierni i waleczność Intifady.
Bez Palestyńczyków Palestyna umiera. W jej rzekach płynie
zatruta woda, źródła wysychają, wzgórza i doliny są przekształcane, jej pola
uprawiane są przez importowanych Chińczyków, natomiast jej synowie są więzieni w
gettach. W ciągu ostatnich dziesięciu lat obłędna polityka izraelskiego rządu
doprowadziła do sprowadzenia ponad miliona pracowników z Rumunii, Rosji i
Ukrainy, oraz Tajlandii i Afryki. Niektórzy z nich pretendują do żydowskiego
pochodzenia: przybyło peruwiańskie plemię, Hindusi z Assam i wieczni uchodźcy ze
Związku Radzieckiego. Aby zapewnić żydowski charakter państwa, Agencja Żydowska
planuje obecnie sprowadzenie plemienia Lembda z Południowej Afryki.
Paradoksalnie, ci którzy wciąż zachowują prawdziwą żydowską tradycję są w
państwie żydowskim izolowani, co dotknęło dr. Yeshayahu Leibovich’a, lub
więzieni, jak marokański Żyd rabin Arie Der’i.
Kaprys scalenia Żydów wszedł w kolizję z rzeczywistością. Musimy
skończyć ze złudzeniami. Niech wrócą synowie i córki Palestyny i odbudują Subę i
Kakun, Jaffę i Akkę. Zamiast konsekrowania „zielonej linii”, zlikwidujmy ją i
żyjmy razem, dzieci Palestyny, pierwsi osadnicy, Marokańczycy i Rosjanie.
Powinniśmy mieszkać w jednym państwie, nie tylko z powodu
rażącego błędu z Oslo. Zła jest sama idea podziału. Możemy pójść w ślady Nowej
Zelandii, gdzie europejscy przybysze żyją razem z rodzimymi Maorysami;
Południowej Afryki Mandeli; Karaibów, gdzie dzieci hiszpańskich osadników,
afrykańskich niewolników i rodzimych Indian, stworzyły nową cudowną rasę.
Podrzyjmy naszą deklarację fałszywej niepodległości, i napiszmy nową o wzajemnej
zależności i miłości.
Część pierwsza
Stan umysłu
I
Strome stoki Wadi Keziv w Zachodniej Galilei otoczone są
przysadzistymi dębami miejscowego gatunku i ciernistymi krzakami. W łożysku
strumienia, oleandry i cyprysy spoglądają w płytkie stawki utworzone przez
źródła. Lubię ten samotny kanion. W gorące letnie dni, można ukryć się w
głębokiej krętej jaskini i odpoczywać w jej chłodnych czystych wodach, oczekując
na łanię i marząc o nimfie. W chłodniejsze dni, można wdrapać się na stromy
szczyt wznoszący się z głębin wąwozu. Nazywa się on Qurain, po arabsku
„Róg”, stąd arabska nazwa doliny, Wadi Qurain. Wieża rozsiadłego na szczycie
zamku Krzyżowców Monfort wznosi się wysoko, i spogląda ku dalekiemu Morzu
Śródziemnemu.
W miejscu tym jest wiele pamiątek. Dwunastowieczni syjoniści,
Zakon Teutoński Najświętszej Marii Panny, ufortyfikował zamek na szczycie i
nazwał go Starkenberg, Górą Mocy. Odstraszająca nazwa i oddalona
lokalizacja nie pomogły: zostali oni pobici przez Baibarów, arabski wzorzec
męstwa, którzy pozwolili im odejść z bronią i honorami do Akry.
Kamienna ścieżka prowadząca do źródła była miejscem spotkań
postaci z Arabesek, znakomitego opowiadania palestyńskiego pisarza Antona
Shammasa. Shammas, urodzony w pobliskiej Fassuta, jest prawdopodobnie jedynym na
świecie nie-Żydem, który pisze swoje poematy i opowiadania po hebrajsku.
Dalej na zachód, strumień Keziv wpływa do morza przy ruinach
az-Ziv, chrześcijańskiej wioski zniszczonej przez Żydów w roku 1948. W wiosce
tej, w odległych latach dwudziestych XX wieku, miejscową palestyńską dziewczynę
nawiedziła inna miejscowa Palestynka, Najświętsza Panna. Innymi słowy, jest to
typowe miejsce niezwykłej ziemi Palestyny.
Obecnie można wędrować po kanionie całkowicie samotnie. Nie ma w
nim ludzi, tak samo, jak w pozostałej okolicy. Ziemia Palestyny jest w ciężkich
tarapatach, największych tarapatach od ciemnych nocy roku 1948. Ludzie nie ważą
się więcej tutaj zapuszczać, pozostawiając kanion wychudłym i żylastym dzikim
świniom. Schodząc w dół spostrzegłem kilka tych miłych zwierząt, tak różnych od
ich udomowionych kuzynów. Dopiero poza wąwozem, na równinie Akry, natknąłem się
na ludzi. Kilku tajskich lub chińskich chłopów pracowało na polu miejscowego
kibucu. Kibucnik w średnim wieku siedział w cieniu i doglądał ich pracy.
Podszedłem do niego by zapalić i napić się zimnej wody.
Był on kwintesencją dobrego Izraelczyka: duży, opalony na
brązowo, z przyjaznym uśmiechem, krzaczastymi wąsami, i szybko mówił.
Pięćdziesiąt lat temu on, lub raczej jego przodek, bojówkarz z Żydowskich
Kompanii Szturmowych Palmach, zajął ziemie az-Ziv i wygonił z niej chłopów do
Libanu. Trzydzieści lat temu uprawiał skradzioną ziemię własnymi rękami. Obecnie
nadzoruje Tajów pracujących na tej ziemi. Niedługo, powiedział mi, pojedzie do
Nowego Jorku w odwiedziny do swego syna, projektanta systemów internetowych. Gdy
będzie poza domem, kibuc wynajmie kilku Ruskich z miasteczka Maalot do
doglądania azjatyckich robotników. Powiedział, że niezbyt wielu Żydów chce
pracować na roli, a nawet nadzorować pracujących Tajów. Mówił, że kibuc ma
nadzieję otrzymać pozwolenie na budowę, postawi budynek i sprzeda mieszkania.
Jest to dobre miejsce, w pobliżu Naharia i Akry, i pomimo kryzysu powinni
osiągnąć dobrą cenę.
Uścisnąłem mu rękę i pożegnałem jego, spoconych Tajów, zielone
pola, Góry Libanu na północy, skrywające obozy uchodźców, w których przebywają
pierwotni mieszkańcy az-Ziv, i Wzgórza Galilei na wschodzie, gdzie znajduje się
rosyjskie miasteczlo Maalot, w którym dziś rano się obudziłem.
II
Maalot jest typowym nowym miasteczkiem dla typowych nowych
obywateli, ściągniętych do Izraela po upadku Związku Radzieckiego z Charkowa i
Mińska, Rygi i Buchary. Nie ma w nim ludzi młodych, lecz mnóstwo „babuszek”,
Rosjanek w podeszłym wieku. Zapytałem po hebrajsku o Urząd Miejski, lecz mógłbym
z tym samym skutkiem pytać po chińsku. Maalot mówi po rosyjsku, czyta rosyjskie
gazety, ogląda rosyjską telewizję i zajada się wieprzowymi serdelkami z
rosyjskim piwem. Co zmusiło tych zwykłych Rosjan do poszukiwania gwiazdy Syjonu?
W Rosji, podobnie jak w USA, jest prawdopodobnie co najmniej 20
milionów ludzi, którzy mogliby otrzymać obywatelstwo Izraela. Niektórzy nie chcą
zostać Żydami. Jeśli twoja córka z pierwszego małżeństwa wyszła za mąż za
adoptowanego wnuka Żyda, możesz przenieść się do Izraela z nową rodziną. Dawne
republiki radzieckie są w okropnych tarapatach, ich robotnicy miesiącami nie
dostają wypłat, więc wiele rodzin wysyła swoich starych krewnych do Izraela,
gdzie po przybyciu, jeśli mają szczęście, dostają kilka tysięcy dolarów, małą
rentę i mieszkanie socjalne.
Większość przybywających nie miała w Rosji związków z judaizmem
lub kulturą żydowską, ani nie interesowała się tym. W ich izraelskich
paszportach widnieje uwaga „pochodzenie etniczne i religia nieokreślone”. Nie
uważa się ich za „prawdziwych Żydów” i po śmierci są oni chowani za płotem
cmentarnym, na specjalnej działce dla nieboszczyków „niepewnego pochodzenia”. Po
straszliwej eksplozji w dyskotece Dolfi powstał problem: religijni właściciele
zakładów pogrzebowych odmawiali chowania zabitych młodych Rosjanek na żydowskim
cmentarzu, choć izraelski rząd bombardował Palestyńczyków „mszcząc się za
żydowską krew”.
W błogosławionej Ziemi Świętej wielu z nich poszukuje duchowego
i religijnego odrodzenia. Judaizm pociąga niewielu, natomiast inni zwracają się
do Cerkwi o pocieszenie. Jest to przedsięwzięcie ryzykowne: według izraelskiego
prawa mogą zostać deportowani za względu na wiarę w Chrystusa. Na modlitwę
gromadzą się z dala od ciekawych oczu, lecz na święta zapełniają Bazylikę Grobu
Świętego w Jerozolimie, Kościół Narodzenia Pańskiego w Betlejem, Kościół
Świętego Jerzego w Lydda i Świętego Piotra w Jaffie.
W roku 1991, gdy przyszłość Rosji rysowała się wyjątkowo mętnie,
Izrael otrzymał stamtąd wielką transfuzję młodej krwi. Poplecznicy Izraela w
mediach USA przeprowadzili dwutorową kampanię: ostrzegali o nadciągających
pogromach, oraz propagowali ideę wspaniałego, łatwego życia imigrantów w USA.
Wszystkie publikacje Newsweek i Time koncentrowały się na
neonazistowskiej grupie Pamiat’ i gwałtownym antysemityzmie. W tym czasie
byłem w Moskwie reporterem Haaretz i przeprowadziłem wywiady z
przywódcami Pamiati. Uznałem tę groźną organizację za jedną z wielu w
typie „Towarzystwa Płaskiej Ziemi”. Jednak sympatyczny rosyjski producent
filmowy żydowskiego pochodzenia przyjechał do naszego domu za miastem wraz z
żoną, by omówić sprawę ukrycia w przypadku pogromu. Starałem się ich uspokoić,
lecz nie mogłem sam pokonać ogromnej medialnej machiny. Po latach spotkałem w
Jerozolimie rosyjską pisarkę pochodzenia żydowskiego, która pochwaliła się, że
to ona była źródłem pogłosek o pogromach.
Powiedziała – „Wy, Izraelczycy powinniście postawić mi pomnik”.
„Naturalnie – odpowiedziałem. - A z jakiego powodu?”
„Napędziłam wam milion Rosjan: W radio Echo Moskwy
ogłosiłam o szykującym się pogromie”.
Zlitowałem się i nie wyprowadziłem jej z błędu: jej rewelacje
nie miałyby żadnego znaczenia, gdyby amerykańscy przyjaciele Izraela ich nie
wzmocnili. Tak czy owak, przestraszeni i zachęceni Rosjanie popędzili do
amerykańskiej ambasady po wizy, a w tym samym czasie Izrael zażądał, by USA
przestało przyznawać im wizy. Bramy USA zostały zamknięte i wszyscy ci
przeprowadzający się ludzie zostali zmuszeni jechać do Izraela.
Znaleźli się w ciężkiej sytuacji, ponieważ izraelska elita
poddała ich unikalnej izraelskiej metodzie, którą można nazwać
„przekształcaniem”. Metodę tę wypróbowano już na Żydach orientalnych i
Palestyńczykach. Media izraelskie nazywały ich bandą kryminalistów i
prostytutek; żądano od nich podpisywania kontraktów i przyrzeczeń, których nie
rozumieli, ponieważ były po hebrajsku; znajdujący się wśród nich specjaliści
kierowani byli do zamiatania ulic i zrywania pomarańczy. Współczynnik rozwodów
wśród nich gwałtownie wzrósł, a ich dzieci wciągnęły się w narkotyki. W roku
1991 Izrael zaprzestał zatrudniania Palestyńczyków z okupowanych terytoriów,
oczekując, że dawna rosyjska elita zajmie ich miejsce przy niskopłatnych pracach
pomocniczych. Lecz sama ich ilość pozwoliła Rosjanom utworzyć własne państwo w
państwie, łącznie z własnymi mediami, sklepami i samopomocą. Rosjanie przetrwali
i zorientowali się, o co chodzi. Mądrzy powrócili do Moskwy, poszukiwacze
przygód wyjechali do USA, spokojni do Kanady. Od tego czasu do Izraela
przyjeżdżają głównie ludzie starzy, samotne matki, stale bezrobotni.
Rosjanie to sympatyczna, pracowita, lecz bałaganiarska
społeczność. Nie bardzo wiedzą, gdzie wylądowali, i nieustannie próbują porównać
swoją sytuacje z tym, co było w Baku lub Taszkiencie. Po uważnym przestudiowaniu
rosyjskich gazet jawi się obraz ludzi zagubionych. Jakiś autor żąda, aby
Palestyńczyków kastrować, co miałoby zapobiec kryzysowi demograficznemu. Inny
całkowicie potępia Żydów religijnych, nazywając ich „pasożytami wysysającymi
krew”. Trzeci oskarża Żydów orientalnych, że nie żyją zgodnie z ich
oczekiwaniami. Uczą się skróconej wersji współczesnej wiary żydowskiej i jej
jedynego przykazania: ”Będziesz nienawidził Araba”.
Obecnie, premier Ariel Sharon chce zaimportować następny milion
„rosyjskich Żydów”. Jest to możliwe, gdy amerykańscy żydowscy przyjaciele
Izraela wywrą silny nacisk na Ukrainę, to dziesięć milionów Ukraińców może nagle
odkryć swoje „żydowskie korzenie”.
Istnieją dziesiątki miasteczek podobnych do Maalot, powstałych
najwidoczniej przez klonowanie. Z jakiegoż to innego powodu miałyby one być tak
podobne, a raczej identyczne? Maalot zbudowano w pięknej okolicy, w pobliżu Wadi
Keziv, o którym mieszkańcy miasteczka nigdy nie słyszeli. Nawet ich dzieci, po
dziesięciu latach w Maalot, nie śmiały się zapoznać z otaczającą okolicą.
Spędzają czas w pubie w centrum Maalot, marząc o wiele bardziej atrakcyjnych
pubach w Haifie.
III
Lecz to było wczoraj. Załapałem się autostopem do Nahariya, a
stamtąd, miałem pociąg do domu w Jaffie. W pociągu było kilku Afrykanów, sądząc
po ich nieśmiałym zachowaniu - prawdopodobnie nielegalnych imigrantów. Brygada
rumuńskich budowlańców żłopała piwo głośno czkając. Zostali zaimportowani ze
zniewolonego kraju Europy Wschodniej, aby zbudować domy dla rosyjskich
imigrantów w podeszłym wieku. W Izraelu, podobnie jak w Kaliforni, Żydzi nie
chcą się podejmować prac budowlanych.
Izraelski prawnik żydowski w czarnej jarmułce kartkował
dokumenty w półotwartej aktówce. Grupa Marokańczyków dyskutowała o zamknięciu
stalowni w Acre i małych szansach na znalezienie innej pracy. Ktoś z nich
powiedział, kryzys pogłębia się, jest tak samo źle jak w roku 1966. Izraelski
żołnierz, uzbrojony blondyn, rozmawiał w szeleszczącym ukraińskim ze swą
korpulentną przyjaciółką. Patrzyła na niego z podziwem, a on opowiadał o swojej
bohaterskiej walce z tłumem arabskich terrorystów.
Wspomniałem siebie w jego wieku: młodego spadochroniarza
szczycącego się czerwonymi butami i automatem Uzi. Byłem na ćwiczeniach
niezbyt daleko od miejsc, które właśnie mijaliśmy, w odległej dolinie Marj
Sannur, otoczonej ze wszystkich stron górami. Był początek wiosny, kiedy góry
Palestyny są tak samo piękne, jak w każdym innym miejscu nad Morzem Śródziemnym.
Czasami rozpoznawałem jej urocze rysy w gołych wzgórzach wokół Les Baux de
Provence, lub w usianej oliwkami równinie opadającej od Delf do morza - tak samo
spostrzega się wyobrażenie ukochanej osoby w tłumie obcych. Wczesnym rankiem
dolinę Sannur pokrywa gęsta śnieżnobiała mgła, zamieniając każdy dzień w białe
Boże Narodzenie. Gdy mgła unosi się, zielona trawa na wzniesieniu lśni pod
kwitnącymi migdałowcami. Zimne lutowe wiatry porywają różowawe płatki kwiatów, a
one fruwają jak śnieg, pokrywając kamienistą ziemię.
Za drucianym płotem obozu wojskowego widziałem chłopa
pracującego przy drzewach oliwnych. Był w wieku mego ojca, rozrośnięty w barach,
mocny, opalony mężczyzna z białym nakryciem głowy. Opuściłem karabin i
pozdrowiłem go, odpowiedział na pozdrowienie i odłożył narzędzia. Usiedliśmy po
obu stronach płotu. Wyjąłem papierosy a on stwardniałą ręką delikatnie wyciągnął
jednego z paczki. Rozmawialiśmy o oliwie i tymianku, głównych miejscowych
produktach, o grobie świętego szejka Alego na szczycie wzgórza, o źródle wody w
dolinie. W wolny dzień, przebrałem się w cywilne ubranie i poszedłem do jego
wioski. Zostałem zaproszony na filiżankę mocnej arabskiej kawy z kardamonem.
Sąsiedzi przyszli przywitać mnie, obcego, i przeszliśmy na niekończącą się
wschodnią pogawędkę, pytając się wzajemnie, czy jesteśmy zadowoleni z życia,
dzieci i pracy. Najwyraźniej byli zadowoleni ze swego ciężkiego, lecz
zadowalającego ich, chłopskiego losu. Dla nich, Izraelczycy byli po prostu
następnymi cudzoziemcami, którzy nastali po Jordańczykach, Brytyjczykach,
Turkach, Krzyżowcach i Rzymianach. Nie czuli nienawiści, i wykazywali jedynie
zwykłą obojętną ciekawość w stosunku do cudzoziemców. Żona mego gospodarza
podała zielonkawą oliwę, tymianek i świeżo upieczony wiejski chleb, codzienne
pożywienie Palestyńczyków.
Poszliśmy do pobliskiej studni. Ciepława czysta woda wypływała z
otworu w wyszukanym obmurowaniu sprzed wielu wieków, na którym widniała arabska
dedykacja. Za obmurowaniem, w ścianie urwiska, przodkowie mego gospodarza wykuli
stumetrowy tunel. Palestyńskie źródła wymagają ciągłej uwagi. Jeśli łożyska,
którymi dopływa do nich woda, nie są regularnie czyszczone, szybko się zamulają.
Źródłem opiekował się syn Eliasz, lecz obecnie jest on w izraelskim więzieniu.
Eliasz przyniósł do domu komunistyczną gazetę, ktoś doniósł do władz, a te
zaproponowały mu do wyboru: wygnanie lub więzienie. Palestyńczycy mogą być
zatrzymywani bez sądu: nazywa się to „zatrzymaniem administracyjnym”. Formalnie
ograniczone jest to do sześciu miesięcy, lecz na żądanie wojska może być
przedłużane. Eliasz wybrał więzienie w ojczyźnie zamiast wygnania.
Zawiść jest złym uczuciem, lecz ja zazdrościłem Eliaszowi z
Sannur. Zazdrościłem jego miejsca w spokojnym krajobrazie, i poświęcenia dla
niego. Dlaczego ja nie urodziłem się w tym domu przy chłodnym źródle, obok
winnicy, na wydeptanym przez kozy zboczu? Dlaczego zostałem zamknięty w miejskim
getcie „tylko dla Żydów”? Mogę mieszkać w podobnej wiosce w Grecji lub
Prowansji, lecz nie w Palestynie. Nie dzieje się tak z powodu braku gościnności
Palestyńczyków; nie mieliby nic przeciwko, gdybym kupił lub wydzierżawił plac w
tej wiosce. Lecz państwo żydowskie nie pozwoliłoby mi, ani żadnemu „Żydowi”, na
zamieszkanie w palestyńskiej wiosce. Żyd może mieszkać jedynie w oddzielnym
osiedlu „dla Żydów”, do którego Palestyńczyk ma wstęp jedynie jako służący. Na
zewnątrz, Żyd musi być uzbrojony. Turysta zagraniczny może swobodnie wędrować po
obszarach palestyńskich, natomiast każdy izraelski Żyd, który tam się znajdzie i
nie uczestniczy w jakiejś zbrojnej interwencji, zostanie przez państwo żydowskie
uwięziony.
Historia zatoczyła pełne koło. Trzymając Palestyńczyków na
zewnątrz, zamknęliśmy się sami. Idea żydowskiej emancypacji polegała na wyjściu
z getta, a obecnie sami do niego się zagnaliśmy. Naprawdę, nie zasłużyliśmy na
to. My Izraelczycy, jesteśmy mniej „żydowscy” niż ktokolwiek, kogo znacie. Sporo
ludzi żąda, byśmy w kartach identyfikacyjnych, które musimy mieć cały czas przy
sobie, byli nazywani „Izraelczykami” lub „Hebrajczykami”. Lecz Sąd Najwyższy
zabronił tego: w naszych dokumentach musimy mieć stempel „Narodowość: Żyd”.
Nasze przeznaczenie zostało nam narzucone, jak zostało narzucone
młodemu Frankensteinowi Mel’a Brooks’a. W tej parodii horroru dr. Frederick
Frankenstein (Gene Wilder), amerykański profesor, potomek twórcy Monstrum,
dostaje w spadku rodowy zamek w Transylwanii znanej z wilkołaków. Jest
nowoczesnym rozsądnym Amerykaninem, lecz miejscowi oczekują, że będzie
kontynuował niemiłą tradycję niesławnych Frankensteinów. Stara się walczyć z tym
przeznaczeniem, upiera się by nazywano go na sposób amerykański,
„Fronk-en-steen”, lecz lojalna służba rodziny upiera się przy
„Frank-en-sztajnie”.
Znakomity żydowski producent stworzył niechcąco opowieść o
odrodzeniu się państwa żydowskiego. Założyciele chcieli rozpocząć swoje życie od
nowa, chcieli stać się „Izraelczykami”, jeszcze jednym plemieniem Palestyny.
Porzucili żydowskie nazwiska, porzucili żydowski język, porzucili synagogę i
Talmud i nauczyli się pracować na roli i posługiwać się bronią. Dołączyło się do
nich wielu ludzi, dla których synagoga nigdy nie była na pierwszym miejscu. Lecz
żydowskie przeznaczenie dopadło ich i z powrotem zagnało do getta.
I wtedy zaczęliśmy spełniać przepowiednie naszych wrogów.
Traktujemy nie-Żydów jak zwierzęta, mordujemy ich przywódców, setkami zabijamy
ich dzieci, zabraniamy im swobodnie przemieszczać się i modlić, odmawiamy im
pracy i zabieramy im ziemię. Strzelamy do kościołów i oblegamy meczety. Pierzemy
brudne pieniadze oszustom z Peru lub Francji, wysyłamy narzędzia tortur
dyktatorom z Ameryki Łacińskiej, zapewniamy azyl szefom mafii z Miami. Dobieramy
się do skarbców w Ameryce, Niemczech, Szwajcarii i Polsce. Mamy najwyższą stopę
procentową, cztery razy większą niż w USA, i największe różnice społeczne wśród
krajów rozwiniętych. Mówiąc w skrócie, spełniliśmy wszystkie oczekiwania
antysemitów. Nawet na premiera wybraliśmy zawodowego mordercę gojów.
Pociąg toczył się przez Nathania, a ja myślałem o setkach
tysięcy, a może milionach Amerykanów, Żydów i chrześcijańskich syjonistów,
którzy lobbują, modlą się, popierają i płacą... nie, nie na państwo Izrael,
zbudowane, jak sobie wyobrażają, na ruinach Palestyny. Byłoby to wystarczająco
źle, lecz rzeczywistość jest gorsza. Myślałem o milionach Palestyńczyków,
gnijących w obozach uchodźców i więzieniach, wywłaszczonych i wygnanych –
ofiarach nie, jak sobie wyobrażają, żydowskiej zachłanności na ziemię, lecz
czegoś gorszego: upiora.
IV
Państwo żydowskie jest państwem wirtualnym, które szybko traci
związek z rzeczywistością. Ten upiór morduje ludzi i gromadzi pieniądze w
Ameryce; kontynuuje swoje nikczemne trwanie, jest wcieleniem terminu
prawniczego, „stan śmiertelnego zejścia”. Jego pola uprawiają importowani obcy
robotnicy, nadzorowani przez importowanych Rosjan i Etiopczyków, jest to
usprawiedliwiane przez izraelskich profesorów, wiecznie wykładających na
amerykańskich uniwersytetach i przez dzielnych generałów, czyhających na wielkie
łapówki od amerykańskich producentów broni.
Bezrobocie rośnie z dnia na dzień, podstawowe służby są w
zapaści, przemysł turystyczny upadł kilka miesięcy temu. Hotele są zamknięte a
innym gałęziom gospodarki narodowej grozi załamanie. Izraelczycy kupują
mieszkania na Florydzie i w Pradze, natomiast domy w Izraelu oczekują na
nabywców. Pragnienie Sharona, by ukarać Palestyńczyków, jest równoznaczne z
karaniem własnej lewej ręki. Palestyńczycy i Izraelczycy są razem splecieni i
zintegrowani, a rozdzielanie ich zabija ich wspólną gospodarkę.
Z dalekiej Ameryki Izrael wygląda jak potężne mocarstwo
nuklearne, wielki sprzymierzeniec Ameryki, żydowskie państwo będące źródłem dumy
amerykańskich Żydów. Odwiedzający żegnają nasze brzegi z silnym poczuciem naszej
tożsamości i dobrobytu. Jedynie my, stali mieszkańcy, wiemy, że to wszystko
pozory. Izrael upada. Jego aktywni obywatele z rozpaczy emigrują, a generałowie
dokańczają niszczenia kraju. Okrutny los spotyka rdzennych Palestyńczyków:
morduje ich upiór, to bezduszne ciało łażące po korytarzach Kongresu i
pustoszące Bliski Wschód, jak zombi w transie.
W imieniu tej zjawy ważni amerykańscy Żydzi wyciskają centy ze
swoich pracowników i reszty kraju, obcinają emerytury starcom i pomoc dla
dzieci, zmniejszają wydatki na zdrowie i edukację, wycofują się z pomocy dla
Afryki i Ameryki Łacińskiej, tworzą nieprawdopodobne koalicje z notorycznymi
rasistami w rodzaju chorego Pat’a Robertson’a i Jerry Falwell’a, żądają
zniszczenia Iraku, pobłogosławienia bombardowania afgańskich uchodźców,
trzymania Afro-Amerykanów w ich gettach, podważają społeczeństwo gospodarzy i
robią wrogów sobie i Ameryce. Czyny te byłyby wystarczająco podłe nawet wtedy,
gdyby przynosiły komuś jakiś pożytek, lecz są jeszcze gorsze, ponieważ są
całkowicie niepotrzebne.
Syjonistyczny eksperyment praktycznie upadł. Podtrzymywany przy
życiu może jeszcze trwać wiele lat, wegetując z martwym mózgiem. Może zabić
trochę ludzi, możliwe nawet, że rozpocznie następną wojnę światową. Lecz nie
może powrócić do życia.
Żydowskie państwo Izraela jest stanem umysłu, projekcją marzeń
amerykańskiego żydostwa. Obawy i problemy, jakie artykułuje, są problemami Żydów
amerykańskich. „Żydzi” izraelscy nie potrzebują segregacji, wojny, ani
ujarzmiania tubylców. Nie jadamy obwarzanków z wędzonym łososiem, nie rozmawiamy
w jidysz, nie czytamy Saula Bellow’a ani Sholema Aleichema, i unikamy synagog.
Wolimy arabskie dania i grecką muzykę. W moim sąsiedztwie jest siedem masarni z
wędlinami wieprzowymi i jedna koszerna. Czterdzieści procent wesel w Tel Avivie
odbywa się bez żydowskiej oprawy: młodzi Izraelczycy wolą żenić się na Cyprze,
aby nie spotkać się z rabinami. Tel Aviv jest stolicą gejów Bliskiego Wschodu,
chociaż zgodnie z prawem żydowskim, powinni być eksterminowani. Czasami chcę,
aby nasi wspaniali poplecznicy, Żydzi amerykańscy, spojrzeli na nas surowo i
trzeźwo i oddalili się z odrazą. Jest to przypadek źle zrozumianej tożsamości.
Nie jesteśmy tymi, za których nas uważają. Tak nam potrzeba ich obrony przed
nie-Żydami, jak rybie para szczelnych butów.
V
Dojechałem do domu w Jaffie nad morzem, zaniedbanego miasta
rozpadających się różowych rezydencji wybudowanych przez arabskich arystokratów
i kupców. Moi sąsiedzi wyszli: imam poszedł do swego małego meczetu, marokańska
rodzina z sąsiedniego wejścia jest zajęta naprawianiem starych samochodów w
warsztacie, ormiański przewodnik zabrał gości do Jerozolimy. Inny sąsiad,
rosyjski malarz, poszedł pożyczyć trochę cukru. Żyjemy razem; jedna z niewielu
społeczności bez segregacji, na małym skrawku ziemi pomiędzy drogą i morzem,
pozostałość starej Jaffy.
Esme Salingera lubiłaby to nędzne miejsce. Buldożery żydowskiego
państwa zburzyły co drugi dom, nadając miastu wyszczerbiony wygląd.
Przygotowując teren pod wielkie budownictwo, zwaliły budowlane odpady na kupę na
brzegu morza. Zamierzano tutaj zbudować następny Maalot, lecz napięcie związane
z Intifadą nie pozwoliło zrealizować planów „judaizacji” Jaffy. Pozostała na
wpół zrujnowana i zaniedbana, ponieważ miejscowym mieszkańcom nie pozwala się
naprawiać domów. Wciąż jest to przyjemne miejsce, pamiętające Alexandria
Quartet Durrell’a. Po jego niebrukowanych ulicach krążą wielkie
cadillaki dilerów narkotyków; dzieci ubrane w długie galabije bawią się na rogu;
dzwony katolickiego kościoła Świętego Antoniego mieszają się z dzwonami
prawosławnej cerkwii Świętego Georgija i z nawoływaniem muezzina z sąsiedniego
meczetu Ajami; rybacy wiozą połów do nadbrzeżnych restauracji na obiad;
Palestynki łupią orzechy i gawędzą przed domami; ze stranagów na rynku dolatuje
zapach świeżej falafeli; dziesięć ulicznych kotów wlepiło ślepia w olbrzymiego
szczura; francuski ambasador wraca do swojej rezydencji; ekipa filmowa kręci
scenę z Bejrutu.
Jaffę nazywano kiedyś „wrotami Bliskiego Wschodu” i konkurowała
ze swymi sąsiadami, Bejrutem i Aleksandrią. Otoczone przez pachnące gaje
pomarańczowe, stutysięczne miasto szczyciło się pierwszym kinem w Lewancie, i
mieściło centrale europejskich przedsiębiorstw. Amerykanie i Niemcy zbudowali na
jego obrzeżach domy pokryte czerwoną dachówką, a w roku 1909 wschodnioeuropejscy
syjoniści żydowscy, trochę na północ od niego, zbudowali Tel Aviv.
W strasznym listopadowym dniu w roku 1947, ONZ, pod silnym
naciskiem ze strony rządu Stanów Zjednoczonych, zadecydowało o podziale ziemi,
którą współposiadaliśmy. Nie było to konieczne, nawet nikt o to nie prosił.
Religijni Żydzi byli temu przeciwni; przeciwko byli także światli Żydzi z
Niemiec, jak Buber i Magnus. Także Palestyńczycy byli przeciwni. Mogliśmy żyć
razem jak bracia, i w końcu utworzylibyśmy nowy naród, łączący w sobie żydowski
zapał i palestyńską miłość do ziemi. Lecz amerykańskie organizacje żydowskie
poparły Ben Guriona i Goldę Meyer, zwolenników podziału. Zgodnie z
przewidywaniami, podział nigdy się nie sprawdził.
Trzy piąte Palestyny poddano rządom żydowskim, a dwie piąte
pozostawiono Palestyńczykom. W nowym państwie żydowskim, rodzimi Palestyńczycy
byli w większości. Zakładano, że Jaffa pozostanie palestyńska. Był to zły
interes dla Palestyńczyków, lecz nowi izraelscy przywódcy uważali, że nie jest
on wystarczająco zły. Oblegali i ostrzeliwali Jaffę, aż jej ludność zmniejszyła
się do pięciu tysięcy z przedwojennych stu tysięcy. Reszta uciekła do Gazy i
Libanu, do obozów uchodźców, gdzie mieszkają do dzisiejszego dnia.
W rezydencjach i pałacykach Jaffy zamieszkali arabscy
uciekinierzy ze zniszczonych w głębi kraju wsi oraz sympatyczni bałkańscy
Bułgarzy, których zaimportowano, aby zapełnić próżnię. Niewielką część miasta
nobilitowano i stała się ona „starą Jaffą”, przyjemnym i ekskluzywnym eksponatem
muzealnym, gdzie chętnie mieszkają kiczowi malarze i handlarze antykami. Nasza
Jaffa pozostała sentymentalną pamiątką po jednej niepodzielnej Palestynie,
utraconym raju. Przyciągnęła kilku artystów, którzy wprowadzili się do
zrujnowanych rezydencji i zamieszkali obok miejscowych Palestyńczyków, dzieląc
ich nadzieje i smutki.
Przed Intifadą, uchodźcy z obozów w Gazie mogli odwiedzać swoje
utracone domy. Odkąd właścicielom nie pozwolono na powrót, dla obecnych
mieszkańców i prawdziwych właścicieli sytuacja stała się okropna. Moja sąsiadka,
miła bułgarska pani, podjęła szlachetną próbę zwrócenia swego domu wypędzonej
rodzinie palestyńskiej, lecz władze nie pozwoliły. Mówią, że trudno jest spłacać
pożyczkę: bierzesz czyjeś pieniądze, lecz musisz spłacać własną gotówkę.
Pożyczasz na chwilę, lecz zwracasz na stałe. Okazuje się, że jeszcze trudniej
jest zwracać skradzione dobra. Wcześniej czy później trzeba to będzie zrobić.
Dobra sposobność rozwiązania tego problemu pojawiła się w roku 1967, gdy
Palestyna została ponownie zjednoczona.
Wielu uczciwych ludzi uważa Wojnę Sześciodniową za „przyczynę
wszystkich problemów”. Twierdzą, że bez niej, Żydzi i Palestyńczycy mogliby żyć
oddzielnie. Lecz oddzielne państwa nie pozwoliłyby uchodźcom na powrót z Gazy do
ich domów w Jaffie, a ja uważam, że cudownie byłoby być świadkiem ich powrotu.
Prócz tego, myślę, że będzie lepiej dla nas, gdy będziemy żyć razem – jesteśmy
ludźmi wzajemnie się uzupełniającymi i kontakty osobiste wychodzą nam bardzo
dobrze. Dlatego sam podbój z roku 1967 mi nie przeszkadza (w przeciwieństwie do
okupacyjnego stanu wojennego). Moglibyśmy pozwolić na powrót uchodźców,
rozwiązać stare spory i żyć razem w jedności, dzieci Palestyny i nowi przybysze.
Moglibyśmy nie być wyjątkowym państwem żydowskim, lecz moglibyśmy być ludźmi
szczęśliwymi i zadowolonymi.
Kiedyś istniała iluzja wyboru: państwa żydowskiego albo państwa
demokratycznego. Nie wybraliśmy niczego, wydziedziczyliśmy tubylców i
pogardziliśmy demokracją, a nasza żydowskość jest, w najlepszym wypadku, ideą
wirtualną. Gdyby Żydzi amerykańscy nie przekupili na wielką skalę Izraelczyków,
moglibyśmy po prostu zapomnieć o diasporze i rozpuścilibyśmy się w gościnnym
Bliskim Wschodzie, jako następne z jego plemion. Gdyby nas w dalszym ciągu
finansowali, powinniśmy sprawić im przyjemność wykazując znikomą żydowskość.
Jesteśmy mistrzami w sprzedaży iluzji, i dopóki są kupujący,
będziemy dostarczać towar. W roku 1946 pod egidą ONZ do Palestyny przybyła grupa
wybranych mężczyzn z całego świata. Przysłano ich w celu przygotowania podziału
kraju. Oprócz innych miejsc, odwiedzili wysunięty najbardziej na południe kibuc
Revivim na jałowej Negev. Natknęli się tam na piękną rabatę róż, anemonów i
fiołków przed biurem kibucu. W sprawozdaniu, członkowie delegacji wyrazili
zdumienie i oświadczyli: „Żydzi czynią pustynię kwitnącą, niech biorą Negev.”
Gdy wyjechali, kibucowa dzieciarnia powyrywała zwiędłe już
kwiaty z piasku. Kupili świeże kwiaty na rynku w Jaffie i zasadzili je jako
dekoracje dla gości z ONZ. Nauczyli się tego tricku od pracowników Zarządu
Miasta Tel Avivu, którzy wsadzili do piasku drzewa wokół budynku Zarządu, aby
zrobić korzystne wrażenie na Winstonie Churchillu. To małe przedstawienie
spowodowało, że Negev z jej dwustoma tysiącami Palestyńczyków została przekazana
państwu żydowskiemu. Większość tubylców została wygnana za dopiero co wykreśloną
granicę, do obozów w Jordanii i Gazie. Było to okrutne i niepotrzebne; nawet
dziś, pięćdziesiąt lat później, Negev na południe od Beersheba ma mniej ludności
niż w roku 1948.
VI
Aby zastąpić Palestyńczyków, Mossad namawiał społeczności
żydowskie z Północnej Afryki do opuszczenia ojczyzny i przeniesienia się do
Izraela. Żydzi północnoafrykańscy to ludzie dobrzy, lecz byli załamani. Ponieważ
Francja przystąpiła do wycofywania się z Północnej Afryki, więc zaczęli
niepokoić się o swoją przyszłość. Jedynie najsilniejsze jednostki dokonały
prawidłowego wyboru i pozostały wśród swego ludu: Marokańczyków, Tunezyjczyków,
Algerczyków i Libijczyków. Nie żałują tego: obecnie są ministrami i doradcami
królów. Inni, skuszeni wielkim urokiem cywilizacji francuskiej, wyrzekli się
fantomu państwa żydowskiego i przenieśli się do Francji. Dali oni światu
Jacques’a Derrida i Alberta Memmi.
Ci, którzy przenieśli się do Izraela stanowią 75% jego więźniów.
Ich dochód stanowi ułamek dochodu Żydów europejskich. Ich naukowcy i pisarze
maję małe szanse na etat w izraelskich uniwersytetach. Ich samoocena jest
wyjątkowo niska. Izraelczycy mówią, to nie wstyd być Marokańczykiem, i szybko
dodają, lecz nie jest to także wielki honor.
Północnych Afrykańczyków sprowadzono, posypano proszkiem
odwszawiającym DDT i umieszczono w obozach uchodźców, które szybko stały się
miastami Netivot, Dimona i Yerucham. Wciąż się tam znajdują w miastach
otoczonych surową pustynią i pełnych bezrobocia i nędzy, żyjąc z pomocy
społecznej i żywiąc głęboką niechęć do Żydów aszkenazyjskich, włóczących się po
kawiarniach Tel Avivu. Niektórzy Żydzi orientalni doszli do wniosku, że
Holokaust był właściwą karą dla znienawidzonych AszkeNazistów, jak ich nazywają.
Izrael jest prawdopodobnie jedynym miejscem na ziemi, gdzie można usłyszeć,
„Szkoda, że nie spalono cię w Auschwitz”. Nawet wielki sefardyjski luminarz,
rabin Obadiah Joseph, ostatnio wyjaśniał Holokaust w terminach grzechów Żydów
europejskich.
Trochę kłopotliwy slogan, „AszkeNaziści do Auschwitz”, ozdobił w
pewnym momencie jerozolimski dom mego rosyjskiego przyjaciela. Poskarżył się
policji, lecz nie otrzymał odpowiedzi. Najniższe stanowiska w policji zajmowane
są przez Żydów orientalnych, którzy nie mają czasu na skargi Rosjan. Kiedyś byli
w położeniu Rosjan, lecz zmienili się, nawet bardzo gruntownie.
Gdy tylko Żyd orientalny awansuje, system postara się o jego
upadek. Popularni politycy orientalni, którzy mogliby zagrozić dominacji elity
aszkenazyjskiej, szybko znajdują się w więzieniu. Arye Der’i, świetny minister
marokański, dzięki któremu jego partia, nie mająca początkowo żadnego posła,
wprowadziła ich siedemnastu do 120-osobowego parlamentu, ciągle znajduje się w
więzieniu po dziesięcioletnim śledztwie policyjnym, które dało wątpliwe zarzuty
przeciwko niemu. Jego poprzednik, Aharon Abu Hatzera, syn świątobliwego
marokańskiego rabina i minister, został wsadzony do więzienia za finansowe
nieprawidłowości, które są czymś normalnym w naszym bliskowschodnim państwie.
Wielki wydawca, Żyd z Iraku Ofer Nimrodi, spędził przed procesem ponad rok w
więzieniu, lecz w następstwie procesu został szybko zwolniony, gdyż oskarżenia
okazały się fałszywe. Będący Ministrem Obrony kurdyjski Żyd, Yitzhak Mordecai,
mający widoki na stanowisko premiera, został oskarżony o molestowanie seksualne.
Marokański profesor i minister Shlomo Ben Ami został kozłem ofiarnym niesławnej
awantury Sharona o Wzgórze Świątynne.
Podczas gdy Żydzi orientalni mają pecha, w kibucach także nie
radzą sobie zbyt dobrze. Ari Shavit z Haaretz opublikował wspaniały
reportaż o Negba, znanym i zasobnym kibucu w Negev. Już bardzo dawno kibuc nie
świętował narodzin dziecka. Kibuce z Negba i Ruhama stały się domami starców,
młodzież dawno wyjechała do Los Angeles.
Tak więc, sztuczki w Revivim, zajęcie Negev, wypędzenie
Palestyńczyków i zniszczenie marokańskiej społeczności żydowskiej to były
oddzielne sukcesy na krótką metę, lecz ostatecznie wszystko to razem zawiodło.
Można było tego oczekiwać, czyny złe i niemoralne nie mogą przynieść dobrych
owoców. Przywódcy syjonistyczni marzyli o uczynieniu Palestyny tak żydowską, jak
Anglia jest angielska. Zawiedli się. Palestyna jest tak żydowska, jak Jamajka
jest angielska.
My, dzieci Żydów, mamy wspaniałą możliwość wyboru. Włoch jest
Włochem, włoski jest jego język, kultura, wiara, tradycja, sztuka i krajobrazy.
Nie można oddzielić go od Dantego i Giotto, od wiosek Toskanii i od Madonny, od
makaronu i Wenecji. Bycie Żydem to kwestia wyboru. Żyd włoski może zostać
Włochem. Żyd amerykański może być po prostu Amerykaninem. Niezbyt wielu potomków
Żydów wyznaje naszą starą religię; jeszcze mniej mówi po hebrajsku lub innymi
językami żydowskimi. Większość pożegnała się z tradycyjnymi żydowskimi receptami
na życie.
Wybór osobisty jest w rękach poszczególnych osób. Bogaty i
wpływowy Amerykanin żydowskiego pochodzenia może odnosić się do swojej
żydowskości, jak odnosi się do każdego innego hobby. Być może zbiera znaczki,
lub gra w golfa, lecz prawdopodobnie nie pragnąłby budować Państwa Filatelistów
na ruinach Monaco (księstwo to wydaje przepiękne znaczki), ani fundować swemu
klubowi golfowemu najnowszego F-16. Dobrze byłoby, gdyby Żydzi amerykańscy
zapomnieli o nas na dziesięć lat, w tym czasie uporalibyśmy się z naszymi
problemami osiągając nową równowagę w Palestynie. Jeśli mają za dużo pieniędzy i
pragną działać, niech je wydadzą na polepszenie losu swoich murzyńskich
sąsiadów.
Zdarzyło się to przed powstaniem syjonizmu. Biznesmen z Chicago,
Julius Rosenwald, właściciel Sears, Roebuck and Co., w latach dwudziestych XX
wieku wspierał kształcenie Murzynów kwotą 2 milionów dolarów rocznie.
(Przedstawiciel syjonistów narzekał: „Ciężko nam pogodzić się z ideą, że jeden z
nas daje pieniądze na zacofanych czarnuchów”). Tradycję tę można wznowić.
Powiedziane jest, miłosierdzie zaczyna się w domu, a ich domem jest Ameryka.
Ziemia Palestyny jest na naszych oczach rujnowana. Jej
przepiękne stare wioski są niemiłosiernie bombardowane; kościoły zostały
opuszczone przez wiernych; drzewa oliwne są usuwane z korzeniami. Taki upadek
nie spotkał tej ziemia od czasu najazdu Asyryjczyków 2700 lat temu. W obliczu
tak wielkich zniszczeń nic nie może nas cieszyć. Ludzie odpowiedzialni za to,
izraelscy mordercy albo ich amerykańscy poplecznicy, będą potępieni na wieki.
Jako przypisek do księgi ich czynów pozostanie chichot historii:
przywódcy żydowscy popełnili te zbrodnie na próżno, ponieważ nie osiągnęli
swoich celów. Nawet ukrzyżowanie na Golgocie ostatnich Palestyńczyków, nie
tchnie życia w wirtualne żydowskie państwo Izraela.
Oliwki Aboud
Pisane w czerwcu 2001, kiedy siły izraelskie rozpoczęły masowe
niszczenie drzew oliwnych na terytoriach palestyńskich.
Gdy zaczęło działać wynegocjowane przez CIA zawieszenie broni,
otrzymałem pełną trwogi wiadomość z woski Aboud, na zachodnich zboczach Wzgórz
Samarii. Na wioskę napadło wojsko i postrzeliło dwóch mężczyzn. Pojechałem tam
dzisiaj, aby zobaczyć wioskę i sprawdzić zawieszenie broni.
Aboud jest ze wszystkich stron otoczone przez nowe osiedla
żydowskie. Na
miejsce prowadzi nowa doskonała żydowska droga. Rozwidla się ona
do Aboud jakieś trzy mile przed wioską, a następnie jest blokowana przez
cyklopowe zwały ziemi. Próbowaliśmy szczęścia z drugiej strony - z takim samym
skutkiem. W końcu znaleźliśmy wąską zabłoconą dróżkę, którą chłopi
przeprowadzili tego ranka, i wjechaliśmy.
Aboud to jedna z najpiękniejszych wiosek palestyńskich, bardzo
przypomina Toskanię. Na łagodnych wzgórzach wyrastają okryte patyną czasu
kamienne domy. Na ich balkony wspina się winorośl. Pokryte obfitym listowiem
drzewa figowe zapewniają cień na ulicach. Dobrobyt tej dobrze uporządkowanej
wioski widać po obszernych dworkach i czystych drogach. Na kamiennych ławach, w
małych zacienionych murowanych ogrodzeniach, siedzą starcy, na podobieństwo
starszyzny Itaki zebranej przez młodego Telemacha. Jest to biblijna „brama
miasta”, lub diwan. Dzieci przynoszą im kawę i świeże owoce. Miejscowa
ludność to nie uciekinierzy z Gazy i Deheisheh, tutaj, jak w zamierzchłych
czasach, można zobaczyć Ziemię Świętą taką, jaką powinna i może być.
Miejscowa tradycja mówi, że mająca trzy tysiące lat Aboud
otrzymała chrześcijańską wiarę od samego Chrystusa. Jest tam kościół mogący to
potwierdzić, jeden z najstarszych na Ziemi, zbudowany w czasach Konstantyna w IV
wieku, a być może jeszcze starszy, jak twierdzą niektórzy archeolodzy. Kościół
jest piękny, pieczołowicie odrestaurowany i dobrze konserwowany. Bizantyjskie
głowice kolumn dźwigają wyobrażenie krzyża i gałęzi palmowych. Ostatnio odkryto
płytę ze starym aramejskim napisem, wmurowaną w południową ścianę kościoła.
W Aboud są także inne kościoły: katolicki, prawosławny grecki, i
zbudowany przez Amerykanów Kościół Boga. Jest także nowy meczet, ponieważ
chrześcijanie i muzułmanie żyją w Ziemi Świętej w wielkiej zgodzie. 17 grudnia
wszyscy, muzułmanie i chrześcijanie, idą razem uczcić patronkę wioski, świętą
Barbarę. Ta miejscowa dziewczyna zakochała się w młodym chrześcijaninie i
została ochrzczona. Było to w surowych czasach rzymskiego cesarza Dioklecjana, i
Barbarę poddano prześladowaniom i zamęczono. Odrestaurowany najstarszy kościół
bizantyjski Św. Barbary wciąż widać na wzgórzu o milę od wioski. U podnóża
wzgórza jest jaskinia, w której ją pogrzebano, tam chłopi palą świece i proszą o
spełnienie swoich próśb.
Jest to dobre miejsce by uświadomić sobie, jakim obłędem jest
powszechny wśród Żydów pogląd o Palestynie jako „ziemi bez mieszkańców”, rzadko
zamieszkanej przez arabskich koczowniczych przybłędów. Archeologowie udowodnili,
że wioska ta od niepamiętnych czasów nigdy nie została zniszczona ani
opuszczona, i można się o tym przekonać na własne oczy. Wiekowe drzewa oliwne
porastają wzgórza, potwierdzając głębokie korzenie Aboud i zapewniając jej
oliwę, będącą głównym artykułem żywnościowym i źródłem utrzymania.
Zaraz za wioską, dwa gigantyczne amerykańskie buldożery
Caterpillar powoli niszczyły drzewa oliwne. Były ogromne, pokryte ze wszystkich
stron płytami pancernymi. Jak ruchome fortece, wyglądały na niezdobyte i
górowały nad okolicą, jak mechaniczne monstra Imperium Zła atakujące Ewocks’ów w
Gwiezdnych Wojnach.
Chłopi stali na zwałach ziemi blokujących wjazd do wioski,
spoglądając na maszyny niszczące ich środki utrzymania. Nie mogli do nich
podejść, ponieważ nie pozwalano im opuścić wioski, będącej dla nich więzieniem.
Aby powstrzymać ludzi, na wzgórzu, nad wjazdem, znajdował się namiot i kilku
żołnierzy z pistoletami maszynowymi. Ostatniej nocy, w wieczór Sabatu, otworzyli
oni ogień do mieszkańców wioski, którzy odważyli się wyjść, i ranili dwóch
mężczyzn. Reszta ze strachu biegiem uciekła z powrotem. Potem wkroczyli
żołnierze, przejeżdżając przez wioskę dżipami, a dzieci obrzuciły ich
kamieniami. Żydowscy osadnicy z wojskiem ostrzelali okna i dachy i odjechali,
najwidoczniej uważając, że dobrze spełnili swój sabatowy obowiązek.
Przekroczyłem linię oblężenia i zbliżyłem się do izraelskiego
oficera w dżipie, czujnego amerykańskiego mruka, który nadzorował dewastację.
„Dlaczego to robicie?”, zapytałem. „Czy nie wiecie, że jest zawieszenie broni?”
„Powiedz to Arikowi (Sharonowi)”, odpowiedział. „Po prostu,
postępujemy zgodnie z rozkazami.” Lecz ani jego, ani innych żołnierzy i
kierowców buldożerów rozkazy te nie przygnębiały. Wiekowe drzewa nic dla nich
nie znaczyły, ponieważ wioska, i liczący dwa tysiące lat Kościół, i ludzie także
nic dla nich nie znaczyli. Wszystko to uważali za coś, co należy zniszczyć.
Palestyna nigdy nie była ziemią pustynną, jaką pierwsi
syjoniści, według ich słów, mieli ujrzeć po przybyciu. Lecz stanie się taką,
jeśli nie wstrzymamy tych maszyn.
Zielony deszcz Yassouf
Zbiór oliwek podobny jest do odmawiania różańca, jest to proces
tak samo uspokajający, delikatny i zmysłowy. Na Wschodzie mężczyźni noszą na
nadgarstkach „mesbaha” - różańce z drewna lub kamienia. Odmawiając w pamięci
modlitwę, uspokajają nadwyrężone nerwy, lecz oliwki są lepsze - są żywe.
Przypominają wiejskie dziewczęta: są czułe, lecz nie wątłe. Zbierając je,
odczuwasz przypływ rześkości: wszystko idzie dobrze. Oddzielają się od gałęzi
bez strachu i żalu, dłoń lekko je obejmuje i padają na miękkie maty, rozłożone
na ziemi.
Nastąpiła pora zbioru plonów, żadne drzewko na tarasowym zboczu
wzgórza nie zostanie zapomniane. Do zbioru oliwek przychodzą całe rodziny. Tłum
pod drzewami, ludzie na drabinach, wszystko to przypomina obrazy pędzla Piotra
Bruegela starszego. Zbieramy oliwki razem z rodziną Hafez’a. W piątkę lub
szóstkę stoimy pod gęstymi gałęziami rozłożystej, pokręconej starej oliwki i
przebieramy paciorki żywego różańca naszej pani - błogosławionej Palestyny.
Córka silnego i zręcznego Hafez’a, siedmioletnia Rowan, mająca włosy koloru
dojrzałej pszenicy i niebiesko-błękitne oczy, co dla cudzoziemca jest dziwne,
lecz jest często spotykane w tych krainach, z uśmiechem na ustach wlazła na
wierzchołek drzewa. Oliwki, które zrywa, zielonym deszczem spadają nam w ręce,
na plecy i głowy. Zanim przejdziemy do nowego drzewa, podnosimy maty za brzegi i
przesypujemy oliwki do worka. Obok szczypie trawę jasnosiwy osiołek. Zbiera
siły, ponieważ przez całą drogę powrotną będzie musiał nieść te worki na
grzbiecie.
Zbieramy oliwki we wsi Yassouf, błogiej w swojej samotności i
schowanej w górach. Jej wysokie i przestronne domy, zbudowane z jasnego
kamienia, świadczą o zasobności, osiągniętej kiedyś ciężką pracą. Szerokie
schody prowadzą na płaskie dachy, na których mieszkańcy wioski odpoczywają w
ciepłe letnie wieczory, rozkoszując się chłodną bryzą z dalekiego Morza
Śródziemnego. Wokół mnóstwo drzew granatów. W opisie Palestyny, który powstał
tysiąc lat temu w czasach Wilhelma Zdobywcy, o wiosce Yassouf wspomniano w
związku z dobrymi urodzajami granatów i mądrością urodzonego w niej światłego
szejka Al-Yassoufi, który wsławił się w dalekim Damaszku.
Jeśli nie jest to raj, to na pewno miejsce go przypominające. Do
wioski tej, zbudowanej na grzbiecie wzgórza, pomiędzy dwiema dolinami,
przybyliśmy wczoraj. Bezpośrednio nad nią, na wierzchołku wzgórza, stoi
starożytna świątynia, bema, gdzie przodkowie Hafez’a i Rowan bywali
świadkami cudownego zespolenia sił niebieskich z ziemskimi. Mieszkańcy wioski
często przychodzą tutaj chcąc się wewnętrznie uspokoić, jak robili to ich
przodkowie, mieszkający w niewielkim księstwie izraelskim: znajdujemy się na
Ziemi Świętej, a dla jej mieszkańców codzienne obcowanie z bóstwem jest czymś
tak zwyczajnym, jak codzienna porcja ciężkiej pracy. Biblijni królowie próbowali
zakazać gromadzenia się na świętych miejscach bema i zmonopolizować wiarę
w centralnej świątyni, co było wygodniejsze dla zapewnienia kontroli i ściągania
podatków, lecz prosty lud wolał uczestniczyć w codziennych modlitwach do Boga w
miejscowych sanktuariach. Chłopi zachowali dwupoziomowy system religijny,
łączący wiarę miejscową z uniwersalną. Jest to trochę podobne do syntezy
szintoizmu z buddyzmem w Japonii. Ludzie tutejsi są religijni, lecz nie są
fanatykami. Nie noszą przepisowej odzieży muzułmańskiej, a kobiety nie
zasłaniają pięknych twarzy. Te dwa aspekty religii - lokalny i uniwersalny -
istnieją od tysięcy lat i zdążyły nierozerwalnie spleść się ze sobą. Świątynia
przekształciła się we wspaniały meczet Omajidów Al-Aksa, a na starożytnym
uroczysku bema w Yassouf, ludzie dotychczas modlą się do swojego Boga.
Stare drzewa, uświęcone przez wieki... W swoim długim życiu
słyszały wiele przysiąg i widziały wiele tajemnic. Źródełko z cudowną wodą, nie
wysychające nawet w lipcowe upały i nabierające sił w deszczową zimę, święta
mogiła, której nazwa zmieniała się prawdopodobnie wielokrotnie od niepamiętnych
czasów, a która teraz nosi imię szejka Abu Zarad’a. Ruiny, jakie zachowały się
od pierwszych dni istnienia Yassouf; wioska powstała ponad cztery tysiące lat
temu i od tego czasu ciągle była zamieszkana. W czasach biblijnych należała do
pokolenia Józefa, które było najsilniejsze wśród izraelskich pokoleń.
Gdy Jerozolima przeszła pod władzę Judejczyków, lud, który
mieszkał na tej ziemi, zachował oddzielną tożsamość mieszkańców królestwa
Izraela i z czasem przyjął Chrystusa. Zwieńczony kopułą grobowiec na wierzchołku
wzgórza jak zawsze wzywa do modlitwy. W lutym, na wierzchołku kwitną białe
migdały; teraz jest pokryty zielenią i jest wspaniałym przykładem górzystej
Samarii.
Przyjechaliśmy za późno, aby zachwycać się widokiem z
wierzchołka wzgórza: jesienią słońce zachodzi wcześnie. O zmroku zeszliśmy do
źródełka, pulsującego serca wioski. Woda bezdźwięcznie wypływała z kamiennej
szczeliny, ściekała do zamkniętego wyżłobienia i wypływała na zewnątrz, aby
nawodnić sady. Usiedliśmy pod drzewami figowymi, a one rozpostarły nad nami
swoje szerokie liście, jak tancerze z japońskiego teatru No, rozkładający
wachlarze jednym wdzięcznym i zgrabnym ruchem. W blasku księżyca z koron drzew
zerwały się, jak gigantyczne czarne motyle, nietoperze - gnieżdżące się w
pobliskich pieczarach. Wyleciały na powietrze, aby pod osłoną nocy napić się
wody i spróbować obfitego urodzaju owoców.
Zwykle rozmowa przy źródle płynie tak samo swobodnie i radośnie,
jak jego woda. Nie ma lepszego miejsca, aby posiedzieć i pogadać z mieszkańcami
wsi o urodzaju, starych dobrych czasach, dzieciach i ostatnim artykule Edwarda
Saida’a w miejscowej gazecie. Tutejsi chłopi wcale nie są ciemni: jeden z nich
objechał cały świat, od Basry do San Francisco, inni studiowali w miejscowej
filii uniwersytetu. Swoje wykształcenie polityczne zakończyli w izraelskim
więzieniu - jest to praktycznie nieunikniony etap wychowania młodych mężczyzn w
tych okolicach. Tam, a być może na budowach w Izraelu, nauczyli się oni biegle i
interesująco mówić po hebrajsku, i z przyjemnością praktykują ten nawyk w
rozmowie z życzliwymi Izraelczykami.
Lecz tego dnia nasi gospodarze wyglądali ponuro, w ich smutnych
oczach był niepokój.
Nawet przy kolacji, częstując nas ryżem z orzechami i jogurtem,
wydawali się zamyśleni. Przyczynę już znaliśmy: nowy strach zamieszkał na
wierzchołku wzgórza i rozpostarł nad wioską swoje błoniaste skrzydła. Najpierw
wojsko skonfiskowało ziemie Yassouf na swoje potrzeby, a następnie oddało je
osadnikom. Wzniesiono dla nich z betonowych bloków pokraczną budowlę z wieżami
wartowniczymi, otoczono ją drutem kolczastym i nadano nazwę pobliskiego źródła
Jabłoniowego. Ziemi, skradzionej mieszkańcom Yassouf przed dziesięcioma laty,
dla osadników wyraźnie nie starczało - zabierali coraz to nowe działki, niszcząc
winnice i gaje oliwne.
Chłopi bali się wychodzić na własne pola: osadnicy to groźni
ludzie z automatami, i było jasne, że z nimi nie ma żartów. Strzelali do
mieszkańców wsi, często łapali i męczyli ich, podpalali pola. Zadanie ich
polegało na tym, by nie puszczać chłopów na pola przez pięć lat - po tym czasie,
zgodnie z ottomańskim prawem, o którym dowiedzieli się ze starych ksiąg,
porzucone ziemie orne zwracane są państwu. Żydowskiemu państwu. Z kolei państwo,
na pewno przekaże te ziemie żydowskim osadnikom. Na razie osadnicy starali się
zamorzyć chłopów głodem.
Wioska była oddzielona od świata okopami i ziemnymi nasypami o
wysokości sześciu stóp. Wojsko przecięło nawet wąskie wiejskie drogi,
praktycznie nie nadające się do transportu samochodowego. Wioska przekształciła
się w wyspę. Niedawno brytyjski ambasador w Tel-Avivie powiedział, że Izrael
zmienił Palestynę w jeden wielki obóz koncentracyjny. Jednak nie miał racji: to
nie jest jeden obóz, a raczej nowy, palestyński, archipelag GUŁAG. Autor
„Archipelagu GUŁAG”, laureat nagrody Nobla Aleksander Sołżenicyn, twierdził, że
właściwy, rosyjski GUŁAG stworzyli Żydzi, i oni w nim rządzili. Stwierdzenie to
było krytykowane i obalane przez organizacje żydowskie. Lecz odpowiedź na
pytanie, kto stworzył palestyński GUŁAG, jest oczywista. Przez granice „obozu
Yassouf” nie przepuszczają samochodów, i jego mieszkańcy muszą przekraczać je na
piechotę, pozostawiając swoje samochody na zewnątrz. Najbliższe miasto, Nablus
(w dawnych czasach - Neapolis), znajduje się w odległości ośmiu mil, lecz wymaga
to czterech godzin jazdy i pokonania wielu punktów kontrolnych, na których
stosowane są poniżające procedury. Wydawało się, że droga do Yassouf zabrała nam
całą wieczność, musieliśmy zatrzymywać się po drodze przy licznych posterunkach
blokujących i kontrolnych punktach granicznych. Potem, natknąwszy się na
oblężniczy nasyp, musieliśmy pozostawić samochód w odległości pół mili od
wioski.
Wszędzie widziało się ślady upadku: drzewa oliwne po obu
stronach drogi były albo spalone, albo wyrwane z korzeniami. Można było
pomyśleć, że to święte przez wieki drzewo jest najgorszym wrogiem Żydów. W
jakimś sensie tak jest: przecież oliwa to główna karmicielka i obrończyni
Palestyńczyków. Ich obiad składa się ze świeżo upieczonego placka, oliwy
przyprawionej tymiankiem, i kiści winogron. Oliwą namaszczano tutaj w dawnych
czasach królów i duchownych. Chrześcijańskie rytuały, ten bezcenny podarunek
starożytnej Palestyny dla całej ludzkości, to nic innego, jak poświęcenie oliwy
Bogu. Przy chrzcie, przed zanurzeniem w wodzie, dzieci namaszczane są oliwą, aby
ich skóra zachowała elastyczność. Oliwa wykorzystywana jest zarówno w obrzędach
weselnych, jak i pogrzebowych, potwierdzając w ten sposób nierozłączny związek
ludu z ziemią, na której żyje. John Allegro, znakomity badacz zwojów z jaskini
Qumran, zniszczył swoją reputację wydając heretycką książkę, w której skojarzył
Jezusa Chrystusa z halucynogennym grzybem. Jeśli kiedyś postanowię pójść za jego
przykładem, to porównam pierwotną czystość oliwy z czystością Najświętszej Maryi
Panny, głównej orędowniczki Palestyny.
Dopóki na ziemi Palestyny rosną drzewa oliwne, chłopi
palestyńscy nie zostaną zwyciężeni i dlatego ich wrogowie obrócili swój gniew
przeciwko tym drzewom. Przy każdej okazji rąbią je. W ostatnich latach
zniszczono osiemnaście tysięcy wspaniałych drzew - starych gigantów i młodych
nasadzeń. Osadnicy nie pozwalali chłopom zbierać urodzaju, napadali na nich w
drodze do domu i ograbiali. My, przyjaciele Palestyny z całego świata,
przybyliśmy, jak siedmiu samurajów ze starego filmu Kurosawy, aby pomóc chłopom
zebrać oliwki i obronić ich przed grabieżcami.
Z wielu dobrych uczynków, jakie można spełniać na naszej starej
miłej Ziemi, pomoc Palestyńczykom to najlepszy i najprzyjemniejszy uczynek.
Młodzi kibucnicy są zwykle smutni i zamknięci w sobie, a starzy... są przecież
starzy. W kibucu jesteś albo w towarzystwie innych cudzoziemców, albo jesteś
sam. Natomiast Palestyńczycy są przyjaźni, otwarci, rozmowni. Goście grzeją się
ich ciepłem, mieszkają w tych bajkowo pięknych wioskach, oglądają ich ciepłe
niebieskie niebo nad nieporównanym pejzażem palestyńskich wzgórz i rozkoszują
się nieprawdopodobną gościnnością chłopów. A to, że czasami goście stają się
celem dla kul osadników lub żołnierzy - to nie jest zbyt wysoka cena za całą tę
przyjemność, dodatkową rozrywkę, uprzejmie zorganizowaną przez Siły Obronne
Izraela. W końcu, wszyscy goście to samuraje.
Ludzie, którzy pomagają Palestyńczykom, różnią się od
ochotników, pracujących w kibucu. Skład ich jest bardziej różnorodny: od
dziewiętnastoletniego studenta z Upsali, do gospodyni domowej z Brighton, od
duchownego z Georgii do nauczyciela z Bostonu, od francuskiego farmera do
włoskiego parlamentarzysty. Łączy ich uczucie współczucia, wrodzonej
sprawiedliwości i, oczywiście, odwaga. Pracują w cieniu izraelskich czołgów,
broniąc własnymi ciałami drzew oliwnych i chłopów. Zbiór urodzaju na wzgórzach
Samarii, to radość, lecz nie dla lękliwych dusz. O czym sami przekonaliśmy się
bardzo szybko.
Zbieraliśmy oliwki, napełniając worki zielonym złotem, gdy
nieoczekiwanie po czerwonawej kamienistej drodze podjechał dżip i z piskiem opon
zatrzymał się obok nas, wzbiwszy obłok pyłu. Za nim jechał większy samochód -
wojskowa ciężarówka zapełniona żołnierzami. Z dżipa wyskoczył mężczyzna i
skierował lufę automatu M-16 prosto na dziecko, siedzące na drzewie.
„Uciekajcie Araby, do czorta!” - krzyknął z amerykańskim
akcentem. Podniósł kamień i rzucił w najbliższą grupę zbierających oliwki. Jeden
z chłopów nie zdążył się uchylić i dostał kamieniem w rękę.
„Jeszcze jeden krok i będę strzelać!” - krzyknął wojskowy, gdy
Laura próbowała coś mu powiedzieć. Był wielki, niechlujny, brutalny i specjalnie
się podniecał, doprowadzając się do histerii.
„Nie próbujcie nawet dotykać oliwek!” - krzyczał na chłopów.
Zza zakrętu drogi pojawiło się trzech biegnących mężczyzn.
Wyglądali niezwykle. Do wygolonych głów, za pomocą wąskich czarnych rzemyków,
były przywiązane czarne pudełeczka, obnażone ręce obwiązane były takimi samymi
rzemieniami. Są to filakterie - judaiści ubierają je przed poranną modlitwą,
lecz na tych młodych ludziach wyglądały one, jak amulety wojowniczego plemienia.
Mężczyźni ubrani byli w czarne spodnie i ciemne sportowe koszulki, za ich
plecami powiewały białe peleryny z czarnym pasem. Lufy karabinów wycelowali w
nas. Wydawało się, że ci młodzi ludzie, w rytualnej odzieży żydowskiej i z
ideami z Księgi Jozuego w głowach, byli opętani przez jakiegoś niezwykłego
demona. Dlatego nie zdziwiłem się, gdy jeden z nich wyciągnął długi krzywy nóż.
Scena ta przypomniała mi film „Maszyna czasu”, który niedawno wszedł na ekrany i
gdzie nieoczekiwanie pojawiający się okrutni Morłocy napadają na sielankowych
Elojów.
Szturchali kobiety i klęli na mężczyzn, oczy błyszczały im
nienawiścią. Palestyńczycy, zastraszeni chłopi, z lękiem wyrywali się im. Ja,
bezbronny samuraj, starałem, się uspokoić napastników.
„Pozwólcie chłopom zebrać oliwki, - prosiłem. - To ich drzewa i
ich życie. Bądźcie dla nich dobrymi sąsiadami!”
„Uciekaj stąd, arabski kochanku, - zasyczał jeden z nich. -
Pomagasz naszym wrogom. To nasza ziemia. To ziemia Żydów - nie ma tu miejsca dla
gojów”.
W spokojniejszych okolicznościach roześmiałbym się: ci nerwowi
młodzieńcy z Nowego Jorku chcieli wygnać prawdziwych potomków narodu Izraela z
należącej do nich prawem dziedziczenia ziemi. Nie ważne, że pretensje, wysuwane
po dwóch tysiącach lat w kraju, gdzie dowolne pretensje nie mają znaczenia nawet
po pięciu latach nieobecności gospodarza, wyglądają nieprawdopodobnie głupio.
Nie ważne, że ich „żydowscy” przodkowie najprawdopodobniej byli włóczęgami,
którzy przyszli ze stepów euroazjatyckich, i nigdy nie widzieli Palestyny. Nie
ważne, że nawet starożytni Judejczycy nigdy nie mieszkali i rzadko bywali na
ziemi Izraela, pomiędzy Betlejem, Karmelem i Jezreel’em. W taki sam sposób także
rumuńscy gastarbajterzy z Bukaresztu mogą wkrótce wygnać mieszkańców Florencji z
ich domów, nazwawszy się bezpośrednimi potomkami dawnych Rzymian. Jednak widok
ich karabinów nie dawał powodu do śmiechu.
„Dlaczego palicie oliwki - co, one także są waszymi wrogami?”
„Tak, oliwki naszych wrogów - są naszymi wrogami. Wy także
jesteście naszymi wrogami! - krzyknął, przechodząc w pisk. - Antysemici!”
Słowo to działa na Amerykanów w sposób magiczny. Usłyszawszy pod
swoim adresem słowo „antysemita”, Amerykanin uważa za swój obowiązek paść na
twarz i zacząć przysięgać wieczną miłość i wierność narodowi żydowskiemu. Wiem o
tym, ponieważ codziennie dostaję listy od ludzi, napiętnowanych jako antysemici
za to, że popierali Palestynę, którzy nie mogą się z tym pogodzić. Zapewniam im
pierwszą pomoc psychologiczną; ponieważ w swoim czasie byłem ukarany za
działalność antyradziecką, a następnie potępiony za antyamerykańskie poglądy,
będąc antynomistą i miłośnikiem antyku, do zarzutów o antysemityzm odnoszę się
ze spokojem. Jeśli w naszych czasach nie zostałeś nazwany antysemitą - więc
jesteś taki sam, jak Sharon i Soros.
Podobnie jak „arabski kochanek” lub „mużyński kochanek”,
„antysemita” jest słowem, którego nie można używać bez zabrudzenia się - takie
są asocjacje z nim związane. Często używają go osadnicy, przewodniczący
szpiegowskiej sieci Ligi Antydefamacyjnej Foxman, rasista Kahane, właściciel
US Today Mort Zuckermann, Conrad Black - mąż Barbary Amiel, masowy morderca
Sharon, podżegacz wojenny Richard Perle, oszust Tom Friedman, lichwiarz Shylock
oraz najemnik opłakujący ofiary Holokaustu - Elie Wiesel. Antysemitami nazywano
T.S. Elliot’a i Dostojewskiego, Genet’a i Hamsun’a, Św. Jana i Yeats’a, Marksa i
Woody Allena i cenię sobie ich towarzystwo. I mimo wszystko nasi Amerykanie na
chwilę zawahali się, a nasi Izraelczycy zaczęli wyjaśniać swój punkt widzenia,
jednak sytuację uratowała (i tym samym udowodniła wyższość Brytyjczyków) uczciwa
dziewczyna, Jennifer z Manchesteru, wołając otwarcie: „wynoście się!”
Lufa automatu opisała łuk i wycelowała w nią. Żołnierze z
zainteresowaniem obserwowali, co się dzieje. Zwróciłem się do nich.
„Wstrzymajcie ich! Oni w nas celują!”
„Na razie w was nie strzelają”, - odpowiedział sierżant.
Dopóki Morłocy byli panami sytuacji, żołnierze nie wykazywali
ochoty do interwencji, lecz było oczywistym, że jak tylko my zaczniemy nad nimi
przeważać, karząca ręka żydowskiego państwa uderzy nas. Wiedzieli o tym także
Morłocy - rozbili kamerę Dave’a, popchnęli Angie, obrażali dziewczęta, rzucali
kamieniami.
„Czy nie powstrzymacie ich?” - zwróciłem się do żołnierzy.
„Wybacz przyjacielu. Z nimi może zrobić porządek tylko policja -
odpowiedział oficer. - Lecz my możemy aresztować ciebie, jeśli tego chcesz”.
Wojsko zajmuje się tylko Palestyńczykami, a policja -
osadnikami. Jest to prosty fortel - jeden z najbardziej natchnionych wynalazków
żydowskiego geniuszu. Prawdopodobnie skopiowali to z europejskich enklaw w
Chinach, gdzie Europejczyków i Chińczyków obowiązywały inne prawa, a nad ich
przestrzeganiem czuwały inne oddziały policji. Dlatego Morłocy mogą robić
wszystko, co im przyjdzie do głowy. Palestyńczycy byli wyraźnie przestraszeni:
nie byli to wojownicy, a prości chłopi, którzy zbierali oliwki z żonami i
dziećmi, i nie chcieli umierać. Przynajmniej na razie. Osadnicy zabijają chłopów
dla zabawy, często bez żadnej przyczyny. W zeszłym tygodniu zabili kilku ludzi,
którzy ośmielili się zbierać swoje własne oliwki. Chłopi wiedzieli: jeśli będą
się bronić, jeśli podniosą rękę na Żyda, to ich wszystkich zabiją, a z ich
wioski nie zostanie kamień na kamieniu. Lecz oliwki trzeba było zebrać, dlatego
przerwa trwała nadal.
„Wszystkiemu winni przeklęci osadnicy! - krzyknął dobry
Izraelczyk Uri, broniący przed bandytami naszego prawego skrzydła. - Bez nich
żylibyśmy w pokoju. Moglibyśmy przyjechać do Yassouf z paszportami, jako
turyści. To wszystko przez nich, osadników”.
Oczywiście, było łatwo - nawet naturalnie - nienawidzić tych
złych młodzieńców, którzy niszczą drzewa i morzą głodem całe wioski. To
konkretne osiedle znane jest jako twierdza zwolenników Kahane - lub, jak nazwał
ich świętej pamięci profesor Leibovich, judeo-nazistów. Oni świętowali
zamordowanie premiera Rabina, i uwielbiali Barucha Goldsteina, masowego mordercę
z Brooklynu, oni opublikowali zakazaną książkę rabina Alba, w której otwarcie
głoszone jest religijne zobowiązanie Żydów do wytępienia gojów. Byli oni tak
przepełnieni złem, że aby wywołać sugerowaną przez Uri nienawiść do nich, nie
trzeba byłoby niczego robić.
Lecz patrząc w puste twarze żołnierzy przypomniałem sobie coś z
dzieciństwa. Bandyci nigdy nie rabują przechodniów własnoręcznie - posyłają oni
przed sobą małe dziecko, które powinno uwolnić was od ciężaru portfela. Jeśli
dziecko odepchniesz, rzucą się na ciebie, jak stado wilków, - co ty, krzywdzisz
dziecko? Nie wolno bezmyślnie nienawidzić małego dziecka, posłanego przez
dorosłych bandytów.
Tych młodych psychopatów także wysłali więksi bandyci. Dlatego
żołnierze nawet nie mrugnęli okiem, gdy osadnicy napadli na chłopów. Był to
podział pracy: bandyci morzyli głodem chłopów, wojsko broniło bandytów, a rząd
wszystko to aprobował. Gdy izraelskie wojsko powstrzymywało Palestyńczyków,
armia USA blokowała Irak - jedyne państwo w regionie, które mogło zapewnić
polityczną równowagę, a amerykańscy dyplomaci dysponowali prawem weta w Radzie
Bezpieczeństwa. Było jasne, że za nimi stoją inni bandyci, najwięksi, których
nic nie obchodzą oliwki, chłopi i żołnierze. Na jednym końcu był zwariowany
osadnik z Brooklynu uzbrojony w M-16, a na drugim Bronfman i Zuckerman,
Sulzberger i Wolfowitz, Foxman i Friedman.
A gdzieś pośrodku znajdowaliśmy się my, Izraelczycy i
amerykańscy Żydzi. Sumiennie głosowaliśmy i płaciliśmy podatki, popierając w ten
sposób system, przecież bez naszego poparcia Wolfowitz musiałby szturmować
Bagdad sam jeden, a Bronfman musiałby własnymi rękami palić oliwki.
Lecz każdy ma swoje miejsce w życiu i wszystko, co nam pozostało
- to walka z naszym bezpośrednim wrogiem. Farmerzy Yassouf i ich międzynarodowi
obrońcy, czyli my, walczyliśmy o swoje i nie poddawaliśmy się. Pojawili się
policjanci, którzy przez pewien czas naradzali się z osadnikami. Następnie
podszedł do nas wysoki, uśmiechający się, ostrzyżony na krótko oficer łączności.
„Możecie zbierać oliwki, lecz róbcie to na dnie doliny, żeby nie
drażnić osadników”.
Było to niewielkie zwycięstwo - w rzeczywistości kompromis -
lecz nie miało to znaczenia. Wywalczyliśmy możliwość zbierania oliwek, i to było
najważniejsze. Szybko zeszliśmy na dno doliny po jej pociętych przez tarasy
zboczach i kontynuowaliśmy zbiór plonów. Tutaj, na dole, oliwek było mniej i
były drobniejsze. Już trzy lata nie pozwalali chłopom obrabiać własnych pól, a
przecież oliwki wymagają ciągłej pielęgnacji. Zwykle chłopi każdego roku orzą
ziemię wokół drzewa starym pługiem, ciągnionym przez osła, traktor na tych
zboczach nie da rady. Jeśli tego nie będzie się robić, woda z zimowych deszczów
spłynie po zboczu, nie dochodząc do korzeni. Urodzajne ściany tarasu także
trzeba utrzymywać w dobrym stanie.
Lecz teraz było to niemożliwe: farmerzy rozsądnie nie chcieli
pojawiać się wśród osadników z motykami i łopatami, które z punktu widzenia ich
uzbrojonych po zęby prześladowców były niebezpieczną bronią.
I oto krople ciemno-zielonego deszczu znowu poleciały po naszych
rękach, stukając po rozłożonych na ziemi matach. Jak powiedział nam Hussein, Bóg
stworzył różne oliwki rosnące na jednym drzewie, ciemne i zielone, lecz dają one
jednakową oliwę. Jest to znak dany nam przez Boga, że my, ludzie, także
stworzeni jesteśmy jako różni, i dobrze, przecież dzięki temu świat jest
bardziej różnorodny i piękniejszy, jeśli tylko nie będziemy zapominać o swoim
wspólnym człowieczeństwie.
Usiedliśmy na obiad pod olbrzymią oliwką. Umm Tarik, jedyna
kobieta, odziana w pstrokaty strój narodowy, przyniosła wielki bochen chleba,
dopiero co z pieca. I chleb i białe kuleczki koziego sera szczodrze doprawiono
oliwą. Hassan puścił w koło zir, palestyńską amforę, napełnioną chłodną wodą z
Jabłoniowego Źródła. Zir był zimny i wilgotny z wierzchu, cały pokryty maleńkimi
kroplami rosy. Robiony jest z porowatej gliny, która oddycha, kondensując wilgoć
i nie pozwalając by napój się nagrzał. Po kilku latach pory zatykają się i wtedy
zir można wykorzystywać do przechowywania wina lub oliwy.
„Tęsknię za Ramat Gan’em (przedmieście Tel-Avivu) - powiedział
Hassan. - Przed tym, zanim zaczęły się niepokoje, pracowałem tam, malowałem
domy. Dobrą miałem robotę; a mój szef, Jemeńczyk, był dobrym chłopem, traktował
mnie jak członka rodziny. Czasami zostawałem u niego nocować i wtedy mogłem
przejść się po wieczornym Tel-Avivie nad brzegiem morza. Przez ostatnie dwa lata
nie wyjeżdżam ze wsi”.
Wszyscy chłopi z nostalgią wspominają o tych dniach, gdy
jeździli na zarobek do dużych miast na zachodzie Palestyny i przywozili do domu
trochę pieniędzy. Taka organizacja życia była wygodna zarówno dla żydowskich
mieszczan jak i palestyńskich chłopów. Chociaż była niesprawiedliwa, lecz można
było się z nią pogodzić. Na całym świecie chłopi spędzają część czasu, gdy nie
zbierają plonów ani nie sieją, pracując w mieście. Dla miejscowych ludzi
„żydowski” Tel-Aviv i Ramat Gan są taką samą zagranicą, jak „arabski” Nablus lub
Jerozolima, przecież dla nich jest to w dalszym ciągu jeden kraj.
Palestyna jest małym krajem, a Yassouf leży dokładnie w jej
centrum. Stąd zarówno do morza, jak i do jordańskiej granicy, jest taka sama
odległość, trzydzieści mil. Nadbrzeżne miasta przemysłowe zbudowano o wiele
wcześniej, niż pojawiło się państwo Izrael. Zbudowała je praca chłopów z Yassouf
i według prawa im się należą. Nie tylko im, lecz i im między innymi. Ten układ
został naruszony, gdy Żydzi zaczęli zajmować ziemię.
„Widzicie osadę? - zwrócił się do nas Hussein. - Na tym zboczu
mój ojciec siał pszenicę. Najpierw zabrali nam ziemię, potem przestali
wypuszczać z wioski. Teraz prawie nie mamy ziemi i żadnej pracy”.
„Historia Ziemi Świętej powtarza historię Obietnic Bożych, -
zaczął jego wielebność. - Chrystus powiedział: „Wszyscy ludzie są Wybrańcami
Bożymi”. Żydzi na to: „Przepraszamy, tylko my”. Teraz Palestyńczycy mówią:
„Żyjmy na tej ziemi razem”. A Żydzi odpowiadają: „Przepraszamy, ta ziemia należy
tylko do nas””.
„Powinno istnieć niepodległe państwo palestyńskie - powiedział
Uri - ze swoją flagą i normalnymi granicami. Barak oszukał wszystkich,
postanowił rozbić naszą ziemię na wiele małych kawałków. Należy powrócić do
granic z roku 1967, i wtedy będzie dobrze”.
„Wiecie jak Talmud podchodzi do podziału?” - wtrąciłem się. -
„Dwóch znalazło przykrycie, i obaj powiedzieli: „to moje”. Poszli do sędziego, a
on zapytał: „Jak mam podzielić przykrycie pomiędzy was?” Pierwszy powiedział:
„rozdziel go na dwie połowy, żeby było po równo”. Drugi zaprotestował: „nie, ono
należy w całości do mnie”. Wtedy sędzia zawyrokował: „Co do jednej połowy
przykrycia nie ma żadnych różnic: obaj uważacie, że powinna ona należeć
drugiemu. Pozostałą połowę dzielę na równe części. W ten sposób, pierwszy,
walczący o sprawiedliwość, otrzyma ćwiartkę; natomiast drugi, egoista, otrzyma
trzy ćwierci”. Takie jest podejście żydowskie. Może warto byłoby, żeby także
Palestyńczycy tak postępowali?”.
Kamal dorzucił w gasnący ogień kilka gałęzi, żeby zagotować
kawę. Był on jednym ze starszych mieszkańców Yassouf, był we wsi i poza nią
bardzo ceniony i szanowany. W roku 1967 (miał wtedy 20 lat) Żydzi rozłączyli go
z nowonarodzoną córką, skazawszy na czterdzieści lat więzienia za uczestnictwo w
Ruchu Oporu. Wyszedł na wolność z ciemnych lochów Ramleh, gdy córka miał
dwadzieścia jeden lat.
„My także mamy opowieść o podziale znalezionego, powiedział
Kamal. - Jest to historia o tym, jak kobieta znalazła dziecko i wykarmiła je.
Potem przyszła inna kobieta, rodzona matka dziecka, i zażądała, by oddać jej
dziecko. Poszły do szejka Abu Zarad’a, żeby je rozsądził, a szejk powiedział:
„Rozetnę dziecko na dwie połowy, i oddam po połówce każdej z was”. Pierwsza z
kobiet zgodziła się: „Dobrze, podzielmy je”. Lecz druga wykrzyknęła: „Nie dam
zabić mego dziecka!” I wtedy szejk oddał dziecko drugiej kobiecie, ponieważ była
ona prawdziwą matką”.
Policzki pałały mi ze wstydu. Kamal nie powiedział mi niczego
nowego, lecz ja, starając się błysnąć, zapomniałem o prawdziwej mądrości
salomonowego sądu, a on, prawdziwy potomek biblijnych bohaterów, przypomniał mi
o niej. Palestyńczycy, jako prawdziwa matka, nie zgadzali się na podział.
Historia udowodniła, ze mieli rację: Palestyny nie można podzielić na części.
Chłopom potrzebne są przemysłowe miasta, dokąd jeżdżą między sezonami, żeby
zarobić i sprzedać swoją oliwę. Potrzebne jest im wybrzeże Morza Śródziemnego,
które szumi w oddali kilku mil od ich domów. Ich ziemia potrzebna jest im w
całości, jak człowiekowi potrzebne są obie ręce i dwoje oczu.
Osadnicy to nie monstra, raczej zbłąkane dusze. Jak ja, za dużo
naczytali się babilońskiego Talmudu, i zbyt mało - palestyńskiej Biblii. Odczuli
nieprawdopodobnie silne przyciąganie Ziemi Świętej, które sprowadziło ich na
wzgórza Samarii. Szukali związku z błogosławioną ziemią Palestyny, i pokochali
ją dziwną miłością nekrofilów. Aby ją posiąść, gotowi byli zabić tę ziemię. Nie
rozumieli miejscowych obyczajów, i zarabiali na życie, dostając pieniądze od
Amerykanów. Nie czułem do nich nienawiści, raczej było mi ich żal. Mieli
unikalną szansę zbratania się z sąsiadami i z tą ziemią, lecz zaprzepaścili ją.
Rujnując tę ziemię, sami siebie skazują na kolejne wygnanie. Dziecko i tak
zostanie oddane prawdziwej matce, i dlatego zwycięstwo Palestyńczyków jest
nieuchronne. Sąd Salomona jest niczym innym, jak alegorią Sądu Bożego.
„Lecz gdzie są dobrzy Żydzi?” - pyta się czytelnik. - „Dla
równowagi, aby nas uspokoić, mając na uwadze poprawność polityczną, pokażcie nam
choć jednego dobrego Żyda! Przecież Żydzi, to nie tylko osadnicy, to także ruch
„Pokój Teraz” i inne ruchy popierające Palestyńczyków”.
Tak, jest zasadnicza różnica między bestialskimi osadnikami i
tymi, którzy ich popierają, z jednej strony, i izraelskimi liberałami,
głosującymi tradycyjnie na Partię Pracy, z drugiej. Szowiniści żydowscy chcą
mieć Palestynę bez Palestyńczyków. Chcą przywieźć tutaj Chińczyków, by uprawiali
im pola, oraz Rosjan, by nadzorowali Chińczyków. Jest to najbardziej odrażająca
grupa ludności.
Izraelscy liberałowie dopuszczają możliwość współistnienia, gdy
Palestyńczycy będą mogli opuszczać swoje silnie chronione bantustany i jeździć
do roboty do Tel-Avivu. Jednak, w tym celu będą musieli najpierw otrzymać
pozwolenie na pracę, a pracować będą mogli pod ścisłą kontrolą policyjną bez
żadnych gwarancji socjalnych i za płacę nawet niższą od minimalnej (jeśli tak
zechce pracodawca). Idea braterskiej równości, a nie jakiegoś tam boskiego
porządku, lecz całkowicie ziemskiej równości, opartej na elementarnej
sprawiedliwości w stosunku do prawdziwego syna tej ziemi, jest im tak samo obca,
jak osadnikom. Podarują Palestyńczykom flagę i hymn, lecz zabiorą im ojczystą
ziemię i sposób życia, do jakiego przywykli.
Oba rodzaje Izraelczyków zgodnie odrzucają Palestynę. Śpiewają o
„nowych szatach z betonu i asfaltu dla starej Ziemi Izraela”. Liberałowie marzą
o stworzeniu z niej posiadającego wysoko rozwiniętą technikę dodatku do Ameryki.
Natomiast szowiniści chcą po prostu wymazać samą pamięć o Palestynie, aby
stworzyć na jej miejscu królestwo nienawiści i zemsty.
I tylko nieliczni, bardzo nieliczni z nas rozumieją, że mamy
szansę nauczyć się czegoś od Palestyńczyków. Z całym naszym wschodnioeuropejskim
zadufaniem przyszliśmy tutaj, aby ich nauczać i zmieniać ich na swój sposób,
chociaż w rzeczywistości, to my powinniśmy się uczyć i zmieniać. Nie wystarczy
im pomóc. My, zwycięzcy, powinniśmy dostosować się do wyższej cywilizacji, do
której należy zwyciężony przez nas naród. To zdarzało się także przed nami:
zwycięzcy Wikingowie dostosowali się do tradycji Anglii i Francji, Rusi i
Sycylii. Zwycięzcy Grecy epoki Aleksandra Macedońskiego stali się Egipcjanami i
Syryjczykami. Mandżurowie, którzy stworzyli cesarstwo Tsin, w rezultacie stali
się Chińczykami. My powinniśmy zrobić to samo dla swojego własnego dobra, w
przeciwnym wypadku zostaniemy skazani na tworzenie nowego getta - nie tylko dla
Palestyńczyków, lecz i dla siebie samych.
Jeśli mrówka zacznie budować, zbuduje mrowisko. Jeśli Żyd
zacznie budować, zbuduje getto. Jeśli budować zacznie Palestyńczyk... Oto mój
przyjaciel Musa zaprosił swojego starego ojca, mieszkającego w wiosce w Samarii,
aby pomieszkał w jego nowym domu w Vermont, a ten od razu zaczął budować tarasy
pod uprawę oliwek.
Palestyńczycy nie wyobrażają siebie bez tej ziemi i jej
unikalnego systemu życiowego. Wiele tysięcy lat temu, gdy skończyła się Wielka
Susza Mykeńska, ich przodkowie weszli w symbiozę z oliwką, z osłem i górskimi
źródełkami, ze świętymi miejscami na wierzchołkach wzgórz. To zlanie się
przyrody, ludzi i Boskiego Ducha - jest wielkim osiągnięciem Palestyńczyków,
które pielęgnowali w ciągu wieków i zachowali do naszych dni. Jeśli naruszona
zostanie ta jedność, ludzkość zostanie pozbawiona swoich kotwic i rozbije się o
skały historii. To, że oni przyjmują naszą marną pomoc - jest tylko zaszczytem
dla nas.
Wieczorem, po powrocie do wioski, zaszliśmy na herbatę do
Husseina. Mieszkał w dużym pięknym domu, który nie raziłby w Cannes lub w
kalifornijskiej dolinie Sonoma. Usiedliśmy na dużym balkonie, na słomianych
fotelach, plecionych przez chłopów w dolinie Beidan. Miłe, lecz pełne dumy koty
Husseina wskoczyły nam na kolana, a jego wstydliwe córki przyniosły nam miętową
herbatę. Sąsiedzi zaszli poplotkować z cudzoziemcami, co szczególnie lubią
mieszkańcy głuchych wsi. Na stołach i balustradach rozstawiono małe lampki
naftowe, ponieważ izraelscy panowie nie chcieli podłączyć wioski do sieci
elektrycznej. Lecz tak było nawet lepiej: mogliśmy napawać się październikową
pełnią księżyca, który wolno płynął w ciemniejących niebiosach, zalewając swoim
blaskiem wzgórza z tarasami, i dachy, i matowy pancerz czołgu Merkava na zboczu
wzgórza, z wycelowanymi na wioskę działami, i milczące, sękate, stare drzewa
Yassouf.
Oda do Farysa Ode
lub Powrót Rycerza
Jest to napisana latem w roku 2001 próba pokazania
palestyńskiego Ruchu Oporu w nowym świetle, aby zamiast współczucia wywołać
zachwyt.
Nikomu nie pozwala się wjeżdżać do Sektora Gazy ani wyjeżdżać z
niego. Otoczono go drutem kolczastym, bramy są zamknięte, nawet jeśli macie
wszystkie niezbędne dokumenty, nie będziecie mogli zwiedzić największego na
świecie więzienia o zaostrzonym reżymie, w którym mieszka ponad milion
Palestyńczyków. Legendarna kiedyś armia izraelska przekształciła się w zwykłą
straż więzienną. Taktykę Sił Obronnych Izraela sformułowano jeszcze w latach
trzydziestych XX wieku: „Nie trzeba zabijać milionów: zabijajcie najlepszych, a
pozostali nie będą podskakiwać”. Po raz pierwszy metodę tę zastosowali
Brytyjczycy, którzy przy pomocy żydowskich sojuszników stłumili palestyńskie
powstanie w roku 1936. Od tego czasu zabito tysiące najlepszych synów i córek
tej ziemi, potencjalną elitę narodu palestyńskiego. Także dzisiaj izraelskie
wojsko znowu wykorzystuje ten plan generalny „uspokojenia nieposłusznych
tubylców” poprzez planowy odstrzał potencjalnych buntowników.
Zadanie jest proste: Izraelczycy mają najsilniejszą armię na
Bliskim Wschodzie, Izrael jest wielkim mocarstwem atomowym, wyposażonym we
wszystkie rodzaje broni, jakie są na świecie. Natomiast znajdujący się
faktycznie pod strażą Palestyńczycy mają tylko kamienie i „kałasznikowy”, które
można policzyć na palcach. Niedawno Izraelczycy zatrzymali naładowany bronią
kuter, kierujący się do Strefy Gazy. Wojsko chwaliło się tym, jako wielkim
zwycięstwem, jednak wyraziło „zaniepokojenie”. Gdyby jeszcze było o co się
niepokoić! Od roku 1973 wojsko izraelskie rzadko napotykało na ogień rewanżowy.
Żydowscy żołnierze zdążyli przywyknąć do bezpiecznej wojny. Wolą strzelać do
bezbronnych dzieci.
Gaza to kraj z fantazji, która stała się rzeczywistością: to, co
tam się dzieje, przypomina fabułę podrzędnego filmu typu „Planeta więzienie”.
Jednak za płotem z drutu kolczastego kryje się tajemnica: niezłomna wola narodu
palestyńskiego. Pomimo, że fabuła jest podrzędna, lecz bohaterowie, mężczyźni i
kobiety – to aktorzy najwyższego lotu.
Tajemnica ucieleśniła się w postaci syna narodu palestyńskiego,
trzynastoletniego Farysa Ode. Był to młody palestyński Dawid. Na nieśmiertelnym
zdjęciu, jakie zrobił fotograf agencji Associated Press, Laurent Rebours,
widzimy go, jak na skraju Gazy walczy z żydowskim Goliatem. Nieustraszony Farys
rzucał kamieniami w opancerzone monstrum z wdziękiem świętego Jerzego, jednego z
najbardziej czczonych palestyńskich świętych. Walczył z wrogiem z beztroską
wiejskiego chłopca, przeganiającego złego psa. Zdjęcie wykonano 20 października,
a po kilku dniach, 8 listopada, chłopiec został z zimną krwią zabity przez
żydowskiego snajpera.
Pozostawił po sobie obraz bohatera, plakat, który można zestawić
w jednym szeregu ze znakomitym plakatem-portretem Che Guevary. Jego imię można
wypowiadać jednym tchem razem z imieniem Gavroche, odważnego małego powstańca z
barykad Paryża z powieści Wiktora Hugo Nędznicy, który stał się symbolem
niepokonanego i niezłomnego ducha ludzkiego. Został jak gdyby przysłany nam z
innych czasów, kiedy to bohaterstwo nie było jeszcze słowem zakazanym, kiedy
mężczyźni szli na wojnę, gotowi bić się i umierać za szlachetny cel. Jego imię i
nazwisko są bardzo symboliczne: Farys znaczy „rycerz”, a Ode – „powrót”. Jego
obraz przypomina zaiste powrót sławnych rycerzy z zamierzchłych czasów. Duch ten
jest całkowicie obcy taniemu komercyjnemu hedonizmowi, dominującej ideologii
naszych czasów, aktywnie krzewionej przez amerykańska kulturę masową. Spuścizna
Farysa, to znak klęski generalnego planu izraelskiego. Młody buntownik urodził
się pod izraelską okupacją i umarł, rzucając wyzwanie żołnierzom Sił Obronnych
Izraela.
My, przyjaciele Palestyny, nie od razu zdołaliśmy rozszyfrować
ten symbol nadziei, ponieważ przywykliśmy do idei Palestyńczyka-cierpiętnika,
Palestyńczyka-męczennika. W swoich pracach nieświadomie odtwarzaliśmy sytuacje,
charakterystyczne dla ludzi słabych duchem, przedstawiając „naszą stronę”, jako
ofiarę, której należy się współczucie i litość. Litość, to ostatnie z uczuć,
jakie powinniśmy odczuwać względem Palestyńczyków. Zachwyt, miłość, solidarność,
szacunek, nawet zawiść, lecz nie litość! Jeśli będziemy się nad nimi litować, to
tak samo możemy się litować nad trzystoma wojownikami króla Leonidasa, którzy
padli, broniąc Termopil, lub rosyjskimi żołnierzami rzucającymi się pod czołgi
Guderiana, lub nawet nad Garry Cooperem w filmie „W samo południe”. Nad
bohaterami nie należy się litować; ich przykład powinien zagrzewać nas do walki.
Poprzednio nieprawidłowo traktowaliśmy obraz Farysa. Kontekst
cierpienia wywołuje w świadomości obraz przycupniętego Muhammada Dorra,
umierającego na naszych oczach, który był taką samą małą ofiarą wojny, jak goła
wietnamska dziewczynka, wybiegająca z napalmowego piekła.
Obraz Farysa Ode, „Rycerza, Który Wrócił”, należy do innych ikon
– ikon bohaterów. Jego miejsce jest obok żołnierzy z Westerplatte lub w
kościele, obok jego rodaka, Świętego Jerzego. Przecież ten święty wojownik
przyjął śmierć męczeńską i został pochowany w ziemi palestyńskiej, niedaleko od
mogiły Farysa, w krypcie starego bizantyjskiego kościoła w Lydda.
Przeciwnicy Palestyńczyków rozumieją to lepiej od ich
zwolenników. Amerykańska prasa, znana z żydowskiej cenzury, nie żałowała sił,
aby znikła pamięć o Farysie. Oczywiście, nie chcą, by marzenia o bohaterstwie
upowszechniły się. Na stronie MSNBC.com przeprowadzono głupi konkurs na
fotografię roku, polegający na wyborze najciekawszego zdjęcia spośród fotografii
kilku psów, wśród których była fotografia męczennika Dorra. (Zawsze proponują
wybór, i nasz wybór zawsze okazuje się nieprawidłowy, niezależnie od tego, co
wybierzemy). Fotografie psów poparł izraelski konsul w Los Angeles i zagłosowało
na nie wielu zwolenników Izraela, natomiast zwolennicy Palestyny zagłosowali na
Dorra. A naprawdę wspaniałej fotografii, przedstawiającej Farysa, w ogóle nie
przedstawiono publiczności.
Lecz to było za mało. Gazeta Washington Post wysłała do
Palestyny swojego korespondenta Lee Hockstader’a, w celu „obalenia mitu” o
zabitym dziecku. Szmatławiec ten, idący na pasku AIPAC (Amerykańsko-Izraelski
Komitet Spraw Publicznych), wiedział, kogo wysłać. Wiadomości podpisywane przez
Hockstader’a należy analizować w szkołach dziennikarstwa w trakcie studium
dezinformacji. Gdy czołgi i helikoptery bojowe armii izraelskiej ostrzelały
bezbronne Betlejem, Hockstader pisał: „W biblijnym mieście Betlejem (oczywiście
nie raczył wspomnieć o tym, że w mieście tym narodził się Jezus Chrystus)
izraelscy żołnierze i Palestyńczycy walczyli za pomocą czołgów, rakiet,
helikopterów, karabinów maszynowych i kamieni”.
Podejrzewam, że gdyby Hockstader miał pisać historię Drugiej Wojny Światowej,
przeczytalibyśmy w niej, że USA i Japonia walczyły wykorzystując bomby atomowe.
Hockstader w odpowiedni sposób usprawiedliwił napad izraelskiego
wojska na bezbronnych mieszkańców: „Przedstawiciele armii izraelskiej mówią, że
przeprowadzają ograniczoną ilość ataków, które mają wyłącznie charakter obronny.
Lecz rząd Izraela patrzy na sprawy z szerszej perspektywy, podkreślając, że
ataki pozwalają miejscowym dowódcom wojskowym z większą operatywnością walczyć z
wciąż wymykającym się przeciwnikiem”. Na działania Izraelczyków „patrzy z
szerszej perspektywy”, a Palestyńczycy w jego reportażach przedstawiani są
jedynie jako szaleni terroryści: „Palestyńczycy ciągle grożą zemstą za to, co
nazywają agresją wojenną. Przedstawiciel Islamskiego Ruchu Oporu, zwanego Hamas,
wezwał do nowych ataków samobójczych terrorystów i do ostrzału moździerzowego
Izraela”.
Inny badacz „twórczości” Hockstader’a, Francois Smith, napisał o
nim w sieci: „Obraża mnie to, co ten chłoptyś myśli - że jestem na tyle tępy, by
jemu wierzyć. Do informacji Lee Hockstader’a należy podchodzić ostrożnie. Myślę,
że wykonuje on zadanie specjalne”.
Widać wyraźnie, że było tak: zlecono mu, by upewnił opinię
publiczną o wyższości Żydów i rzucił potwarz na Palestyńczyków. I najważniejsze,
czym mógł posłużyć się dla osiągnięcia tego celu, to skompromitowanie Farysa.
Hockstader pojechał do Strefy Gazy i zakomunikował, że Farys był złym chłopcem,
nie słuchał tatusia i mamusi, wagarował, że było to prawdziwe diablątko, które
aż się prosiło, żeby je zabić, i miłosierny izraelski snajper po prostu spełnił
jego życzenie. Hockstader niczego nie przeoczył: chłopiec został zabity, gdy
podnosił kamień, a więc, powinien być zabity, i jego pośmiertna sława to był
tylko niepotrzebny „szum wokół jego śmierci”. A jego matka, w jakiś sposób,
otrzymała „czek na 10 000 dolarów od prezydenta Iraku Saddama Husseina”.
Hockstader nic nie ryzykował. Ale, gdyby zasugerował, że rodzice
dziecka, zabitego w Hebronie, żydowscy osadnicy, życzyli swojemu synowi śmierci,
lub gdyby wspomniał o czeku na okrągłą sumę, który otrzymali jego rodzice z rąk
„kata Sabry i Shatila”, gdyby nazwał reakcję Izraela „szumem”, nie uszedłby żywy
z Izraela, a właścicielka Washington Post, Katherine Graham, opłakiwałaby
jego śmierć do końca swoich dni.
Żydzi osiągnęli swój cel, nastraszyli przeciwnika, nie tylko
siłą słowa. W latach czterdziestych XX wieku, w trakcie wojny o panowanie w
Ziemi Świętej, Żydzi zabili lorda Moyne’a, brytyjskiego Ministra d/s Bliskiego
Wschodu, dziesiątkami zabijali brytyjskich żołnierzy i oficerów i setkami –
palestyńskich liderów. W wyniku tego, zastraszeni Brytyjczycy, 15 maja 1948
roku, wyprowadzili swoje okręty z portu w Hajfie. Nawet w naszych czasach, dwóm
duchownym z San Francisco, aktywistom walki o pokój – katolickiemu księdzu
Labib’owi Kobti i żydowskiemu rabinowi Michaelowi Lernerowi – żydowskie grupy
terrorystyczne grożą zabiciem, a oni przyjmują te groźby bardzo poważnie.
W rzeczywistości, Palestyńczycy, zarówno mieszkańcy wiosek, jak
i miast, są bardzo pokojowym narodem. Umieją hodować winorośl i oliwki, robić
zir’y - amfory, w których woda zachowuje chłód, nawet gdy wieje gorący wiatr
– hamsin. Ich piękne kamienne budowle upiększają każdy zakątek Palestyny. Piszą
wiersze i czczą mogiły swoich świętych. Nie są wojownikami, a tym bardziej
mordercami. Dziwiąc się i nie wierząc własnym oczom, oglądają siebie w lustrze
idącej na pasku u Żydów prasy, i widzą, że twarze mają zasłonięte krwawymi
maskami terrorystów. Tym niemniej, ci chłopi są w stanie dać nam lekcję
bohaterstwa za każdym razem, gdy wróg chce ukraść im ich ojczystą ziemię.
Palestyńczycy wykazali dzielność wiele wieków temu, w legendarnych czasach
Sędziów, gdy ich przodkowie walczyli z zamorskimi najeźdźcami.
W latach trzydziestych płomienny żydowski nacjonalista z Rosji i
założyciel politycznej partii Sharona Włodzimierz (Zeev) Żabotyński napisał (w
swoim ojczystym języku rosyjskim) historyczną powieść „Samson”, będącą przeróbką
biblijnej legendy i opowiadającą o terroryście-samobójcy, który zabił trzy
tysiące ludzi (Sędziów 18:27) i zginął razem ze swymi wrogami. Kilka lat temu
powieść tę opublikowano w Izraelu we współczesnym tłumaczeniu na hebrajski, i
recenzent z gazety Davar zauważył pewną interesującą nieścisłość. Dla
Żabotyńskiego Brytyjczycy byli współczesnymi Filistynami, a Izraelczycy –
Judejczykami. Lecz dla współczesnego izraelskiego czytelnika powieść wygląda na
wychwalanie walki Palestyńczyków przeciwko Izraelowi. Wysoko cywilizowani
Filistyni - władający doskonałymi technikami wojskowymi, zdobywcy - którzy
przybyli zza morza, hedoniści - mieszkający nad brzegiem morza i dokonujący
napadów na rejony górskie, przypominają recenzentowi Żydów izraelskich. A lud
Samsona, B’nai Izrael, mieszkańcy gór - mający silne poczucie swoich tradycji,
wierzący, że dzięki swemu związkowi z ojczystą ziemią, zwyciężą wojenną moc
najeźdźcy, przypominają współczesnych górali palestyńskich.
Myśl ta ma sens, ponieważ Palestyńczycy są prawdziwymi potomkami
biblijnego ludu Izraela – ludu miejscowego, który przyjął chrześcijaństwo i na
zawsze pozostał w Ziemi Świętej. Natomiast ci, którzy odrzucili Chrystusa,
zostali zmuszeni do włóczenia się dopóty, dopóki nie zrozumieją fałszywości
wybranej przez siebie drogi. Izraelczycy wiedzą o tym. W laboratoriach
genetycznych Tel-Avivu badacze „żydowskiego DNA” z dumą demonstrują jakiekolwiek
wyniki, które chociażby trochę potwierdzają pokrewieństwo Żydów i
Palestyńczyków. Wiedzą, że pretensje Żydów na dumną nazwę Izraela są, co
najmniej, wątpliwe. Na podobieństwo Ryszarda III, nadaliśmy sobie tytuł i
nałożyliśmy koronę, i tak jak on, nie czujemy się bezpiecznie, dopóki prawowici
następcy jeszcze żyją. Takie jest psychologiczne wyjaśnienie naszego nie
dającego się wyjaśnić okrutnego stosunku do Palestyńczyków.
Izraelczycy chcą być Palestyńczykami. Przejęliśmy ich kuchnię i
podajemy ich falafel i hummus, jako nasze własne dania narodowe. Wzięliśmy od
nich nazwę miejscowego kaktusa, sabra, który rośnie na miejscu ich
zniszczonych wsi, i nadaliśmy ją naszym synom i córkom, urodzonym w tym kraju.
Nasz współczesny język, odrodzony hebrajski, zawiera setki słów palestyńskich.
Powinniśmy po prostu prosić ich o przebaczenie, objąć ich jak braci, z którymi
długo byliśmy rozłączeni, i zacząć się uczyć od nich. Jest to jedyny promień
nadziei, przebijający się przez dzisiejszy mrok.
Współczesne badania archeologiczne prowadzone w Izraelu,
wyjaśniły, że trzy tysiące lat temu górskie plemiona (biblijny B’nai Izrael,
„Synowie Izraela”) znaleźli w końcu wspólny modus vivendi z nadbrzeżnymi
„narodami morza” i razem, ci synowie Samsona i Dalili, stali się prarodzicami
twórców Biblii, apostołów Chrystusa i współczesnych Palestyńczyków. Połączenie
rozwiniętej techniki Filistynów i miłości górali do naszej wysuszonej skwarem
ziemi pozwoliło stworzyć taki duchowy skarbiec, jaką była starożytna Palestyna.
I nie widzę w tym niczego niemożliwego, lecz uważam za wskazane, by historia
powtórzyła się, i by sławny obraz młodego Farysa, walczącego z czołgiem, znalazł
swoje miejsce wśród obrazów króla Dawida i świętego Jerzego w świadomości i w
podręcznikach naszych palestyńskich dzieci.
Bitwa o Palestynę
Główna szosa Gór Palestyńskich z Nablus do Jerozolimy biegnie
poprzez Wadi Haramiyeh, wąski wąwóz wśród Wzgórz Samarii. Od czasu do czasu,
jego porosłe oliwkami ściany rozstępują się robiąc miejsce dla wioski, malutkiej
En Sinya - gustownej i uroczej grupie przestronnych domów, lub wspaniałej
Sinjil, która wzięła nazwę od Raymonda de Saint-Gilles, hrabiego Tuluzy, jej
suzerena i krzyżowca. Tu bije serce Palestyny, tu każdy kamień przypomina o
dawnych bitwach i potyczkach. Kocham to miejsce: w Sinjil wzięty zostałem za
urodzonego za granicą syna miejscowych wieśniaków, którzy wyemigrowali do
Ameryki w latach czterdziestych XX wieku. W En Sinya stary chłop opowiedział mi
o „swoim przyjacielu Moshe Sharet”, palestyńskim Żydzie i izraelskim Ministrze
Spraw Zagranicznych, który wychowywał się w tej wiosce wiele lat przed
syjonistyczna segregacją. Piłem wodę z małego źródła En al-Haramiyeh,
strzeżonego przez ruiny Ottoman Khan, obok jeszcze innej ruiny, wieży króla
Baldwina, czuwającej nad południowym wejściem do wąwozu. Jego ukształtowanie
czyni go ulubionym miejscem do organizowania zasadzek przez zbójców, więc nic
dziwnego, że „Wadi Haramiyeh” oznacza po prostu „Dolinę Zbójców”.
3 marca, palestyński Rob Roy, uzbrojony w stary karabin w stylu
retro z II Wojny Światowej, zdołał upokorzyć oddział doskonale uzbrojonych
Żydów, żołnierzy i osadników. Trafiał jednego po drugim, żołnierzy i oficerów, i
uciekł nietknięty. Za jednym uderzeniem, obalił przebrzmiały mit o bojowej
dzielności Izraelczyków. Nigdy więcej poplecznicy Izraela nie będą drwić z
odwagi Arabów, nigdy więcej nie będą opowiadać o butach zgubionych na Synaju i o
Wojnie Sześciodniowej. Powtórzył wyczyn z Karameh
i przywrócił honor Palestyńczykom.
Przedstawił on także zdrową alternatywę dla chorobliwego uroku
zamachowców samobójców, szkoda, że tak późno. Przez długi czas starałem się
przekonać moich palestyńskich braci i siostry, aby odstąpili od tego szaleństwa,
pomimo, że nie chciałem być uważany za ideologiczne narzędzie syjonizmu.
Rozumiałem motywy szahid’ów (przyjmujących śmierć męczeńską), oddaję
cześć ich odwadze, lecz głęboko ubolewam nad ich czynami. Nie są skuteczni, są
ślepi. Istnieje duże prawdopodobieństwo,
że niektóre organizacje samobójcze są całkowicie infiltrowane przez izraelski
kontrwywiad: zbyt często ich żywe bomby eksplodują w niewłaściwych miejscach, w
nieodpowiednim czasie, porażają nie te cele. Ich czyny wykorzystywane są z
wielkim pożytkiem przez izraelską machinę propagandową. Ich śmierć jest wielką
stratą dla ludzkości. Poświęcają się na podobieństwo syna Abrahama, który
pozwolił na ofiarowanie siebie, lecz miłosierny Bóg zastąpił jego ofiarę
baranem.
Strzelec wyborowy zaproponował inną drogę do sławy, która nie
prowadzi poprzez Dolinę Śmierci. Historia bitwy na przełęczy Haramiyeh powinna
być opiewana przez bardów, i studiowana przez partyzantów na całym świecie. Sam
przeciwko dziesięciu, Samotny Jeździec, zaatakował najbardziej znienawidzony
symbol żydowskiego panowania w Palestynie, posterunek kontrolny, gdzie znudzeni,
przejedzeni, sadystyczni żołnierze izraelscy codziennie poniżają, biją i często
mordują miejscową ludność.
Dokładnie dzień przed tą bitwą, żołnierze dokonali
prawdopodobnie najbardziej odrażającego i tchórzliwego aktu okrucieństwa. Na
posterunek kontrolny przyszła bliska rozwiązaniu Palestynka, towarzyszył jej
mąż. Żołnierze przepuścili ją a następnie otworzyli ogień. Mąż został zabity;
ciężarna kobieta została zraniona i urodziła w szpitalu. Żołnierzy nie ukarano,
lecz wojsko „wyraziło ubolewania” pozostałym przy życiu.
Główne zadanie Armii Izraela polega na utrzymaniu miejscowej
ludności w uległości, aby nie mogła się bronić. Żołnierze Sił Obronnych Izraela
są przyzwyczajani do zabijania bezbronnych cywilów. Ich ulubionymi ofiarami są
dzieci; wybierają zwykle dalekosiężny, szybkostrzelny karabin strzelca
wyborowego. Ideę ich rozrywek przedstawił ekspert „od ciemnej strony Sił
Obronnych Izraela”, dawny szef bliskowschodniego biura New York Times,
Chris Hedges: żołnierze prowokują dzieci z obozu uchodźców, a gdy one zbliżą się
do śmiertelnej pułapki, starają się je zastrzelić oraz okaleczyć.
Niemniej jednak, strzelanie do ciężarnej kobiety było czynem tak
samo proroczym, jak biblijne zabicie konkubiny Lewity. Pan Bóg Palestyny
spostrzegł ciężkie położenie swoich synów. Złe czyny syjonistycznych żołnierzy
powinny być ukarane. Padło na nich przekleństwo przyrzeczone przez Pana
błądzącym Dzieciom Izraela (Deut. 28). I to jest właśnie najbardziej
prawdopodobne objaśnienie zdarzenia, bez względu na to, co wykryje wojskowa
komisja śledcza. Ten, Kto dał zwycięstwo młodemu pasterzowi Dawidowi nad
Goliatem, dał zwycięstwo samotnemu wojownikowi w Wadi Haramiyeh.
Niespodziewany atak na posterunek kontrolny zadał śmiertelny
cios psychotycznemu kompleksowi izraelskiej wyższości. Tchórze i sadyści nie są
w stanie poradzić sobie z porażką i odpowiadają morderczą wściekłością. Dlatego
wojsko rozpoczęło totalny atak na palestyńskie miasta i wioski. Jak pisałem,
żołnierze strzelają w ambulanse próbujące ewakuować rannych cywilów.
Amerykańskie odrzutowce, kierowane przez izraelskich pilotów, bombardują szkołę
dla ociemniałych w Gazie. Oddziały szturmowe dywizji Golani przy wsparciu
czołgów szturmują obozy uchodźców Tul Karem. Niektórzy izraelscy stratedzy
chcieliby powtórzyć masakrę z Sabra i Shatila, dawny wyczyn generała Sharona.
Wykorzystali doświadczenia dowództwa Waffen-SS likwidującego warszawskie getto,
ponieważ Wermaht w roku 1943 miał wyjątkowo niskie straty w ludziach.
Cyniczny Sharon prześcignął Hitlera: niemiecki dyktator
starannie unikał wydawania publicznych rozporządzeń mordowania Żydów, natomiast
żydowski władca bez skrępowania, w telewizji, w czasie największej oglądalności,
nawoływał do mordowania Palestyńczyków. Wielu Niemców z odrazą odnosiło się do
nazistów, „przekroczyli granicę” i służyli w armiach alianckich walczących z
Trzecią Rzeszą, natomiast Żydzi wciąż wahają się czy mogą zerwać więzy fałszywej
lojalności w stosunku do swego Trzeciego Malkuth (królestwa). Sumienie nie
pozwala Izraelczykom bezpośrednio uczestniczyć w czystkach etnicznych. To bardzo
dobrze, lecz nie wystarcza. Powinniśmy pójść za przykładem Ernesta Thaelmanna i
Joe Slovo - przekroczyć granice, i dołączyć do bojowników palestyńskich na
barykadach Gazy i Tul Karem. W brytyjskim dzienniku, The Guardian,
Jonathan Freedland nazwał protestujących Izraelczyków „bohaterami”. Ja rezerwuję
ten tytuł dla snajpera z Wąwozu Zbójców.
Księżycowe miasto
Sklepienie łukowe jest hołdem złożonym dla księżyca, ponieważ
tworzą go dwa zwierciadlane półksiężyce. Księżyc w pełni tworzy doskonale
okrągłe sklepienie cylindryczne, ulubione przez Rzymian; muzułmańskie łukowe
sklepiania ostre tworzone są przez przybywające siedmiodniowe półksiężyce. W
Nablus są sklepienia na każdy dzień miesiąca księżycowego, nawet sklepienia
odwrócone, utworzone przez ubywające księżyce. W tym starożytnym mieście
palestyńskim pracowity badacz architektury mógłby napisać dokładną historię
sklepień łukowych.
W Kasbah, jedno sklepione przejście przechodzi w drugie, co
tworzy ciągi, znikające w niewyraźnych cieniach. Przy meczecie Salahie,
podziemne przejścia tworzą różę wiatrów z map żeglarskich. Wzrok tonie w czarnej
źrenicy otworu, potykając się o sklepienia podobne do skrzydełek przesłonek w
obiektywie kamery. Nablus to kretowisko. Długie kręte tunele pod masywnymi
kamiennymi domami Starego Miasta, łączące jego bazary, meczety i kościoły, mogły
wyryć pokolenia zręcznych karzełków.
Hussein prowadzi, szukając drogi w kłębowisku tuneli, które
wszędzie indziej byłyby klaustrofobiczne, lecz w Nablus chronią i obejmują jak
macierzyńskie ramiona. Skrywają nas przed czujnymi oczami i noktowizorami
snajperów usadowionych na Wzgórzu Klątwy. Musimy przejść przez plac, włoski plac
o pięknych proporcjach z miłym placykiem zabaw dla dzieci. Przyciskamy się do
ścian przysadzistego kolonialnego budynku. Nie boimy się wąskich i ciasnych
tuneli, boimy się otwartych przestrzeni.
W powietrzu świszczą kule, uderzając o niewidoczną ścianę.
Odpowiada pistolet maszynowy, i nagle, w górskim powietrzu wybucha nocna
orkiestra salw i błysków. Miasto oblegane jest od pół roku, od kwietnia, i Żydzi
czasami strzelają do jego mieszkańców. Ściany wokół placu są ozdobione
przedstawionymi w jasnych kolorach portretami zabitych: pięcioletniego chłopca,
lub młodej dziewczyny obok wąsatego śmiałego wojownika. Za ich głowami jaśnieje
złota Kopuła na Skale, palestyńska kwintesencja doskonałej harmonii, koronując
męczenników chwałą. W Nablus nigdy nie jesteś sam; zawsze wodzą za tobą oczy
snajperów i męczenników.
Ogarnęło mnie dziwne uczucie, że jestem ofiarą. Przypomniałem
sobie, jak pierwszy raz znalazłem się pod obstrzałem, na szarożółtych jałowych
wzgórzach wznoszących się nad szosą Suez – Kair. Egipska artyleria otworzyła
ogień na nas, kompanię młodych spadochroniarzy, która dopiero co wylądowała na
pustyni. Spadające odłamki wzbijały chmury piasku i pyłu, ziemia trzęsła się od
bardzo bliskich wybuchów, tak samo jak podczas ostatnich zimowych manewrów, gdy
wspierająca artyleria pomyliła się i prawie pokryła nas swoimi salwami. „Co wy
durni artylerzyści robicie – pomyślałem – tutaj jesteśmy my, strzelacie w nas!
Jeśli tak będziecie strzelać, to nas pozabijacie!” I wtedy zdałem sobie sprawę,
że to nie była pomyłka. Nie byliśmy na zimowych manewrach, lecz na prawdziwej
wojnie, a artyleria celowała w nas, aby zabić.
Przedostaliśmy się chyłkiem do nowoczesnego budynku i szeroką
klatką schodową weszliśmy na pierwsze piętro, do kawiarni internetowej. Była
pełna, wielu młodych chłopców i dziewcząt, lekceważąc ogień snajperów, przyszło
do tego miejsca schronienia i azylu. Niektórzy z nich byli bojownikami;
wykorzystując względną przerwę w ostrzale położyli pistolety AK na monitorach, i
rozpoczęli pogawędki online z kumplami z Kalifornii i Bahrajnu, Sztokholmu i
Damaszku.
Przesłałem wiadomość z Nablusu na izraelskie forum i otrzymałem
błyskawiczną odpowiedź od Dawida Silver’a z Tel Avivu. „Nie żałuję ich. Nie mam
dla nich litości. Posłałbym ICH WSZYSTKICH do piekła. Razem z ich dziećmi,
dziewczynami, pannami, kobietami, babciami, z ich głupkowatą wiarą w ich
kłamstwa, z ich zwierzęcym sprytem, z ich cierpliwością i rozpaczą, ich śmiechem
i łzami, ich żarciem, ich dumą i bohaterstwem, ich zemstą, ich siłą roboczą.
WYNOCHA! Ich ojcowie, mężowie i dziadkowie są krwawymi mordercami, wielbicielami
morderców, łajdakami, złodziejami, tchórzami i patologicznymi kłamcami. Po
wygnaniu, będą mogli szukać naszej przyjaźni, chociaż nie byłbym tego pewny”. To
tyle o „wrodzonej żydowskiej litości i zdrowym oporze przeciwko przemocy”, o
czym Jean-Paul Sartre pisał w roku 1945.
Włoski ekspres do kawy, buchając parą, błyskał zielonymi i
czerwonymi światełkami. Wojna w nowoczesnym mieście wygląda absurdalnie:
komputery podłączone są do światowej sieci, faksy wyrzucają arkusze starannie
wydrukowanych wiadomości, piekarnia otwierana jest między okresami ostrzału,
kuzyn przylatuje z Kentucky, a młodzi bojownicy przygotowują się do jutrzejszego
egzaminu na miejscowym uniwersytecie.
Trudno było zrozumieć, że zaraz za doliną byli chłopcy w tym
samym wieku, przysłani tutaj z małych miasteczek nad brzegiem morza, aby
zniszczyć Nablus. Lecz taka była rzeczywistość. Silny wybuch zatrząsł domem i
monitory zamigotały i zgasły. Była to mina domowej roboty, powiedział młody
bojownik. Nie, to moździerz 81 mm, poprawił go przyjaciel. Wybiegli na klatkę
schodową i na zewnątrz, a my podążyliśmy za nimi w gwiaździstą noc. O tej porze
Izraelczycy często wysyłają patrole rozpoznawcze do miasta. Wchodzą do domów,
pomiędzy ludzi, zabierając ich do sal tortur. Mówią, że dla wydobycia
informacji, lecz cel jest inny: torturowany mężczyzna, jak zgwałcona dziewczyna,
jest istotą złamaną i ujarzmioną. Izraelczycy torturowali ponad sto tysięcy
Palestyńczyków i niezliczoną ilość Libańczyków, jest to prawdopodobnie
planetarny rekord. Bojownicy są na drodze do powstrzymania tortur lub, co
najmniej, do wystawienia za nie rachunku.
Dysproporcje są absurdalne: druga lub trzecia pod względem siły
armia świata wspierana przez jedyne supermocarstwo, przeciwko tym młodym
mężczyznom i dziewczętom. Gdy tylko Izraelczycy chcą, wkraczają do Starego
Miasta, w dowolnym czasie, dniem lub nocą. W ciągu krwawego kwietnia 2002 roku,
w Nablusie zamordowano ponad sto mężczyzn i kobiet. Cała ośmioosobowa rodzina
znalazła śmierć, gdy czołgi i opancerzone buldożery zwaliły im na głowy ich dom
znajdujący się na skraju miasta. Inny dom został zbombardowany przez F16, i
służby miejskie z największym trudem wyciągnęły spod gruzów dwa martwe ciała
starych panien.
Lecz miasto żyje. Gdy ustaje ostrzał, mieszkańcy wychodzą z
domów na niebezpieczne rynki, lekceważąc godzinę policyjną. Sprzedawcy
rozkładają stragany z warzywami, zapach przypraw unosi się w powietrzu. Z
sąsiednich wiosek ukradkiem przedostają się staruszki i sprzedają oliwę i
przygotowane oliwki, ponieważ jesteśmy w sercu oliwkowego kraju. Meczety są
pełne, chociaż nie zapewniają bezpiecznego schronienia; Izraelczycy nie mają nic
przeciwko ostrzeliwaniu meczetów i kościołów. W kwietniu zburzono małą kaplicę
katolicką. Prawosławna cerkiew Św. Demetriusza cudownie uniknęła uderzenia
pocisku, który zniszczył ulicę przed nią. Ściana najstarszego meczetu w mieście,
Zielonego Meczetu al-Hadr, została w kwietniu zburzona przez czołg, lecz zaraz
ją naprawiono.
Szybkość napraw jest zdumiewająca. Gdy tylko izraelski czołg
opuszcza ruiny, pojawiają się służby komunalne. Usuwają ciała zabitych i
zranionych i rozpoczynają naprawę domu. Jednak Izraelczycy niszczą szybciej niż
mieszkańcy Nablus są w stanie naprawiać. Gąsienice izraelskich czołgów
zmiażdżyły ceramikę, którą wyłożone były place bazarów, i zniszczyły nowy system
wodociągowy. Oznaki świeżych zniszczeń wtopiły się w stare ruiny pozostałe po
trzęsieniu ziemi z roku 1927, a nawet w starsze, z drugiego wieku przed
Chrystusem, kiedy to Żydzi zrównali z ziemią poprzednika Nablus, starożytne
Sychem. (Jego liczące cztery tysiące lat cyklopowe mury wciąż stoją na skraju
obozu uchodźców Balata, zaraz za miastem).
Lecz miasto nie umarło. Żydowskie panowanie w Palestynie było
krwawe, okrutne, lecz krótkotrwałe. Kraj został zdobyty przez żydowskich
najeźdźców w drugiej połowie drugiego wieku przed Chrystusem, jego miasta
zostały zburzone, a ludność tubylcza wypędzona, zniewolona lub obrócona w
„tubylczych Żydów drugiej kategorii”, jak w Galilei. Nawet wtedy srożyło się
wysokie opodatkowanie, ludobójstwo i apartheid. Sześćdziesiąt lat później na
brzegach Palestyny wylądował Pompejusz Wielki i wyzwolił Palestyńczyków z
żydowskiego jarzma.
Po pokonaniu buntowniczych Żydów, zwolnieni z wojska rzymscy
żołnierze pożenili się z pięknymi miejscowymi dziewczętami i odbudowali miasto,
które otrzymało nazwę Neapolis, lub Nablus. Wciąż przypomina ono swojego
włoskiego imiennika, Neapolis – po polsku Neapol, konsekwentną ciągłością stylów
i ognistym temperamentem mieszkańców. Jego domy rosną jak drzewa, manifestując
spokojne nawarstwianie się historycznych stylów architektonicznych. Na rzymskim
fundamencie bez przeszkód zbudowano bizantyjski parter, przekształcając go w
abbasydzką budowlę z lekką odchyłką na dom okresu Wypraw Krzyżowych, aby
zakończyć ostatnią naprawą dokonaną w maju po ostatnim bombardowaniu izraelskim
– jest to doskonałe połączenie różnych czasów i stylów.
Taki jest dom Husseina. Sklepienie piwnicy prawdopodobnie
murował miejscowy murarz za czasów Tytusa Flawiusza, natomiast dach naprawiony
został w ostatnich dniach. Stoimy na dachu i widzimy przed sobą ogromny ciemny
kształt Wzgórza Klątwy z jego wojskową bazą izraelską. Ponad ogrodzeniem z drutu
kolczastego płonie żółta aureola świateł, a silniki czołgów ryczą jak smoki
czekające na sygnał, by zlecieć i pożreć miasto. W dole na ulicy, grupa
bojowników wymachuje pistoletami maszynowymi. Po drugiej stronie doliny, Wzgórze
Błogosławienia wznosi się do niewidocznego kościoła Najświętszej Panny i
miejsca, gdzie była samarytańska świątynia. Błyski rakiet osłabiają światło
gwiazd a my schylamy się, ponieważ miasto zaczyna ostrzeliwać CKM.
Ponowne odwiedziny u Józefa
Esej ten napisałem w Nablusie w lutym 2001 roku, po bitwie o
Grobowiec Józefa.
I
Niełatwo odwiedzić Józefa w tych dniach. Na drogach prowadzących
do jego miasta Nablus, nerwowi żołnierze izraelscy poustawiali blokady, rowy i
kopce usypanej ziemi blokują najmniejsze przejścia i wyjścia. Rankiem, w
normalny dzień, do miasta napływają ludzie z pobliskich wiosek, do pracy i na
zakupy. Obecnie robią to na własne ryzyko, a miejscowi mieszkańcy, gdy odważą
się opuścić własne domy - ryzykują życiem, ponieważ żołnierze strzelają bez
ostrzeżenia. Do starej stolicy Samarii można wciąż przedostać się jedynie na
piechotę, wykazując wielką odwagę i zachowując ostrożność.
Miasto leży jak saszetka mirry między dwiema piersiami gór Ebal
i Gerizim. Nablus to starożytne Neapolis, założone przez Tytusa Flawiusza w
okresie rozkwitu Cesarstwa Rzymskiego. Rzymskie tradycje nie zaginęły w tym
palestyńskim San Francisco z jego bogatymi tureckimi łaźniami. Znane jest także
ze swoich pachnących oliwkowych mydełek, pikantnej zupy kubbeh, i
wielkiego ducha mieszkańców. Zorganizowali oni silną partyzantkę przeciwko
Napoleonowi, buntowali się przeciwko egipskim najeźdźcom, i osaczyli żydowskich
osadników. Podczas ostatniego powstania, Nablus zdobyło sławę jako Jabal an-Nar,
Góra Ognia. Izraelczycy rzadko ośmielają się zapuszczać w wąskie uliczki tego
starego miasta. Dzisiaj, to buntownicze starożytne miasto jest domem dla
nieustraszonych bojowników Tanzim.
Przybyłem tutaj, aby odwiedzić jeden z najbardziej urzekających
grobowców Ziemi Świętej, Grobowiec Józefa, bohatera Biblii i Koranu. Miejscowy
chłopak, „osiągnął sukces” w Egipcie i został z powrotem sprowadzony przez Banu
Izrael, aby być pochowanym w ojczystej ziemi. Miejscowi czcili jego grobowiec,
gdyż mają różne kapliczki i grobowce ozdabiające szczyty wzgórz i rozstaje dróg
po całej Palestynie. Cześć dla kapliczek jest głęboko zakorzeniona w duszach
Palestyńczyków, są one starsze od wszystkich nowoczesnych wiar, przetrwały
wszystkie reformy religijne, i wciąż potrafią pojednać Człowieka z Bogiem.
Niektórych nazw trzeba używać ostrożnie, ponieważ zmieniają się
z upływem czasu. Istnieje tuzin grobowców szejka Alego, i nawet Joshua bin Nun
posiada ich kilka. Inne grobowce nazywane są różnie, na przykład jaskinia na
Górze Oliwnej nazywana jest grobowcem Pelagii przez chrześcijan, grobowcem Rabia
al-Adawiya przez muzułmanów i grobowcem Huldy przez Żydów. Chociaż niektórzy
ortodoksyjni duchowni muzułmańscy, chrześcijańscy i żydowscy sprzeciwiają się
czczeniu nagrobnych kapliczek, zwykli ludzie wciąż szukają tam pojednania z
Bóstwem, lub proszą o łaskę, sławę i plony dla mężczyzn, i o dzieci i miłość dla
kobiet. Grobowiec Józefa nie jest wyjątkiem. Jest to prosta kopulasta budowla,
ostatnio odnowiona, stojąca obok starożytnego kopca Sychem. Każdego dnia, można
zobaczyć palestyńskie chłopki w bogato wyszywanych czarnych sukniach modlące się
przy grobowcu czystego kochanka, którego długie rzęsy zdołały zawładnąć sercem
Zulejki.
Kilka miesięcy temu, o grobowcu Józefa mówiono we wszystkich
wiadomościach. Ludność Nablusu walczyła z uzbrojonymi po zęby izraelskimi
żołnierzami o szczątki swego przodka Józefa, podobnie jak Achajowie walczyli z
Trojańczykami o ciało Patroklesa. Zginęło wtedy około czterdziestu
Palestyńczyków, Izraelczycy stracili jednego najemnika a kilku było rannych.
Obrazy walk były transmitowane na cały świat, pokazywano szalejących strażaków,
pędzące do szpitali i kostnic ambulanse, i serie z CKM’ów, od których
rozpryskiwały się kamienie i ciała bojowników. Wirtualnej rzeczywistości
telewizyjnej towarzyszyły głosy ekspertów przedstawiających bezsprzeczne dowody
arabskiej nienawiści w stosunku do żydowskich świętych miejsc.
Opowieść o splądrowanym grobowcu powtarzana była w wiadomościach
przez długi czas. Ważny muzułmański duchowny z Rosji tak się zdenerwował, że
napisał list otwarty do Palestyńczyków, potępiając świętokradztwo. Główne
międzynarodowe gazety poświęciły temu bardzo napastliwe artykuły wstępne. Gdyby
przylecieli Marsjanie, to doszliby do wniosku, że jedynym pragnieniem
Palestyńczyków jest bezczeszczenie świętych pamiątek Żydów. W ostatnim tygodniu
New York Times powtórzył historię dla tych, którzy nie zrozumieli jej po
pierwszych 108 razach.
Było to dla mnie o jeden raz za dużo. Ta szeroko
rozpowszechniana gazeta amerykańskich Żydów zawsze wzbudza moje podejrzenia.
Pamiętam ich reportaże z roku 1990 o grożących Żydom pogromach w Moskwie, które
jakoś nigdy się nie urzeczywistniły, lecz wysłały milion rosyjskich Żydów do
Izraela. Przypominam sobie ich sprawozdania o 90 000 ofiar ”masakry” w
rumuńskiej Timisoarze, co okazało się tysiąckrotnym wyolbrzymieniem. (Artykuły
te doprowadziły do skazania w trybie doraźnym Ceausescu i jego żony na karę
śmierci). Pamiętam, jak New York Times grzmiał przeciwko kubańskiej
pomocy wojskowej dla Namibii, która przetrąciła kręgosłup
południowoafrykańskiemu apartheidowi. Znając Palestyńczyków, których niezliczone
pokolenia modliły się w kaplicy Józefa, trudno mi było uwierzyć, że mogliby ją
zburzyć.
II
To, co znalazłem na miejscu wiecznego spoczynku Józefa
przypominało odpowiedź w starym żydowskim dowcipie: „Czy to prawda, że Cohen
wygrał milion dolarów na loterii? Tak, to prawda, lecz to było tylko dziesięć
dolarów, w partyjce pokera, które oczywiście przegrał”. Zamiast oczekiwanych
ruin, grobowiec jaśniał w całej swej dawnej krasie. Nie można było dostrzec
śladów wojny. Samorządowe władze Nablus najęły najlepszych murarzy, sprowadziły
włoskich ekspertów i doprowadziły grobowiec do pierwotnego stanu. Usunęły drut
kolczasty, stanowiska CKMów, pojazdy opancerzone, nędzną kantynę żołnierską,
budki wartownicze. Zbudowana przez Izraelczyków baza wojskowa znikła, dając
miejsce odnowionemu grobowcowi świętego. Cieszyłem się z ponownego odwiedzenia
Józefa, ponieważ moje pierwsze odwiedziny, miesiąc przed powstaniem, napełniły
mnie niepokojem.
Wtedy odwiedziłem Nablus w towarzystwie dwóch turystów,
chrześcijanina i Żyda. Weszliśmy do samarytańskiej synagogi, napiliśmy się wody
ze studni Jakuba w kościele, zajrzeliśmy do Zielonego Meczetu i postanowiliśmy
poświęcić trochę uwagi Józefowi. Stary palestyński policjant, który zjadł zęby w
brytyjskiej armii kolonialnej, pozwolił nam zbliżyć się do grobowca, lecz
ostrzegł, że tam nie wejdziemy. Miał rację. Wyskoczyli uzbrojeni w karabiny
młodzi rosyjscy chłopcy w izraelskich mundurach i hełmach, i powiedzieli nam, że
aby wejść do grobowca należy pójść do wojskowego dowództwa za miastem, poddać
się kontroli i przesłuchaniu, a następnie powrócić opancerzonym autobusem.
Udaliśmy się do miejsc bardziej dostępnych.
Przez pokolenia, ludność Nablusu pielęgnowała i odwiedzała
Grobowiec Józefa, lecz w roku 1975 zajęli go Izraelczycy. Niesławne porozumienie
z Oslo pozostawiło go jako uzbrojoną enklawę Izraelczyków w sercu palestyńskiego
miasta. Stał się jesziwą kabalistycznej sekty kierowanej przez rabina Yitzhaka
Ginzburga. Jego nazwisko dźwięczy jak dzwon. W wywiadzie dla Jewish Week
oświadczył, że Żyd, dla ratowania własnego życia, ma prawo wyciąć nie-Żydowi
wątrobę, ponieważ życie Żyda jest nieporównanie cenniejsze od życia nie-Żyda.
Prowadzący wywiad prosił go o złagodzenie tego oświadczenia, lecz on pozostał
nieugięty. Wywiad ten przedrukowało wiele izraelskich gazet, ponieważ nazwisko
„Ginzburg” było szeroko znane.
Rok wcześniej, zwolennicy Ginzburga zrobili wypad do sąsiedniej
palestyńskiej wioski i członek sekty zamordował trzynastoletnią dziewczynkę.
Aresztowano go i wytoczono proces. Ginzburg występował jako świadek obrony i pod
przysięgą ogłosił, że Żyd nie powinien być sądzony za zabicie nie-Żyda, ponieważ
przykazanie „Nie zabijaj” odnosi się tylko do Żydów. Powiedział, że zabicie
nie-Żyda jest, w najgorszym wypadku, wykroczeniem, ponieważ „nie można
porównywać krwi Żydów z krwią nie-Żydów”. Jest to niepokojąca myśl, głośno
wypowiedział on standardową interpretację żydowskiego prawa – Halachah.
W swojej „Historii Kulturalnej Żydów” (Cultural History of
the Jews), Zvi Howard Adelman
cytuje Ginzburga i kilku jego kolegów. Jeden z jego towarzyszy kabalistów, rabin
Israel Ariel, pisał w roku 1982 podczas masakry w Sabra i Shatila: „Bejrut jest
częścią Ziemi Izraela ... Nasi przywódcy powinni bez wahania wtargnąć do Libanu
i Bejrutu i zabić ich wszystkich. I żadne wspomnienie nie powinno po nich
pozostać”.
Adelman wyciąga wniosek, „Wielu Żydów, szczególnie współczesnych
religijnych Żydów w Izraelu oraz ich popleczników zagranicą, w dalszym ciągu
trzyma się tradycyjnej etyki żydowskiej, którą inni Żydzi woleliby ignorować lub
wyjaśniać inaczej”.
Rzeczywiście, wielu ludzi uważających się za „Żydów” jest
nieświadomych nieco wątpliwych religijnych tradycji i moralności naszych
przodków. Tradycje te nie zamarły; chociaż przez wiele lat były uśpione, odżyły
na nowo. Profesor Uniwersytetu Hebrajskiego, świętej pamięci Israel Shahak,
napisał na ten temat zmuszającą do myślenia krótką rozprawkę "Trzy tysiące lat
żydowskiej tradycji" (Three Thousand Years of Jewish Tradition),
wyciągając na jaw niewygodne fakty, o których my, nowocześni Żydzi, nie mieliśmy
pojęcia.
Gnizburg i jego sekta są bardziej popularni wśród Żydów
amerykańskich niż w Izraelu; lecz my jesteśmy współodpowiedzialni. Rząd
izraelski subwencjonował Ginzburga i zmusił Palestyńczyków do akceptacji tej
enklawy nienawiści w sercu Nablus. Żydzi amerykańscy wspierali Ginzburga, Żydzi
izraelscy walczyli w obronie jego kanibalistycznej sekty. W tej krótkiej próbie
nadciągającej konfrontacji o święte miejsca Jerozolimy, dwudziestu młodych
Palestyńczyków zapłaciło życiem za prawo modlenia się przy Grobowcu, i jestem
pewien, że Józef syn Jakuba walczył po stronie Palestyńczyków o uwolnienie swego
grobowca z rąk kanibali.
III
Obecnie, jak przed rokiem 1975, miejscowi wieśniacy i turyści,
muzułmanie, Samarytanie, Żydzi, chrześcijanie i wolnomyśliciele mogą swobodnie
odwiedzać to miejsce, jeśli tylko zdołają przejść przez izraelskie posterunki
kontrolne i umkną izraelskim snajperom. Odwiedzający mogą położyć kwiaty na
nagrobku ulubionego bohatera Biblii, proroka Koranu, ukochanego z poematu
Ferdowsi’ego i wierszy Saadi’ego, poszukiwacza prawdy sufickiego poety Jami-ego.
Józef powrócił do ludzi, którzy zawsze go czcili. Możecie go odwiedzać, lecz nie
na czołgu.
Palestyńczycy walczyli z bazą wojskową, a nie ze świętym
miejscem. Święte miejsca Jerozolimy, Betlejem i Hebronu będą bezpieczne w rękach
Palestyńczyków, bo były bezpieczne przez niezliczone pokolenia. Bez czci
oddawanej im przez miejscową ludność, nic by nie przetrwało. Należy o tym
pamiętać, gdy pojawi się problem Jerozolimy.
Ostatnie wydarzenia związane z Grobowcem Józefa to jeszcze jeden
dowód, że amerykańskie środki masowego przekazu są niepewnym źródłem informacji.
Ten wielki naród, potężne supermocarstwo, dowiaduje się o stanie rzeczy i
żegluje po morzu polityki światowej używając teleskopu Myszki Miki. Dlaczego
uważacie, że baronowie medialni są rzetelni w innych sprawach, jeśli oszukują
was w sprawach palestyńskich? Być może cierpienia Palestyńczyków pomogą
Europejczykom i Amerykanom zauważyć skały zagrażające ich statkom.
Kamień Węgielny Przemocy
Artykuł napisany w sierpniu 2001 roku.
I
W czasie, gdy F-16 znowu bombardują palestyńskie miasta, a
młodzi bojownicy znowu składają w ofierze swoje i cudze życie, Martin Indyk na
stronach New York Times ogłasza o „Eskalacji przemocy”.
Jak grecki chór wtórują mu komunikaty BBC i CNN o „Przemocy w Palestynie”. Bush
ze swego Olimpu po raz kolejny wzywa do „przerwania zaklętego kręgu przemocy”.
Widocznie, tę bezosobową i bezprzyczynową „Przemoc” należy pisać z dużej litery,
jak „Gniew” w pierwszym wierszu „Illiady”.
Ten nieśmiertelny poemat zaczyna się od wezwania by „wyśpiewać
Gniew Achillesa”. W świecie Homera „Gniew” (a także „Srogość”, „Wojna”,
„Miłość”, „Nadzieja”) to „personifikowany substytut”. W dzisiejszych czasach
możemy zobaczyć raczej „gniewnego Achillesa” lub „rozsrożonego męża”, niż Gniew
i Srogość, jako takie, jednak, gdy obraża się państwo Izrael, wracamy do
homeryckiego przedstawiania Przemocy jako samodzielnej istoty, zapominając o
tym, że przemoc - to odrażające postępowanie człowieka. Ludzie poważnie
zastanawiają się, jak skończyć z Przemocą i zaprowadzić Pokój.
Natomiast w rzeczywistości przemoc nie istnieje sama z siebie,
jak pogoda. Przemoc ktoś wywołuje, i zwykle można określić, kto. Gdy
zainicjowano pokojowy „proces Mitchell’a” ilość codziennie zabijanych zaczęła
wolno się zmniejszać. Niestety, żydowscy fundamentaliści wmurowali wtedy kamień
węgielny Trzeciej Świątyni, a wojsko wzmocniło ich działania falą zabójstw w
Nablus i Ramallah. Mordercy Sharona kontynuowali rzeź, dopóki nie powstrzymała
ich kontra samobójcy-zamachowca.
Nie było to przypadkowe. Żydowskie elity w Izraelu i Ameryce
chcą kontynuacji powstań w Palestynie. Im potrzebny jest nie pokój, a niezbyt
intensywny konflikt. Wojna z Palestyńczykami pozwala liderom Izraela utrzymać
zgodę pomiędzy różnorodnymi społecznościami żydowskimi, nie pozwalając im rzucić
się sobie do gardeł. I, co jest szczególnie ważne, wojna pozwala żydowskim
liderom z całego świata w ich trudnym dziele odrodzenia przestarzałej
średniowiecznej struktury - Światowego Żydostwa. Dlatego nie ma sensu walka z
„Przemocą” oraz o „Pokój”. Dopóki istnieje państwo, głoszące ideologię
żydowskiej wyższości, będzie ono zawsze popierać przemoc i unikać pokoju.
Celem niedawnych zabójstw było ukrycie pod zwałami trupów
prowokacji z wmurowaniem kamienia węgielnego. Prawdziwe znaczenie, i bez tego
niezrozumiałego, rytuału zostało jeszcze bardziej zaciemnione przez główne
media, a wszystkie informacje o nim w jakiś tajemniczy sposób wyparowały. Na
przykład, 3 sierpnia 2001 roku agencja Reuters donosiła: „Izraelska policja
szturmowała Wzgórze Świątynne, które muzułmanie czczą jako al-Haram al-Sharif.
Szturm miał miejsce, po tym, jak Palestyńczycy obrzucili kamieniami Żydów,
modlących się pod Ścianą Płaczu”.
II
Z jakiego to powodu Palestyńczycy nagle zaczęli rzucać w Żydów
kamieniami? O historii z kamieniem węgielnym nie wspomniano, co u średniego
Amerykanina lub Europejczyka wywołało wrażenie, że „dzicy” muzułmanie, bez
żadnej przyczyny napadli na pokojowo modlących się Żydów. Zgodność opinii wśród
anglojęzycznych środków masowego przekazu była w tej sprawie zdumiewająca. BBC,
kiedyś bardziej obiektywna od amerykańskich stacji telewizyjnych, w końcu
dogoniła swoich kolegów. Ona także powiadomiła, że „izraelscy żołnierze weszli
do meczetu w odpowiedzi na akcję muzułmanów, rzucających kamieniami w Żydów”. O
kamieniu węgielnym wspomnieli jedynie w końcu komunikatu. Wydaje się, że jedyne,
na co ośmieliła się BBC, to pokaz dokumentalnego filmu o Sharonie, i na nową
podobną śmiałość oczekiwać będziemy bardzo długo.
Jeśli chodzi o amerykańskie stacje telewizyjne, to są one
konsekwentne, bez wahań sprzedając wersją izraelską. Dlatego musimy jeszcze raz
przemyśleć szczegóły tej dziwnej i już zapomnianej historii z kamieniem
węgielnym. Nie była to zwykła prowokacja izraelska. Historia ta przypomina
przypadek z obrzędem czarnej magii Pulsa diNura, kabalistycznym
przekleństwem, które rzucono na premiera Yitzhaka Rabina. W roku 1995 izraelskie
media podały wiadomość o zebraniu wpływowych kabalistów, którzy prosili złe
duchy o skrócenie życia premiera. Zaraz po tym obrzędzie Rabina zabił religijny
fanatyk żydowski. Jeden z organizatorów obrzędu Pulsa diNura stanął przed
izraelskim sądem i za zachęcanie do zabójstwa został skazany na więzienie. Aby
zrozumieć logikę sędziego, nie musimy wierzyć w czarną magię.
Dla zrozumienia pomysłu położenia kamienia węgielnego wyobraźcie
sobie, że w pewien piękny niedzielny poranek budzicie się w swoim domku na
przedmieściu, pijecie kawę i idziecie do kościoła, a tam wszystko wrze.
Naprzeciwko kościoła, chroniona przez uzbrojonych żołnierzy i policjantów, grupa
ludzi ustawia ogromną tablicę z napisem: ”W roku 2001 w tym miejscu zbudowana
zostanie synagoga”. Za nimi warczą buldożery, a rabin przez głośnik błogosławi
nową synagogę. Prawdopodobnie także wpadlibyście w histerię. Zamiast waszego
kościoła parafialnego wyobraźcie sobie Katedrę Świętego Piotra lub Bazylikę
Grobu Świętego i zrozumiecie uczucia mieszkańców Jerozolimy.
Organizacja, która położyła kamień węgielny, „Wierni Wzgórzu
Świątynnemu”, to niewielki ruch religijny, który trudno uznać za znaczący.
Jednak nie można tego powiedzieć o tych, którzy dali im zielone światło.
Odrzuciwszy zastrzeżenia policji, Najwyższy Sąd Izraela, będący najwyższą
legalną władzą żydowską, pozwolił „Wiernym” przeprowadzić rytuał w najbardziej
nadający się do tego, z mistycznego punktu widzenia, dzień - dziewiąty dzień
księżycowego miesiąca Ab. Przy realizacji obrzędu wykorzystano całą moc państwa
żydowskiego, w tym tysiące policjantów i żołnierzy. Dlatego niewielką grupkę
„Wiernych” można porównać do cienkiej ostrej końcówki sondy stomatologicznej w
ręku dentysty, który wprowadza sondę głęboko w ząb, sprawdzając, czy nerw jest
martwy.
To bolesne badanie dało jednoznaczny wynik. Okazało się, że nerw
jest całkiem żywy, a szybka mobilizacja Palestyńczyków zmusiła Izraelczyków do
puszczenia procesji „Wiernych” inną drogą. Ceremonia odbyła się poza murami
Starego Miasta i trochę wcześniej niż planowano. Trwała kilka minut, po czym
kamień zwrócono na zwykłe miejsce - pod ochronę konsulatu USA. Ukłucie sondą
spowodowało ostry ból i przewidywaną reakcję mieszkańców Jerozolimy. Potem
nastąpił odrażający napad policjantów na meczet, który dokładnie opisała
amerykańska dziewczyna, Rebecca Elsewit. Jaka była przyczyna tych wszystkich
problemów? Dlaczego palestyńskie dzieci ośmieliły się przeciwstawić znanej z
okrucieństwa izraelskiej żandarmerii? Dlaczego kamień węgielny ma takie
znaczenie?
III
Wielu Żydów i ich chrześcijańsko-syjonistycznych popleczników
uważa, że przepiękny jerozolimski meczet z VII wieku, Haram al-Sharif, należy
zburzyć, a na jego ruinach zbudować świątynię judaistyczną. Wcale nie dla
modlitw - tradycyjny judaizm zabrania cokolwiek robić z Górą Pana. Nastawieni
mistycznie Żydzi wierzą, że wraz z odbudowaniem Świątyni na wzgórzu, światowe
panowanie Żydów stanie się absolutne i nieodwracalne. Wiara ta nie jest
prerogatywą jedynie fanatyków i wariatów, ani nawet nie syjonistów, jest to
całkiem szeroko rozpowszechnione przekonanie.
Czołowe środki masowego przekazu przedstawiają na Zachodzie
konflikt jako konfrontację muzułmanów z judaistami. Lecz w oczach Żydów konflikt
ten przybiera wygląd „Żydzi przeciwko nie-Żydom” lub „Jakub przeciwko Edomowi”.
Wydaje im się, że Wzgórze Świątynne - to zaczarowany Pierścień Wszechwładzy,
którym w odpowiednim czasie powinni zawładnąć. Podobnie jak we Władcy
Pierścieni (brytyjski profesor był bardzo wykształconym człowiekiem),
powinien on spowodować przyjście Mesjasza.
Żydowski Mesjasz, według żydowskich mistyków, to nie jest
Mesjasz chrześcijański - dobrotliwy Jezus, niosący Dobrą Nowinę dla całego
świata. Żydowski Mesjasz na zawsze zniewoli narody ziemi, a Narodowi Wybranemu
da władzę nad całym światem. Ich Mesjasza, ciemiężyciela narodów ziemi, Ojcowie
Kościoła, którzy dobrze znali żydowską doktrynę, nazywają Antychrystem.
Gdy cyfra na liczniku tysiącleci zmieniała się z jedynki na
dwójkę, wielu zaczęło myśleć o Apokalipsie. O wiele wcześniej wielu Żydów
marzyło o panowaniu nad światem i o wiecznym królestwie Antychrysta. I oto
dopiero teraz mają broń atomową, najnowsze samoloty i okręty wojenne, ogromne
bogactwo, ślepe posłuszeństwo USA, dziesiątki milionów niewolników wśród
„chrześcijańskich syjonistów” i szeroką sieć oswojonych i posłusznych
międzynarodowych środków masowego przekazu.
Dziesięć lat temu wpływowy izraelski dziennikarz, Nahum Barnea,
pisał w gazecie Yediot Aharonot: „W latach siedemdziesiątych i
osiemdziesiątych XX wieku zwiększył się znacznie wpływ Żydów na amerykańską
politykę zagraniczną. Dzięki temu Izrael został głównym odbiorcą pomocy
amerykańskiej. Jednak wpływy te wywołały także powstanie mitu. Mit ten prowadzi
nas do Protokółów Mędrców Syjonu, książki, która przepowiada władzę Żydów
nad całym światem. Sytuacja jest nadzwyczaj ironiczna. Przez dziesięciolecia
Żydzi z całych sił zaprzeczali mitowi „Protokółów”, uważając je za niezdrowy
objaw antysemityzmu. Teraz Żydzi starają się go wykorzystać na swoją korzyść.
Niektórzy nawet w niego wierzą”.
Israel Shahak zauważył: „Rządząca partia „Likud” (nie mówiąc o
prawicowych ekstremistach) święcie wierzy w mit (panowania Żydów nad światem i
zniewolenie nie-Żydów)”. Jednak te obserwacje trzeba wyjaśnić dokładniej.
Żydzi mają tradycję hiperbolizacji twierdzeń oponentów, żeby
można je było potem łatwiej obalić. Nikt nie myśli, że Żydzi rządzą światem -
jest to zbyt trudne. Chodzi o to, czy Żydzi chcą rządzić światem? Czy chcą
kierować światem? Niektórzy, najprawdopodobniej, chcą, inni milcząco
zgadzają się z nimi.
Czołowa izraelska gazeta codzienna, Haaretz, podała, że
Sharon (tak samo jak w swoim czasie Barak) w tajemnicy zasięga rad u
kabalistycznych magów. Teraz to bardzo modne: kabalistyczne szkoły, kursy i
sklepy utworzyły prawdziwą sieć w całym państwie żydowskim. Zgodnie z ich
podstawowymi zasadami, Ziemia Święta powinna być przekształcona w Ziemię
Opuszczoną. Nie jest to przypadkowe. Autorem kabały jest podobno mistyk z I
wieku Szymon bar Yohai, którego najbardziej znana maksyma głosi: „zmiażdż łeb
największego węża, najlepszego nie-Żyda - zabij”.
Taki archaiczny model panowania, ludobójstwa i zniewolenia
wymaga archaicznej treści religijnej. W wielu Izraelczykach na nowo odżywa
pradawny duch nienawiści i panowania. W cotygodniowym dodatku do Haaretz
opublikowano krótkie opowiadanie. Opowiada ono o amerykańskim prezydencie, który
nie wypełniał rozkazów kabalistów i został obalony przez swoich podwładnych.
„Żydzi są przeznaczeni do rządzenia światem” - głosił czołowy kabalista, rabin
Leichtman, w długim artykule, wydrukowanym w rosyjsko-izraelskiej gazecie
Wiesti. Na izraelskich stronach internetowych można znaleźć jeszcze bardziej
niemądre twierdzenia: cytują tam stary poemat nieżyjącego hebrajskiego poety Uri
Zvi Greenberga, który nawołuje do wytępienia wszystkich nie-Żydów. Greenberg nie
ogranicza się tylko do Palestyńczyków, jak świętej pamięci Menachem Begin, ani
do Arabów, jak najwyższy duchowy autorytet Izraela - rabin Obadiah Joseph. Idea
wytępienia Edomitów (słowo kodowe, oznaczające zwykle europejskich i
amerykańskich nie-Żydów) znajduje drogę do rozpalonych głów zaciekłych
kabalistów.
IV
Uczuciem tym jest owładnięta żydowska diaspora. W ośrodku
społeczności żydowskiej w Atlancie, w samym sercu Ameryki, niedawno odbyły się
debaty, w których uczestniczył izraelski konsul, będący żydowskim biznesmenem a
jednocześnie znanym w Atlancie rabinem i reporterem New York Times.
Obserwator napisał mi: „Zdumiały mnie przede wszystkim komentarze rabina.
Twierdząc, że nie jest syjonistą, głosił (mamy taśmę), że ostatecznym celem
utworzenia Izraela było, według niego, uzyskanie kontroli nad władzą i
bogactwami całego świata. Ostatecznie Żydzi obalą rządy światowe i staną na
czele całego świata. Jego zdaniem, stanie się to już niedługo”.
W innym końcu świata, w Rosji, żydowski wyznawca
ultranacjonalistycznego ruchu Żabotyńskiego, piszący pod pseudonimem „Eliezer
Dacewicz-Woronel” i nazywający siebie profesorem uniwersytetu, napisał poemat:
”Jesteśmy ukrytymi wybrańcami. Jednoczy nas jedno - nienawiść do zbuntowanych
niewolników, którzy pozbawili władzy naszych praszczurów i odrzucili naszego
Boga. Od dawna znaliście swoje miejsce: świnia powinna żyć w chlewie.
Zbuntowaliście się i staliście się naszymi panami, lecz teraz wasz koniec jest
bliski. Jesteśmy waszymi panami, a wy jesteście naszymi niewolnikami. Jest to
zamierzenie Boga. Bliski jest czas, gdy nasze słońce wyjrzy zza horyzontu.
Będzie to Słońce Ostatnich Ludzi, na które niewolnicy nie będą mogli nawet
spojrzeć. I wtedy z niebiosów przyjdzie Pan Mojego Ludu, i my, dwanaście tuzinów
tysięcy (tj 144 000) wybrańców, usiądziemy na przygotowane miejsca w wielkim
amfiteatrze i będziemy spoglądać na ciągnące się przed nami kolumny wielu, wielu
dusz, które będą wolno pełznąć do swego raju. A my, zgodnie z wolą Króla
Wszechświata, nazwiemy ich raj Auschwitzem”.
Mówią także o genetycznym wyhodowaniu Króla Antychrysta.
Najwidoczniej, za tym projektem stoi znakomity nieortodoksyjny lekarz, doktor
Avi Ben Abraham. Ten niezwykły człowiek powrócił niedawno do Izraela z
Kalifornii, gdzie kilka lat pracował dla bogatych Żydów nad wielkim
fantastycznym projektem „głębokiego zamrażania”. Przyjechawszy z kieszeniami
pełnymi pieniędzy, Ben Abraham zbudował pałac w Cezarei, nad brzegiem Morza
Śródziemnego, około 50 km na północ od Tel-Avivu, a następnie związał się z
włoskim ekspertem w dziedzinie genetyki, doktorem Severino Antinori. Ben
Abraham, który nawiasem mówiąc uzyskał tytuł doktora medycyny mając 18 lat
(niezwykły przypadek), wspomniał o swoich planach w wywiadzie dla gazety
Haaretz. Kilka dni temu o jego projekcie pozytywnie wypowiedział się New
York Daily News, gazeta Mortimer’a Zuckermana, miliardera, zwolennika
panowania Żydów i przewodniczącego Konferencji Żydowskich Organizacji Ameryki.
Mściwi, pełni nienawiści ludzie gotowi są posiąść czarodziejski
Pierścień Władzy - Wzgórze Świątynne, narzucić i uwiecznić władzę Antychrysta.
Lecz brutalna siła tutaj nie pomoże: zabrania ją wykorzystywać średniowieczny
zakaz - Issur Homah. Nieprzemyślane działania mogą zwrócić się przeciwko
samym Żydom.
Lubawicki rabin - żydowski przywódca religijny z Brooklynu był
przez swoich zwolenników uważany za możliwego Mesjasza, i dlatego nigdy nie
przyjechał do Ziemi Świętej. Nie czuł gotowości do wypróbowania sił. Obecnie
fanatyków religijnych powstrzymują dzieci Palestyny. Sharon i sfora jego
zwariowanych zwolenników wypróbowuje dzisiaj swoje siły, zajmując Orient House,
rezydencję Husseini w Jerozolimie. Jeśli ujdzie im to na sucho, to zrobią
jeszcze jeden krok ku Pierścieniowi Władzy.
V
Rosyjski pisarz, Eugeniusz Zamiatin, napisał prawdziwie
ewangeliczną przypowieść. Opowiada w niej o człowieku, który postanowił zbudować
świątynię nie mając pieniędzy. Zaczaił się na drodze na kupca, zabił go, zabrał
mu pieniądze i zbudował za nie świątynię. Zaprosił biskupa, mnóstwo duchownych i
prostych ludzi, lecz wkrótce opuścili oni kościół: w miejscu tym czuć było smród
morderstwa. Nie można budować świątyni na krwi niewinnych. „Duchowy syjonista”,
Ahad HaAm, żydowski filozof z Odessy, trochę starszy od Zamiatina, powiedział to
prosto i pięknie: „Jeśli to Mesjasz, to ja nie chcę widzieć jego przyjścia”.
Warkocz Barona
Esej ten został napisany w lutym 2002 roku, a włączono go tutaj
ze względu na temat, Wzgórze Świątynne.
I
Piękna jak zwykle wiosna nastała w Palestynie. W ten uroczy
czas, górskie doliny oświetlają kwitnące bladoróżowym ogniem migdały, trawa jest
lśniąco zielona (wkrótce przypali ją słońce), niebo jest łagodnie niebieskie -
bez rażącego letniego blasku, a po wzgórzach błądzą tłuste białe owieczki.
Stwórcy Wiosny najprawdopodobniej nie interesują ludzkie sprawy, lub jest zbyt
mądry, by nimi się przejmować..
W szesnastym miesiącu Intifady, swoboda wkraczania Izraelczyków
na obszary Autonomii świadczy o oczywistej fikcji prawnej palestyńskiego
niby-państwa. Przyjaciele Palestyny obawiali się, że Autonomia Palestyńska
stanie się arabskim bantustanem w Wielkim Izraelu. Możemy być spokojni:
Autonomia nie będzie bantustanem. Jest to przerwa w wielkiej grze.
Prawdopodobnie Sharon i jego Minister Turystyki, osadnik Beni Elon, uważają, że
przyciągnie to do Izraela turystów poszukujących mocnych wrażeń, którzy będą
chcieli przyjechać raczej tutaj niż do Południowej Afryki lub Kenii.
[Przepowiednia ta spełniła się, i obecnie Associated Press doniosła:
„Amerykańscy Żydzi z Izraela proponują pakiet „turystyki terroru” na Zachodnim
Brzegu”.]
Edward Herman
ze Znet pisał o zbliżającym się „ostatecznym rozwiązaniu” kwestii palestyńskiej
zgodnie z linią niemieckiego „ostatecznego rozwiązania” kwestii żydowskiej. Siły
Obronne Izraela wpadły na tę samą myśl. Haaretz doniósł,
że nasi generałowie przestudiowali sposób likwidacji przez Niemców powstania w
warszawskim getcie. Uderzyła ich znikoma ilość strat Wermachtu w ludziach w
Warszawie w roku 1943, i mają nadzieję powtórzyć tę sztukę gdyby mieli
likwidować resztki Autonomii.
Z drugiej strony, jest coraz więcej oznak niezgody społeczeństwa
cywilnego i odmów izraelskich oficerów na wdrażanie „ostatecznego rozwiązania”.
Poszedłem na demonstrację pod muzeum w Tel Avivie, i zobaczyłem tam wielu
wspaniałych młodzieńców i dziewcząt u boku starych bojowników o pokój. Był to
prawdziwy obóz pokoju, bez cudzysłowu. Oklaskiwali oświadczenie Arafata, i
wyrażali poparcie dla oficerów odmawiających wykonania rozkazu. Nie dołączył się
„Pokój Teraz” (Peace Now), ruch związany z Partią Pracy; jego członkowie
odczuwają wielki stres przy każdej odmowie wykonania rozkazu wojskowego. Nigdy
nie jest łatwo odmawiać wykonania rozkazów, chociaż Siły Obronne Izraela
tolerują różnice zdań. W najgorszym wypadku buntownicy będą zwolnieni ze
stanowisk dowódczych, bez oddawania pod sąd. Ich odmowa służenia na terytoriach
palestyńskich jest ciosem dla izraelskiej machiny wojennej, chociaż setki innych
żołnierzy i oficerów wyrażają chęć zajęcia wakujących miejsc na posterunkach
kontrolnych i stanowiskach snajperskich. Decydując się na odsunięcie się od zła,
buntownicy wykonali pierwszy ważny krok.
Tygodnik Ha-Ir z Tel Avivu opublikował krótkie (każde
zawierające mniej niż 100 słów) wyjaśnienia żołnierzy, dlaczego zdecydowali się
na odmowę wykonania rozkazu. Jest to ponura lektura, przepełniona wyliczaniem
znęcania się, torturowania i głodzenia Palestyńczyków na posterunkach
kontrolnych. W tym wykazie horrorów honorowe miejsce zajmuje mordowanie dzieci -
nieodłączna cecha żydowskiego państwa. Antysemici przeszłości oskarżali Żydów o
mordowanie chrześcijańskich dzieci. Lecz ten odrażający krwawy mit został
przekreślony i obalony przez Izrael. Mordujemy dzieci muzułmańskie z taką samą
łatwością jak chrześcijańskie, bez żadnych uprzedzeń. Nawet Ami Ayalon, żylasty,
szczupły, łysy, godny pogardy były naczelnik przerażającej Państwowej Służby
Bezpieczeństwa, wyraził głośne zdumienie, dlaczego tak mało izraelskich
żołnierzy odmawia zabijania dzieci.
Jestem trochę mniej zadowolony niż powinienem być, ponieważ
Izraelczycy mają wspaniałą zdolność do wykorzystywania protestów na swoją
korzyść. Na przykład, po masakrze w Sabra i Shatila była wielka
kilkusettysięczna demonstracja Izraelczyków. Lecz wykorzystano ją dla
polepszenia samopoczucia Izraelczyków. W ciągu następnych siedemnastu lat
ośrodek tortur, al Hiyam w południowym Libanie, działał nadal, a okupacji tej
części Libanu zaprzestano dopiero niedawno. Sharon, rzeźnik z Sabra i Shatila,
wybrany został na premiera. Istnieje niebezpieczeństwo, że śmiały czyn oficerów
wykorzystany zostanie dla polepszenia samopoczucia popleczników Izraela, a nie
dla zmiany stanu spraw. Izraelski przyjaciel Palestyny, Henry Lowe, pisał: „W
Ameryce, prawicowi apologeci kolonialnego Izraela już wykorzystują oświadczenie
rezerwistów mówiąc: Patrzcie, to może się zdarzyć jedynie w Izraelu i wyraźnie
świadczy, że Izrael jest demokracją, natomiast Arabowie są...”. Ponadto, ten
nacisk na sakralny charakter ”zielonej linii” jest, co najmniej, naiwny.
I co teraz, z Izraelem i Palestyną? Co będzie dalej?
II
Sharon mógłby próbować przepchnąć, wraz z „ostatecznym
rozwiązaniem”, utworzenie Palestyny bez Palestyńczyków. Dotychczas miał
nadzieję, że nieznośne warunki życiowe zmuszą Palestyńczyków do ucieczki. Ludzie
względnie bogaci i ustosunkowani emigrują, usuwając się do nastania lepszych
dni. Lecz Żydzi wyjeżdżają o wiele szybciej. Młodzi Izraelczycy wyjeżdżają
zagranicę na studia i nie wracają. Utalentowany muzyk, Adi Schmidt, syn mego
przyjaciela, ogłosił zamiar wyjazdu na dobre i dał pożegnalny koncert w Tel
Avivie. Szekel zaczął wolno spadać, a inwestycje zamarły. Dlatego rząd musi
podjąć śmiałe kroki.
Chciałby bardzo sprowokować wojnę domową pomiędzy
Palestyńczykami. Większy ucisk w połączeniu z taką lub inną akcją uzbrojonych
oddziałów, spotkania z wybranymi ministrami władz palestyńskich, żądania
aresztowania i wydania aktywistów - to strategie, których celem jest jej
wywołanie. Lecz nieoczekiwanie, Palestyńczykom nie śpieszy się do
samozniszczenia.
Mimo, że nie udaje się z wojną domową pomiędzy Palestyńczykami,
Sharon ma do dyspozycji inne środki mające na celu sprowokowanie palestyńskich i
izraelskich sąsiadów, która to prowokacja ma doprowadzić do usunięcia z kraju
jego nie-żydowskich mieszkańców. Może wtargnąć do meczetu Al Aksa, przepięknego
zespołu zbudowanego przez kalifów z dynastii Umajjadów w siódmym wieku;
obnażonego nerwu Palestyny. W roku 1996, Bibi Netanyahu otworzył tunel w pobliżu
tego meczetu, co doprowadziło do 96 wypadków śmiertelnych w rozruchach, których
nie mogło nie być. Zbeszczeszczenie przez Sharona meczetu 16 miesięcy później
doprowadziło do Intifady. Ostatnio Sharon skorzystał z zalecenia Shabak, by
pozwolić Żydom na modły w meczecie.
W normalnych okolicznościach, nie-muzułmanom pozwala się
odwiedzać Al Akasa. Jego szerokie i zacienione podwórce, doskonała harmonia
Qubbet as-Sahra, Kopuły na Skale, oraz przestronnych naw głównej budowli
meczetu, czynią go doskonałym miejscem na przyjemny spacer, odpoczynek i
kontemplację. Przychodzą tutaj miliony turystów i dziesiątki milionów
wierzących. Lecz od dłuższego czasu, rząd izraelski przeszkadzał muzułmanom
przychodzić na miejsce, gdzie Prorok, niech pokój będzie z nim, modlił się z
innymi prorokami. Jerozolimscy muzułmanie musieli mieć ponad czterdzieści lat,
by pozwolono im przejść przez policyjne blokady na drodze do świątyni.
Muzułmanie z Gazy lub Ramallah nie mogą tutaj w ogóle przybywać na modły.
Przywódcy meczetu nie chcą widzieć obcych w swoim domu, dopóki ich synom
zabrania się tu wchodzić.
Część ziemi należącej do Meczetu Żydzi już skonfiskowali.
Szeroki plac przed Zachodnią Ścianą to była malownicza dzielnica Mughrabi, którą
po zdobyciu Jerozolimy w roku 1967 Żydzi zburzyli. Niektórzy z jej mieszkańców
zostali pogrzebani pod ruinami, ponieważ zdobywcy śpieszyli się z usunięciem
śladów palestyńskiej obecności. Zachodnia Ściana jest także częścią gruntów
Meczetu. Zgodnie z wiekową tradycją, potwierdzoną przez władze brytyjskie,
ściana ta należy do Meczetu, chociaż Żydzi mają prawo modlić się przy niej. Po
roku 1967, została skonfiskowana razem ze Ścianą Południową.
Żydowscy prawicowi nacjonaliści marzą o odbudowaniu świątyni
żydowskiej na ruinach meczetu. Wierzą, że wzgórze ma magiczną moc, i gdyby było
w posiadaniu Żydów – na wieki uświęciłoby żydowskie panowanie nad światem
chrześcijańskim i muzułmańskim (patrz artykuł „Kamień węgielny przemocy”).
Świątynia Żydowska zasłoni także Grób Święty. Dla nich, przejęcie meczetu nie
jest po prostu sposobem na sprowokowanie dalszych zamieszek, lecz ich
zakończeniem.Opinię tę podzielają „Chrześcijańscy Syjoniści”, amerykańska grupa
religijna, która skutecznie zaprzecza Nowemu Testamentowi, odrzuca Dziewicę
Maryję i wierzy w odwieczne wybraństwo Żydów. Chrześcijańscy Syjoniści uważają
za swój obowiązek służenie Żydom poprzez przyśpieszanie wielkiej wojny. Ponieważ
powstanie takiej sekty na końcu czasów zostało przepowiedziane przez Ojców
Kościoła, więc ich przeciwnicy nazywają ich „Kościołem Antychrysta”. Prezydent
USA George W. Bush i niektórzy jego doradcy są bardzo zbliżeni do tego kościoła
„oczekujących na Armagedon”. Gdy Izrael będzie przejmował meczety oni będą
wysługiwać się Żydom i zagrożą sąsiadom Izraela, Iranowi i Irakowi nuklearnym
zniszczeniem. Gdy przejęcie odbędzie się pokojowo, Sharon napisze swoje imię
obok imienia Króla Heroda, budowniczego poprzedniej żydowskiej świątyni. Jeśli
przejęcie wywoła wielkie zaburzenia, Sharon będzie mógł mordować i wypędzić
Palestyńczyków. Jeśli doprowadzi to do wielkiej wojny, ucieszą się oczekujący na
Armagedon.
III
Istnieje plan awaryjny dla mniej zauroczonych. Realny, gdyby
podstępni syjoniści uważali wybór Sharona jedynie za pewien etap w realizacji
strategii z Oslo. Palestyńczycy odrzucili propozycję Barak’a „niepodległego
państwa palestyńskiego”, tj. szeregu bantustanów bez powrotu uchodźców, bez
Jerozolimy, bez własnych granic i bez nadziei. Lecz od tego czasu wiele
wycierpieli i stracili wielu najlepszych swoich ludzi.
Żydowski dowcip mówi o człowieku, który był bardzo niezadowolony
ze swego małego i przeludnionego domku. Rabin poradził mu wziąć do domu jeszcze
kozę. Po tygodniu nieszczęśnik przyszedł we łzach, gdyż teraz już naprawdę nie
można się było po domu poruszać. Rabin pozwolił mu usunąć kozę z domu, i od tego
czasu biedak stał się zadowolony i szczęśliwy.
Kozą z tej bajeczki jest Sharon. Gdy zostanie usunięty,
żydowskie media USA będą wychwalać wielki humanizm. Europejczycy będą
błogosławić naszą życzliwość. Wspaniali chłopcy odmawiający służby na
terytoriach palestyńskich zostaną bohaterami. Miejsce krwawego Sharona przejmie
jego nie mniej krwawy Minister Obrony Fuad Ben Eliezer, Avrum Berg, lub generał
ze stajni Partii Pracy. Wojsko zostanie wycofane z Nablus i Ramallah.
Uszczęśliwieni Palestyńczycy zgodzą się na plan z Oslo w interpretacji Baraka
bez deklaracji o zakończeniu konfliktu. Powrócą do swoich enklaw, do powolnego
duszenia z czasów Baraka. Będą musieli zapomnieć o swoich skonfiskowanych
ziemiach i domach, o meczecie Al Aksa, o Jerozolimie.
Izraelscy prawicowcy oraz ich sprzymierzeńcy z AIPAC będą
przedstawiać to jako zdradę Ameryki, którą należy przyrównać do rozporządzeń
generała Eisenhowera z roku 1956. Potwierdzona zostanie niezależność
administracji USA od żydowskiego lobby. Bolesne wydarzenia Intifady i jej
zakończenie będą przedstawiane jako zwycięstwo Dobra nad Złem. Przemilczy się,
że syjonistyczne Dobro i syjonistyczne Zło obsiadły ten sam stół i razem
wszystko zaplanowały. Jednak dla bezstronnego obserwatora wszystko to będzie
oznaczać coś innego. Ponownie, po raz kolejny, „zły gliniarz” przekaże
zmiękczoną palestyńską ofiarę w delikatne łapska „dobrego gliniarza”.
To prawda, żołnierze i oficerowie odmawiający uczestniczenia w
represjach są bardzo dobrymi ludźmi, którzy dokonali prawidłowego wyboru. Lecz
obawiam się, że będzie to wykorzystane dla wzmocnienia dobrego samopoczucia
wśród popleczników Izraela, i do uprawomocnienia samej idei apartheidu. Ich
śmiałe słowa wykorzystywane są do popierania „jednostronnej separacji”, pojęcia
oznaczającego zagnanie Palestyńczyków do jednego wielkiego dobrze strzeżonego
obozu.
Nikt od wewnątrz nie może zmienić paradygmatu żydowskiego
państwa, paradygmatu represji i apartheidu. Bohater książki Raspe, Baron
Munhausen (spopularyzowanej przez film Terry Gilliam’a), uratował siebie
wraz z koniem z głębokiego błota wyciągając się za warkocz. Jeśli uwierzy się w
tę bajkę, to można uwierzyć, że dobrzy ludzie mogą zmienić izraelskie
społeczeństwo żydowskie od wewnątrz, bez połączenia swoich sił z
Palestyńczykami.
O wiele lepsze rozwiązanie było przedstawione przez żydowską
ortodoksyjną kongregację Neturei Karta, synów przedsyjonistycznej żydowskiej
społeczności Ziemi Świętej. Byli oni poniewierani prawie tak samo jak inni
rdzenni synowie Palestyny, głównie ze względu na wytrwałe odmawianie
uczestniczenia w syjonistycznych okrucieństwach. Ci uczeni mężowie w wielkich
czarnych kapeluszach, jak mój wujek z Tyberiady - spokojny i pobożny rabin,
przypominają mi, że Żydzi mieli kiedyś dobrosąsiedzkie stosunki z
Palestyńczykami. W namiętnym wezwaniu mówią, że sednem sprawy jest samo
istnienie „żydowskiego” państwa. Jedyna realna nadzieja na zachowanie pokoju
polega na poproszeniu Narodów Zjednoczonych o pomoc w demontażu państwa
izraelskiego i oddaniu kraju pod władzę nie-Żydów.
Kiedyś Stalin żartobliwie zapytał, ile dywizji może wystawić
papież. Pomimo tego, to papież zobaczył upadek Związku Radzieckiego. Neturei
Karta nie posiada żadnych dywizji, lecz nam madzieję, że zobaczą oni upadek
Izraela i nową Palestynę, kraj, w którym znajdą swoje miejsce wszyscy jej
synowie i córki.
Inwazja
W tych dniach wypiliśmy do dna czarę goryczy i uświadomiliśmy
sobie naszą bezsilność. Nasze protesty i petycje, internetowe listy i
demonstracje okazały się tak samo skuteczne, jak zaklęcia i przekleństwa
przeciwko czołgom. Politycznie poprawni albo gwałtowni, finezyjni lub
grubiańscy, przyjaciele równości w Palestynie natknęli się na przeważające siły
przeciwnika. Prezydent USA ogłosił „prawo Izraela do obrony”, BBC i CNN
wynalazły wyrażenie „w odpowiedzi na”, i wojska Sharona weszły do palestyńskich
miast. Bardzo szybko zlikwidowały palestyńską władzę i zaczęły obławy, masowe
aresztowania i rozstrzeliwania z zimną krwią. W Betlejem pokojową demonstrację
europejskich pacyfistów najeźdźcy ostrzelali z automatów. Kościół Narodzenia
Pańskiego jest oblegany, trupy leżą na Placu Żłóbka Pańskiego. Miejscowi
mieszkańcy mówią o dziesiątkach zabitych Palestyńczyków, zastrzelonych z
najbliższej odległości. Izrael i USA, które już od dawna rządzone są przez tę
samą klikę, nie pozwalają działać ONZ i organizacjom międzynarodowym,
przygotowując jednocześnie drugą część operacji – inwazję na Gazę.
Czasy są ciężkie, lecz nie tak beznadziejne, jak chcieliby to
widzieć nasi wrogowie. Przekupiona prasa zachodnia kłamie o „walkach
Palestyńczyków z Izraelczykami”, bo w rzeczywistości żołnierze izraelscy nie
napotykają poważnego oporu. Dlaczego znani z odwagi palestyńscy bojownicy nie
walczą z izraelskimi najeźdźcami?
Rzecz oczywistą zauważył izraelski dziennikarz i działacz
pokojowy, Uri Avneri. Dysproporcja sił jest zbyt wielka, aby źle uzbrojeni
Palestyńczycy mogli opierać się trzeciej z najsilniejszych armii świata,
popieranej przez światowego żandarma – USA. Lecz jest jeszcze jedna przyczyna –
Autonomia Palestyńska nie stała się narodowym symbolem, za który Palestyńczycy
mogliby umierać. Życie w Autonomii oznacza życie pod władzą Żydów.
Teraz nie jest odpowiedni czas na wytykanie błędów Autonomii,
które dobrze opisał Robert Fisk i wielu innych. Przypomnę jedynie słowa Muny
Hamze z obozu uciekinierów Deheisheh, która pisała:
„Od
czasu jak Arafat i jego ludzie uzyskali kontrolę nad strefą A w Betlejem w
grudniu roku 1995, wykorzystali pieniądze, przeznaczone dla Betlejem, do
zbudowania nowej komendy policji z nowym więzieniem, nowej Kwatery Głównej jego
kontrwywiadu, nowej rezydencji dla Arafata i jego dostojnych gości, i osobistego
lądowiska dla helikopterów na Jabal Anton, niewysokim wzgórzu nad Deheisheh –
jedynym niezabudowanym miejscu obok obozu. Lepiej gdyby zbudowano tam plac zabaw
dla naszych dzieci. Tylko to zrobiono w Betlejem”. („Powrót do Holokaustu”, 12
marca 2002 r.).
Muna Hamze przesadza: Betlejem odnowiono, na ulicach zrobiono
chodniki, Plac Żłóbka Pańskiego odrestaurowano, otwarto nowe hotele, a poziom
życia w okresie administrowania przez Autonomię wzrósł. Jednak wyraża ona
najgłębsze uczucia wielu swoich rodaków, od profesora Saida do uciekinierów w
Deheisheh, którzy są głęboko rozczarowani Autonomią. U wszystkich, komu starała
się przypodobać, u jej najwyższego suwerena – Izraela, lub biednych uciskanych
mieszkańców, Autonomia popularności nie zyskała. Izrael stworzył Autonomię
Palestyńską, aby łatwiej rządzić Palestyńczykami, a nie, aby żyło im się lepiej.
Mam wątpliwości, by Autonomia mogła zrobić więcej.
W trwającym w dalszym ciągu Holokauście Autonomia Palestyńska
zmuszona jest grać moralnie dwuznaczną, gorzej, niewykonalną rolę Judenratu -
żydowskiej władzy, zorganizowanej przez faszystów w gettach okupowanej Europy.
Niemcy, jak Izraelczycy, nie mieli specjalnej ochoty osobiście zajmować się
codziennymi sprawami ludzi „niższej rasy”. Woleli dać im ograniczoną władzę w
sprawach wewnętrznych. Niektórzy oświeceni naziści gotowi byli stworzyć
oddzielne żydowskie państwo wchodzące w skład Trzeciej Rzeszy, coś w rodzaju
wizji Sharona o państwie palestyńskim. Plan ten przez krótki czas realizowano w
okolicach Lublina, gdzie było szczególnie dużo Żydów. Różnie to nazywano:
Lublinland, Judenland, Rezerwat Żydowski i Żydowski Obwód Autonomiczny.
Po wojnie napisano wiele książek i sztuk o działalności
Judenratu. Żydzi byli z niego niezadowoleni, uważali, że się sprzedał, był gotów
służyć wrogowi, był władzą skorupcjowanych kolaborantów, jak Autonomia
Palestyńska w naszych czasach. Lecz Judenrat nie mógł zrobić więcej. Nie może
także Autonomia Palestyńska. Palestyńczycy byli i pozostali poddanymi
żydowskiego apartheidu państwowego, w Autonomii lub poza jej granicami.
Inwazja Sharona na wieki pochowała idiotyczną ideę –
palestyńskiej „niepodległości” na maleńkim skrawku Palestyny. Był to program
nazistowskiego Lublinlandu, przeniesiony do Palestyny przez pseudolewicowych
Żydów. Na plan pierwszy znowu powróciła idea demokracji dla całej Palestyny,
czyli łącznie z terytorium Izraela - idea całkowitego odrzucenia apartheidu. Nie
wspominajcie z nostalgią o dniach Autonomii Palestyńskiej, z nadzieją
wyglądajcie przyszłej wolnej i demokratycznej Palestyny od Morza Śródziemnego do
Jordanu.
Muna Hamze nazwała swój esej „Powrotem do Holokaustu”. Ten sam
obraz przywołał portugalski pisarz Jose Saramago, laureat Nagrody Nobla, który
porównał oblegane Ramallah z warszawskim getto. Saramago, którego jeszcze
niedawno żydowskie media chwaliły za nietradycyjny obraz Jezusa w jego powieści,
stał się celem masowego ataku. Wśród atakujących byli wybitni izraelscy
pseudolewicowcy, Ari Shavit i Tom Segev, który oddał swój talent na służbę
żydowskiemu państwu.
„Saramago oświadczył,
że działania Izraela na terytoriach [palestyńskich] porównywalne są ze
zbrodniami, które miały miejsce w Auschwitz i Buchenwaldzie. Taka opinia jest
bardziej podobna do tego, co można przeczytać w publicznej toalecie, niż do
tego, co pisał w swoich książkach. To, co teraz powiedział, szkodzi sprawie,
której chciał pomóc, i zrobił z siebie idiotę”.
Znudziło już mi się słuchać tej nadużywanej mantry „szkodzi
sprawie”, wygłaszanej przez żydowskich „lewicowych” doradców Palestyńczyków, od
Toma Friedmana [dziennikarz New York Times’a – tłum.] do Toma Segev’a.
Nie wierzę, że osobiście życzą tej sprawie powodzenia. A obecnie, różnica między
żydowską „lewicą umiarkowaną” i „skrajną prawicą” jest jedynie kosmetyczna.
Poniższe słowa napisał „lewicowiec” Ari Shavit, lecz mogłaby je napisać
„skrajnie prawicowa” Barbara Amiel, żona Conrada Blacka i przyjaciółka Sharona i
Pinocheta:
„To,
co Jose Saramago powiedział w Ramallah, było zawoalowaną krytyką okupacji. Było
to podłe antysemickie podburzanie. Nie jest to zwykła głupota, ani zwykłe
twierdzenie nie oparte na faktach historycznych. Jeśli Ramallah jest Oświęcimiem
(jak powiedział Saramago), to Izrael jest Trzecią Rzeszą, więc zasłużył na
zniszczenie. Być może nie wszyscy jego mieszkańcy powinni być zabici, lecz jako
państwo, powinien przestać istnieć. I jeśli Ramallah jest Oświęcimiem, to Tel
Aviv jest Dreznem i spalenie go nie byłoby zbrodnią wojenną”.
Bardzo dobrze odpowiedział na to profesor Alan Stoleroff:
„Jest
to jeszcze jedna próba „lewicowych” Izraelczyków ukrycia zbrodni przeciw
ludzkości i zbrodni wojennych, jakie mają miejsce pod okupacją izraelską. Czy
reakcja byłaby taka sama, gdyby Saramago, lub gdybym ja – europejski Żyd,
porównał blokadę z warszawskim getto? Czy to nie w izraelskich gazetach pisano,
że izraelski generał nawoływał do uczenia się z doświadczeń nazistów w
Warszawie, aby wykorzystać je przeciwko Intiafadzie? Czy to nie izraelscy
żołnierze pisali numery na rękach aresztowanych Palestyńczyków? Czy to nie 40%
izraelskich Żydów odpowiada „tak” na pytanie, czy trzeba wysiedlić Arabów?
Należy pamiętać, że dywanowy nalot na Drezno BYŁ zbrodnią wojenną!
Jeśli Shavit nalega,
gotów jestem przyznać: dzisiejszy Izrael, żydowskie państwo apartheidu, powinien
zniknąć. Jego instytucje państwowe powinny być zdemontowane. Jego poplecznicy z
całego świata stali się współodpowiedzialni za zbrodnie wojenne i powinni
ponieść za to odpowiedzialność. Nie mogą się oni uważać za neutralnych. Jak
udowodnił Jerry Levin z Alabamy, otchłań nie ma charakteru etnicznego lub
religijnego”.
Jerry Levin, były szef biura CNN w Bejrucie, był zakładnikiem
Hezbollahu w latach 1984-85 a teraz współpracuje z chrześcijańskimi pojednawcami
CPT (Christian Peacemaker Teams), broniąc bezbronnych palestyńskich dzieci,
kobiet i mężczyzn przed żydowskimi osadnikami. Przypomniał on „Adama Shapiro,
Żyda, będącego członkiem ruchu Solidarności Międzynarodowej i pracującego w
Ramallah”. [Shapiro – Amerykanin, jego rodzicom i bratu niejednokrotnie grożono
śmiercią. Rodzice zostali zmuszeni opuścić dom w Nowym Jorku, a brata ochrania
policja. Przypis tłumacza]. Należy wspomnieć o godnej naśladowania Jennifer
Loewenstein, której reportaże z Gazy drukowane są obecnie przez Palestyńczyków i
innych obrońców równości. Wszyscy ci ludzie o różnym światopoglądzie, razem ze
swymi przyjaciółmi, rzucają wyzwanie „prawicowo-lewicowemu” blokowi żydowskich
rasistów.
Konwój do Betlejem
Napisane po izraelskim wtargnięciu do Betlejem w październiku 2001.
Widok nowego audi, zmiażdżonego jak pudełko papierosów w
popielniczce przez nałogowego palacza, przywitał nas przy wjeździe do Betlejem.
Inne samochody były przekształcone w cienkie płyty ze stali i szkła. Załogi
izraelskich czołgów, jak zwyrodniałe punki, uwielbiają miażdżyć i zamieniać
samochody w śmiecie. Małe dzieci, przycupnięte na rogu bawiły się łuskami
nabojów, łagodząc tragiczne wrażenie. W Betlejem było spokojnie po raz pierwszy
od 20-go października, kiedy to izraelskie czołgi Merkava wtoczyły się do Miasta
Chrystusa realizując ulubiony program Sharona - reokupację Palestyny.
Było cicho, kiedy nowe siły wchodziły na ten teren - chrześcijanie z
Jerozolimy przyszli współczuć cierpieniom sąsiadów spowodowanym agresją. To był
wspaniały widok przypominający Krucjatę, kiedy to konwój solidarności prowadzony
przez biskupów i kler wszystkich wyznań (katolicy, prawosławni i muzułmanie)
niosąc krzyże i plakaty przedarł się przez dławiącą izraelską blokadę i podążał
zniszczonymi ulicami w kierunku Bazyliki Narodzenia Pańskiego. W przeciwieństwie
do afgańskiej "Krucjaty" Busha, ta Krucjata była przyjęta z uznaniem zarówno
przez chrześcijan jak i muzułmanów, ponieważ nie ma sporów pomiędzy tymi
powiązanymi z sobą społecznościami. Przeszliśmy koło spalonego hotelu „Paradise”
(trafionego bezpośrednio pociskiem), skręconych słupów elektrycznych, koło ciał
młodych chłopców i dziewcząt zabitych przez izraelskich snajperów, koło
miejscowych ludzi wychodzących z swoich schronisk, aby przyłączyć się do
procesji.
Izraelskie czołgi wycofały się z głównych ulic i wczołgały się
do nor, jak smoki wystraszone przez swoje ofiary. Po drodze spotkałem wielu
znajomych, właścicieli sklepów, przewodników. Byli przygnębieni beznadziejnością
sytuacji spowodowanej wojną. Nie ma turystów, nie ma z czego żyć, nie ma
nadziei. Jerozolima i Betlejem razem prosperują lub razem upadają. Betlejem jest
przedmieściem Jerozolimy. Przychodziłem tutaj wiele razy z moimi turystami i
pielgrzymami, do tego bogatego miasta z obszernymi willami, dużymi sklepami z
upominkami, starymi greko-palestyńskimi rodzinami, schludnymi siostrami
zakonnymi i tłumem turystów, z których wielu odwiedzało swój kraj rodzinny.
Wszystko to kwitło dzięki Bazylice Narodzenia Pańskiego, najstarszej nie
zniszczonej budowli Palestyny w justyniańskim stylu.
Plac Żłóbka Pańskiego, naprzeciw bazyliki, był pełen miejscowych
mieszkańców, którzy wreszcie mogli ujrzeć światło dzienne po wielu dniach
spędzonych w schronach. Ostatniej niedzieli, na schodach kościoła, izraelski
snajper zabił 16-letniego chłopca. Jego łagodna twarz patrzy z pośpiesznie
zrobionego plakatu. Plac ten został odbudowany przez Palestyńczyków we włoskim
stylu dwa lata temu, przed uroczystościami Milenium. W czasie bezpośredniej
okupacji tego terenu przez Izrael miejsce to było przeznaczone, bardzo
nieodpowiednio, na parking wojskowych dżipów policji i turystycznych autobusów.
W kościele, wśród księży i wiernych, zobaczyłem wysokiego, dumnie
stojącego Amerykanina z długimi kręconymi włosami i egzotycznym nakryciem głowy.
Był to rabin Jeremy Milgrom z organizacji "Rabbis for Human Rights" (rabini za
prawa człowieka). "Myślałem, że jestem tutaj jedynym rabinem", powiedział.
"Jestem pewien, że tysiące Żydów przyszłoby tutaj, gdyby byli świadomi powagi
sytuacji".
Faktycznie, izraelska telewizja, wytresowana na podobieństwo
stalinowskich mediów, minimalizowała inwazję i przekazywała obrazki spokojnych
czołgów na pustych ulicach. Pomimo tego, poprzedniej nocy w Jerozolimie odbyła
się duża żydowska demonstracja, domagającą się wyrzucenia wszystkich nie-Żydów z
Ziemi Świętej. W piątek wieczorem, przed samą inwazją, izraelska telewizja
poinformowała, że 2/3 izraelskich Żydów popiera brutalne, ekstremistyczne,
śmiertelne dla Palestyńczyków rozwiązanie. Jednak każdy z nas ma prawo wyboru i
rabin Milgrom wybrał judaizm, z którym można żyć. Byłem bardzo zadowolony widząc
go. Bóg wie najlepiej, że ta Sodoma potrzebuje kilku sprawiedliwych.
W kościele były ślady pocisków. Załogi izraelskich czołgów ćwiczyły
swoje ciężkie karabiny maszynowe na kolebce Chrystusa. To przypomina mi
"wspaniałą i robiącą wrażenie”, jak ją nazwał Financial Times, książkę
Williama Dalrymlple From the Holy Mountain, opisującą "falę ataków na
kościelną własność w Izraelu. Kościół w Jerozolimie, Kaplica Chrztu i księgarnia
chrześcijańska zostały spalone doszczętnie. Usiłowano podpalić anglikańskie
kościoły w zachodniej Jerozolimie i Ramleh i dwa inne kościoły w Acre.
Protestancki cmentarz na Górze Syjonu został zbezczeszczony nie mniej niż osiem
razy."
Mógłby także dodać sprawę Daniela Korean, izraelskiego żołnierza,
który pociskami swojego karabinu maszynowego zamienił w drzazgi postać Chrystusa
i Matki Boskiej w kościele Świętego Antoniego w Jaffie. Dalrymple wspomina
postępki burmistrza Jerozolimy Ehuda Olmert’a (partia Likud), który zniszczył
nowo odkryte chrześcijańskie klasztory i kościoły w Jerozolimie w celu usunięcia
z pamięci jakichkolwiek śladów istnienia chrześcijaństwa w Ziemi Świętej. To ten
sam burmistrz Olmert, który dzisiejszego ranka, kiedy szliśmy ulicami Betlejem,
całkowicie zniszczył kolejne trzy palestyńskie domy.
W Grocie Narodzenia Pańskiego paliły się świece. Palestyńskie
rodziny w skupieniu modliły się przy Gwieździe Betlejemskiej, tak jak ich
przodkowie modlili się od czasów okrutnego poprzednika Sharona - Króla Heroda
Wielkiego.
Pomyślałem o dziwnej zbieżności faktów. Dlaczego ta inwazja
rozpoczęła się w czasie, kiedy Siły Powietrzne USA równały z ziemią afgańskie
miasta. Widocznie rząd Sharona zdecydował się na wykorzystanie afgańskich
operacji do odwrócenie uwagi od swoich planów aneksji Palestyny. Katastrofa jest
dla złodzieja jedynie okazją do kradzieży. Kiedy nasze oczy zwrócone są za rzekę
Amu-darię, kiedy Amerykanie są straszeni jakimś białym proszkiem w kopertach,
kiedy humanitarne agencje nie są w stanie pomóc masom zagłodzonych Afgańczyków,
kiedy flota anglo-amerykańska blokuje możliwość humanitarnej pomocy z Iranu i
Iraku, Izrael zagrabia resztkę Palestyny i usuwa pamięć o Chrystusie z jego
rodzinnej ziemi.
Możliwa jest także interpretacja odwrotna. Wydaje się, że
izraelski udział w wydarzeniach 11 września nie podlega żadnym wątpliwościom.
Poplecznicy Izraela w USA zdecydowanie dążyli do wojny w Afganistanie i wszędzie
indziej. Czy mogło być tak, że wieże zostały zburzone a miasta zbombardowane w
celu dostarczenia Sharonowi życiowej szansy zrealizowania Ostatecznego
Rozwiązania?
Polityka Sharona znajduje wsparcie w amerykańskich masowych
mediach w postaci fali demonizowania Arabów i szerzenia ogólnych rasistowskich
sloganów. "Podejrzane, chytre, semickie cechy i rysy Osamy Bin Ladena emanują ze
wszystkich biuletynów prasowych i prawie bez osłonek przemawiają do rasizmu
amerykańskiego widza. Dr.Joseph Goebbels nie mógłby tego zrobić lepiej"
informował z Ameryki brytyjski historyk David Irving. On się na tym zna, bo jest
autorem biografii Goebbelsa.
Prezydent Bush zażądał natychmiastowego wycofania się Izraela.
Zrobił to głosem bez wyrazu, oszczędzając sobie dodania "bez żadnej dyskusji",
tak jak to zrobił w stosunku do Afgańczyków. Zobaczymy, kto przeważy, czy
prezydent ma takie same przywileje jak Izrael, i czy jego warknięcie na Izrael
zostanie wzmocnione ugryzieniem? W komicznej powieści P.G. Woodhouse, A
Damsel in Distress, jest coś, co wspaniale i całkowicie można odnieść do
prezydenta Busha:
"Twoje
argumenty wydają się być niepodważalne. Ale co dalej? Przyjmujemy z owacją
"Człowieka logicznego myślenia", ale co z "Człowiekiem akcji?" Co zamierzasz
uczynić w tej sprawie?"
Po zatrzymaniu się w wielkim kościele nasza procesja podążyła do
Beth Jalla - siostrzanego miasta Betlejem. Dwa szpitale Beth Jalla były
ostrzelane pociskami artyleryjskimi i dziesięć osób poniosło śmierć od kul
izraelskich. Rodziny pogrążone w smutku z powodu śmierci swoich najbliższych
stały przed kościołem trzymając kurczowo portrety zabitych i przyjmując
kondolencje. Szczególnie wzruszający był widok wyjątkowo pięknej Rani Elias, 20
letniej kobiety zabitej przez izraelski szrapnel w jej własnej sypialni.
Wizerunek przedstawiał ją siedzącą w ślubnej białej sukni. W sukni tej została
pochowana.
Beth Jalla było ponure, ale nie prowokowało. Na ulicach stali młodzi
ludzie z pistoletami Kałasznikowa. To Tanzim – ludowa milicja, wyjaśnił ksiądz
towarzyszącym jemu Maronitom. Energiczni chłopcy z Tanzim w beretach
przypominali mi młodych partyzantów Fidela, tak jakby palestyńska rewolucja
złapała drugi oddech. Kiedy pochód wyszedł, wjechały czołgi. Echo strzałów
niosło się nad bliźniaczymi miastami.
Wielki, ciemnej karnacji orientalny Żyd - kierowca taksówki zabrał
mnie z punktu kontrolnego. Masywna kierownica Mercedesa obracała się jak zabawka
w jego ogromnych rękach. Wyglądał jak bliźniak wielkiego partyzanta Tanzim,
którego widziałem przez 15 minut z odległości 500 yardów w obozie uchodźców w
Aida. "Przeżyłem całe moje życie z Arabami", powiedział. "Moja żona mówi, że
jestem Arabem w sercu. Powinniśmy żyć razem. Kiedy trwa wojna nie ma turystów,
nie ma środków do życia, nie ma nadziei. Jerozolima i Betlejem będą razem
prosperować lub razem upadną.”
Tak więc, pomimo oficjalnego prania mózgów po obu stronach istnieje
zrozumienie. Ziemia Święta nie może być podzielona. Powinna być pielęgnowana
wspólnie przez wszystkich nas, jako równych. Istnieje dość miejsca na modlitwę,
zabawę, uprawianie drzew oliwnych, pisanie programów komputerowych i
oprowadzanie turystów. Czołgi muszą zniknąć, razem ze sztuczną granicą między
Izraelem i Palestyną.
Tłumaczył: Wojciech Właźliński
Bohaterowie ostatniej akcji
W tym roku Wschód świętował Wielkanoc w maju, o wiele później
niż Zachód. Ponieważ Bazylika Narodzenia Pańskiego była oblegana przez miesiąc,
więc niewiele było ze świątecznej atmosfery. Grotę, gdzie Najświętsza Panna
powiła Chrystusa, zajmowali głodujący duchowni i świeccy. Pod złotą mozaiką
Drzewa Jessego leżała sterta ciał policjantów zabitych przez izraelskich
snajperów. Od czasu do czasu, atakujący rzucali race zapalające na drewniany
dach bazyliki obserwując osłabionych przez długi post obrońców gaszących ogień.
Lecz Wielkanoc uczyniła cud, który nazywał się ISM.
Co to jest ISM? Aby na to odpowiedzieć, odejdźmy kilkaset metrów
od kościoła, na szeroki taras wznoszący się ponad podwójnym zakrętem szosy nad
łagodną pochyłością wzgórz biegnącą do Morza Martwego. W sąsiedztwie zbiornika
na wodę znajduje się małe sanktuarium bizantyjskie. Na jego podłogowe mozaiki
wschodni wiatr nawiał pustynnego pyłu, a przez ich czerwone krzyże przebiły się
przysłowiowe kolce. Jak wiele świątyń w Ziemi Świętej ma ono charakter wodny i,
na pamiątkę bohaterskiego czynu, nazywane jest Bir Daoud (studnia
Dawida).
Dawno temu, zaborcza armia z miast na równinie ogłosiła Wojnę z
Terrorem i otoczyła tę górską wioskę starając się złapać miejscowego młodzieńca,
Daouda, przywódcę terrorystów palestyńskich, którzy atakowali
osadników-zdobywców. Lecz jego towarzysze, różnobarwna zbieranina śmiałych
chłopów, rzucili wyzwanie ładowi okupantów. Nie bali się kontroli drogowych,
buntowali się przeciwko środkom bezpieczeństwa, przekradali się do wioski, i,
pomimo ogromnej dysproporcji sił, pobierali wodę ze studni wioski Betlejem dla
Daoud’a, lub, jak go teraz nazywany, Króla Dawida.
Przeszły tysiąclecia, i ten bohaterski czyn został powtórzony
przez nową wersję towarzyszy Króla Dawida, Ruch Solidarności Międzynarodowej
(Interntional Solidarity Movement – ISM), ponieważ ziemia Palestyny stała się
sceną najdramatyczniejszej od kilku dziesięcioleci, jeśli nie wieków,
konfrontacji i zaangażowania sił międzynarodowych. Młodzi Europejczycy i
Amerykanie, urodzeni zbyt późno, aby wstąpić do Brygad Międzynarodowych
Republiki Hiszpańskiej w roku 1936, dołączyli do IMS i przybyli na zielone
wzgórza Betlejem i Hebronu. Przybyli w trudnych czasach: przywódcy izraelscy
opracowali dokładny plan wypędzenia i eksterminacji Palestyńczyków i stworzenia
tak wyłącznie żydowskiego kraju, jak Niemcy były wyłącznie aryjskie. Ochotnicy
ISM zniweczyli ten plan samą swoją obecnością i obronili miejscowych chłopów
przed zniszczeniem i wygnaniem. Żyją w niebezpieczeństwie, bawiąc się w kotka i
myszkę z izraelskimi mechaslim (tępicielami), unikając kul snajperów,
pozostając w bezbronnych wioskach razem z chłopami. Jeśli Król Dawid nie jest ci
bliski, myśl o nich jako o bohaterach ostatniej akcji, sławnych jak
Schwarzenegger.
Chociaż niektórzy z nich mają żydowskich rodziców, odrzucili
separatystyczne ramy „tylko dla Żydów” uwiecznione przez pokojowych syjonistów.
Są oni za równością, za „Międzynarodowym Związkiem Dobrych Ludzi”, jak
powiedziałby Izaak Babel. Przybyli z kraju Folke Bernadotte, i kraju Abrahama
Lincolna, a także kraju T. E. Lawrence. Niektórzy z ochotników ISM brali udział
w pokojowych akcjach protestu w Seatle, Göteburgu i Genui, walcząc z dwugłowym
smokiem globalizacji i syjonizmu. Inni przybyli do Ziemi Świętej w kwietniu
2002, dokładnie w czasie izraelskiej ofensywy wielkanocnej, gdy wykonawcy woli
Sharona burzyli domy, karczowali drzewa oliwne, zapędzali tysiące Palestyńczyków
do obozów koncentracyjnych, mordowali setki mężczyzn, kobiet i dzieci w obozach
uchodźców w Jenin’ie i Nablus’ie. Gdy izraelski Juggernaut wtoczył się do
Betlejem, ponad dwieście miejscowych mieszkańców poszukało azylu w kościele.
Tradycja azylu jest starsza od chrześcijaństwa i znana była
ludzkości od zarania cywilizacji. Kościoły zawsze dawały schronienie azylantom,
o czym świadczy Dzwonnik z Notre Dame Wiktora Hugo. W Ameryce Łacińskiej,
prześladowani, nielegalni imigranci i przywódcy robotniczy często ratowali się
ukrywając się w kościołach. Podczas II Wojny Światowej wiele tysięcy Żydów
znalazło schronienie w chrześcijańskich kościołach i klasztorach. Dlatego
mieszkańcy Betlejem wierzyli, że będą bezpieczni za grubymi murami najstarszego
chrześcijańskiego kościoła.
Kościół Narodzenia Pańskiego w Betlejem zbudowano w roku 325.
Jest to jedna z trzech pierwszych wielkich budowli chrześcijańskich Ziemi
Świętej, i jedyna zachowana. Jego burzliwa historia była w sumie raczej
szczęśliwa: w roku 614 perscy najeźdźcy odmówili prośbom swoich żydowskich
komisarzy o jego zburzenie, a w roku 1009 Saraceni odrzucili podobne prośby
Hakima, szalonego kalifa Egiptu. Natomiast w obu wypadkach, jego bliźniaczy
jerozolimski Kościół Grobu Świętego został spalony i zniszczony. W roku 1099,
Tankred, przyszły książę Galilei, otrzymał w Latrun, oddzielonym trzydziestoma
milami wrogiego terytorium, wiadomość, że wróg planuje zniszczyć Kościół
Narodzenia Pańskiego, i nocą, na czele swoich rycerzy, przyjechał na odsiecz.
Jerozolimscy królowie Krzyżowców na miejsce koronacji wybrali
Kościół Narodzenia Pańskiego, a królowie Anglii i Francji wysyłali drogie
podarunki jego biskupom. W roku 1145, jego ściany ozdobiła przepiękna mozaika,
dotychczas przedstawiająca Drzewo Jessego i Drzewo Życia oraz Niewiernego
Tomasza dotykającego ran Chrystusa Zmartwychwstałego. W roku 1932 Brytyjczycy
odkryli wspaniałą mozaikę podłogową z czwartego wieku, a w roku 2000, Yasser
Arafat przebudował Plac Żłóbka Pańskiego przed bazyliką. W ciągu wieków kościół
ten był uwielbiany przez miliony, i dlatego ludzie wierzyli, że będą bezpieczni
w jego murach.
Lecz Żydów nie obchodzi świętość kościołów. Zgoda, są różne
zdania: syjonistyczni uczniowie rabina Kook’a, reprezentujący główne wyznanie w
Izraelu, wierzą, że wszystkie kościoły powinny być czym prędzej zniszczone,
nawet przed meczetami. Dla nich wytępienie chrześcijaństwa jest zadaniem
ważniejszym od usunięcia Palestyńczyków. Ich tradycyjni przeciwnicy uważają, ze
nie ma pośpiechu, gdyż powinien tego dokonać po swoim przybyciu Żydowski Mesjasz
Zemsty. Żydom świeckim jest wszystko jedno. Dlatego żydowskie wojsko nie miało
psychicznych oporów przed otoczeniem kościoła lub prowadzeniem najokrutniejszego
oblężenia w całej jego długiej historii.
W kościele pozostało z obowiązku czterdziestu mnichów i księży,
razem z 200 azylantami. W ciągu miesiąca, Izraelczycy nie pozwalali przekazywać
oblężonym ani jedzenia ani wody. Ludzie głodowali i umierali jak podczas oblężeń
średniowiecznych, próbując przeżyć na kroplach deszczu zatrzymanych na
cytrynowych liściach i trawie. Starożytny kościół wypełnił się smrodem trupów i
zarażonych ran.
Zainstalowanym na zewnątrz strzelcom wyborowym, strzelającym do
każdej ruszającej się postaci, towarzyszyły najnowocześniejsze kamery. Nawet
przed oblężeniem, zastrzelili ministranta Johnny’ego, i jak pisałem, w
wielkanocną sobotę 4 maja zamordowali spełniającego swoje obowiązki kościelnego.
Zrobili to bezkarnie, ponieważ mają sojuszników w zachodnich mediach. Duński
bajkopisarz, Hans Christian Andersen, pisał o magicznym zwierciadle Królowej
Śniegu, które zniekształcało rzeczywistość zmieniając rzeczy piękne w szkaradne,
i na odwrót. W magicznym zwierciadle CNN, ten najstarszy kościół stał się
„miejscem, gdzie według niektórych chrześcijan narodził się Chrystus”. W
magicznym zwierciadle Królowej Śniegu szukający azylu stali się „terrorystami” a
mnisi i duchowni przekształcili się w „zakładników”. Krzyki oblężonych nie mogły
przebić się przez sterowane przez Izraelczyków zachodnie media.
W tym ponurym czasie przybył ISM. Ponieważ Ziemia Święta
przygotowała się do Wielkiego Piątku (większość palestyńskich chrześcijan należy
do Jerozolimskiego Greckiego Kościoła Prawosławnego), dwa tuziny ochotników
podzieliły się na dwie grupy. Jedna z nich fortelem odwróciła uwagę oblegających
według najlepszych tradycji Dział Nawarony Alistair McLean. Podczas gdy
chwilowo cofnięci przez ryzykantów izraelscy żołnierze zaczęli ich łapać, druga
grupa rzuciła się naprzód i wdarła się do kościoła. Zabrali ze sobą trochę
jedzenia i wody dla głodujących oblężonych azylantów, by mogli chociaż trochę
pocieszyć się w Niedzielę Wielkanocną. Prawdopodobnie historycy nazwą ich wyczyn
„odsieczą wielkanocną”.
Gdy syjonizm ostatecznie upadnie, nazwiska tych odważnych ludzi
będą uwiecznione na ścianach kościoła. W zakrystii, obok miecza Godfrey’a de
Bouillon’a, Obrońcy Grobu Świętego (przywódca pierwszej krucjaty odrzucił
propozycję korony, lecz ten tytuł przyjął) będą eksponowane baseballowe
czapeczki i buty Obrońców Kościoła Narodzenia Pańskiego.
Oto ci, którzy przedarli się do kościoła, by dzielić głód i
niebezpieczeństwa oblężenia: Alistair Hillman (Wielka Brytania), Allan Lindgaard
(Dania), Erik Algers (Szwecja), Jacqueline Soohen (Kanada), Kristen Schurr
(USA), Larry Hales (USA), Mary Kelly (Irlandia), Nauman Zaidi (USA), Stefan
Coster (Szwecja), i Robert O’Neill (USA).
A oto ci, co złożyli w ofierze swoją wolność, dywersyjnym
fortelem odwrócili uwagę żołnierzy i zostali uwięzieni: Jeff Kingham (USA), Jo
Harrison (Wielka Brytania), Johannes Wahlstrom (Szwecja), James Hanna (USA),
Kate Thomas i Marcia Tubbs (Wielka Brytania), John Caruso (USA), Nathan
Musselman (USA), Nathan Mauger (USA), Trevor Baumgartner (USA), Thomas
Kootsoukos (USA), Ida Fasten (Szwecja), Huwaida Arraf (USA).
Grupa dywersyjna została aresztowana za okropną zbrodnię
przyniesienia na Wielkanoc żywności azylantom głodującym w kościele. Najpierw
oddzielono mężczyzn od kobiet i zabrano ich do więzienia w nielegalnej
żydowskiej osadzie Etzion. Kobiety wysłano do Jerozolimy, następnie postawiono
przed sądem, który skazał je na deportację. W drodze do więzienia angielskie
dziewczyny wyskoczyły i uciekły strażnikom. Jedną z nich złapał izraelski cywil,
który nie zawahał się wyciągnąć noża na dziewczynę. Pozostałe dwie uciekły,
razem ze Szwedką Idą.
Towarzysze z ISM pokazali, co to jest obywatelskie
nieposłuszeństwo, i jak może wyglądać humanitarna akcja bez stosowania przemocy,
nawet w brutalnych okolicznościach izraelskiej okupacji. W czasie pisania
artykułu mężczyźni wciąż byli w więzieniu w okupowanym Hebronie, w rękach
fanatycznych osadników.
Chociaż na terytorium Izraela nie popełnili żadnego
przestępstwa, zostali skazani na deportację z zakazem wjazdu do Izraela przez
dziesięć lat. Niektórzy mają nadzieję, że Izrael, państwo apartheidu, nie
utrzyma się tak długo. Ich wyrok udowadnia, że dla Izraelczyków, „terytoria
palestyńskie” są jedynie prawną fikcją, którą manipulują w zależności od
potrzeb. Możemy postępować tak samo i żądać równości dla wszystkich, Żydów i
nie-Żydów, w całej Palestynie.
Jako zawodowy dziennikarz żałuję, że ten pełen napięcia dramat
oblężenia i jego przerwania, sprytnej dywersji, ulgi, wybawienia, aresztowania,
ucieczki i wielkanocnej konfrontacji w cieniu wspaniałego kościoła, będący
najciekawszym materiałem dla dziennikarstwa, nie został przedstawiony szerokiej
publiczności Europy i Ameryki, że nie był nadawany przez wszystkie stacje
telewizyjne i nie pisały o nim wszystkie gazety.
Lecz żal ten nie pomniejsza mej radości, ponieważ wśród dzieci,
które przerwały oblężenie był mój syn.
Dziewczyna i wilkołak
Straszny potwór atakuje miasto, morduje dzielnych obrońców, i
chce pożreć mieszkańców. W ostatniej chwili skromna młoda dziewica wychodzi
naprzeciw monstrum. Samo jej spojrzenie, spojrzenie pełne niewieściej
niewinności, wrażliwości, uduchowienia, wiary w słuszność sprawy, zatrzymuje
potwora. Bestia pozwala nałożyć sobie obrożę na potężną szyję i poskromiona daje
się odprowadzić. Jest to historia Świętej Genowefy i innych wspaniałych i
cnotliwych świętych, jest to część dziedzictwa ludzkości i motyw wielu
przepięknych tkanin i obrazów.
Odważne i szlachetne dziewice są wciąż wśród nas. Zatrzymywały
francuskie i amerykańskie pociągi wojskowe podczas wojen wietnamskich, a także
rosyjskie czołgi w roku 1968 w Pradze oraz w Moskwie w roku 1991. Dla kierowców
i maszynistów francuskich, rosyjskich, amerykańskich i niemieckich czołgów i
pociągów naturalnym było, że nawet potwór zatrzymuje się, gdy dziewczyna
spokojnie staje na jego drodze. Jest to biologiczne prawo, któremu podlegamy
wszyscy.
Rachela Corrie została zamordowana przez potwora z innej bajki.
Młoda amerykańska dziewczyna, aktywistka ISM, próbowała swym słabym ciałem
zatrzymać syjonistyczny buldożer burzący palestyńskie domy. Nie mogła sobie
wyobrazić, że kierowca, widząc ją, spokojnie przejedzie swoją maszyną ważącą
sześćdziesiąt pięć ton tam i z powrotem po jej kruchym ciele. Nie była w ogóle
przygotowana na spotkanie z potworem zrodzonym i wychowanym w syjonistycznych
laboratoriach, potworem całkowicie obcym i wrogim ludziom. Pisała do rodziców:
„żadne lektury, uczestnictwo w konferencjach, filmy dokumentalne ani żywe słowo
nie mogły mnie przygotować na rzeczywistość, jaka jest tutaj. Nie możecie sobie
tego wyobrazić, dopóki nie zobaczycie dziur po pociskach czołgowych w ścianach
domów i wież okupacyjnej armii stale obserwujących [palestyńskie dzieci] zza
horyzontu”.
Chociaż widziała martwe ciała palestyńskich dzieci z głowami
roztrzaskanymi przez żydowskich strzelców wyborowych, wciąż miała jakieś iluzje
odnośnie „trudności, wobec których stanęłaby izraelska armia, gdyby strzelali do
nieuzbrojonych obywateli amerykańskich”. Myliła się. Prezydent jej kraju ma
zamiar wysłać armię USA, aby zniszczyła Irak, pozwalając mordercom Racheli stać
się największą siłą na Bliskim Wschodzie. Gdyby Bush kierował się interesami
Ameryki, zażądałby wydania mordercy Racheli. Lecz ten kierowca nie jest
wyjątkiem. Chłopcy za kuloodpornymi szybami Caterpillar’ów to końcowy produkt
syjonizmu, którego eugeniczne cele w początkach ruchu syjonistycznego
przedstawiono w wierszu:
„Mi dam umi eza Nakim lanu geza” – „z krwi i znoju zrodzi
się nowa zwycięska i okrutna rasa”, śpiewali syjoniści. Morderstwo Racheli
Corrie to owoc tego eksperymentu. „Okrutna rasa” nie jest już mrzonką, jest to
nowa rzeczywistość geopolityczna. Kilka miesięcy temu, kierowca żydowskiego
buldożera podzielił się ze światem swoim doświadczeniem z burzenia Jenin:
,,Nie miałem litości
dla nikogo. Swoim D-9 zgniótłbym każdego, i zburzyłem mnóstwo. Chciałem zburzyć
wszystko. Przez radio prosiłem oficerów, by pozwolili mi wszystko to zwalić; od
góry do dołu. Wszystko wyrównać. Gdy kazano mi zwalić dom, szukałem sposobności
zawalenia więcej domów. W ciągu trzech dni tylko burzyłem i burzyłem. Cały ten
obszar. Chciałem zabrać się za inne domy. Ile tylko można. Nie widziałem na
własne oczy ludzi ginących pod D-9. Lecz gdyby tam się ktoś znalazł, w ogóle bym
się nie przejmował. Burząc dom, grzebie się 40 lub 50 ludzi. Jeśli czegoś
żałuję, to tego, że nie zniszczyłem całego obozu. W Jenin’ie miałem wiele, wiele
satysfakcji,. Nikt nie miał żadnych zastrzeżeń przeciwko temu. Kto ośmieliłby
się coś powiedzieć? Gdyby ktoś tylko otworzył usta, pogrzebałbym go pod D-9.”
Straszna śmierć Racheli powinna otworzyć Amerykanom oczy na
rzeczywiste niebezpieczeństwo dla świata, jakie powstało na Bliskim Wschodzie.
Jej mordercy posiadają broń atomową, nie tylko buldożery. Jeśli Bush tak bardzo
pali się do interwencji na Bliskim Wschodzie i usunięcia broni masowego rażenia,
to jego wojsko powinno wylądować tutaj, na brzegach ar-Rafah, gdzie jest
rzeczywista groźba dla pokoju światowego, i siłą odebrać wszystką broń masowego
rażenia.
Wzgórza Judei
Mała radykalna organizacja o nazwie Taayush zorganizowała konwój
z dostawą żywności i wody dla oblężonych chłopów w Yatta. Pojechałem tam z około
200 Izraelczykami, Żydami i Palestyńczykami, i zobaczyłem obraz ponury i
wstrząsający. Lecz najpierw kilka słów o okolicy.
Yatta jest palestyńskim odpowiednikiem Kalabrii: poszarpane
nagie wzgórza, skaliste skłony, rzadkie niewielkie źródełka, skąpa trawa. Jest
to ziemia pasterzy i ich stad. To prawdziwa biblijna Judea, ziemia króla Dawida.
Zanim został królem żył tutaj jako wyjęty spod prawa. Miejscowe nazwy, Carmel,
Yatta, Maon, wspominane są w Biblii. Tutejsi chłopi niewiele się zmienili od
tamtych czasów. Wciąż tak samo żyją i pasą takie same stada. Nie budują domów,
lecz mieszkają w jaskiniach, obszernych przewiewnych grotach, gdzie jest dość
miejsca także dla owiec. Groty te przypominają grotę w pobliżu Betlejem, gdzie
urodził się Jezus. Zbierają wodę deszczową, i dla jej przechowania kopią
studnie. Jest to piękny wysoki lud, z białymi zębami i przyjaznym uśmiechem.
Zachowali lokalny dialekt i nawet niektóre biblijne tradycje, które zanikły
wszędzie indziej.
Żydzi wolą syjonistyczna legendę, że nasi przodkowie zostali z
tych miejsc wypędzeni, i że kraj ten był ponownie zaludniony przez arabskich
koczowników. Legendy są piękne, lecz archeologia udowadnia co innego. Chłopi
południowej Judei nigdy nie ruszali się z tych miejsc, nigdy nie studiowali
Talmudu, nigdy nie mówili w jidisz lub ladino. Byli to pasterze i nimi
pozostali. Niektórzy romantyczni mieszkańcy Rzymu mówią, że są jedynymi
prawdziwymi potomkami Rzymian, a współcześni Włosi to przybysze. Na szczęście
dla Włochów, mieszkańcy Rzymu nie są tak zawzięci i zapalczywi jak Żydzi.
Chłopi z Yatta nie mają takiego szczęścia. Izraelskie państwo
skonfiskowało ich ziemię, zawaliło dynamitem groty, sprowadziło buldożery i
zniszczyło studnie. Szczyty wzgórz przejęli Żydzi z Brooklynu i Rosji, zbudowali
kilka osiedli murowanych willi z czerwonymi dachami. Sprowadzili także setki
Tajów i Chińczyków, aby na nich pracowali. Poszukując wody przewiercili wzgórza,
i maleńkie miejscowe źródełka wyschły.
Obecnie mieszkańcy jaskiń pozostają na nagich wzgórzach.
Gdziekolwiek rozbiją namioty, żydowskie wojsko niszczy je. Pojechaliśmy tam, by
spotkać się z tymi chłopami. Pokazali nam swoje zrujnowane siedziby. Nie jest
łatwo zniszczyć jaskinię i studnię, lecz nowoczesną techniką można tego dokonać.
Mając dość dynamitu, można cofnąć mieszkańców grot do epoki kamiennej. To, co
zobaczyliśmy wyjaśnia amerykańskie zafascynowanie Izraelem.
Okupujący Palestynę Izrael jest modelem świata, do którego dążą
Amerykanie. Ma chłopów ze stadami umierającymi z pragnienia, gdy na szczytach
wzgórz są wille i baseny pływackie dla Narodu Wybranego. Ma potężną armię i
mnóstwo robotników bez żadnych praw. Aby zmienić cały świat w Palestynę,
rozpoczęto III Wojnę Światową przeciwko Trzeciemu Światu.
Gdy rozmawialiśmy z chłopami, przyjechał wojskowy dżip.
„Przyjechaliśmy, by was chronić,” powiedział oficer.
„Nie potrzebujemy żadnej ochrony”, odrzekli aktywiści.
„W każdym razie zapewnimy ją wam. Nie pozwalamy by Żydzi byli
razem z Arabami, gdy nas nie ma”, nalegał, jak staromodna przyzwoitka w
commedia del arte.
W końcu odjechaliśmy. „Jaki to piękny kraj”, powiedziała
dziewczyna, „moglibyśmy tak dobrze żyć razem”. Miała rację. Palestyna jest
cudowna, i moglibyśmy tutaj bardzo dobrze żyć razem, pod jednym warunkiem.
Wszyscy musimy mieć równe prawa. Żydzi i nie-Żydzi powinni mieć taką samą
ochronę prawną, prawo głosu, i co jest nawet ważniejsze – prawo do łyka wody.
Brzmi to bardzo radykalnie. Jednak wydarzenia w Palestynie mają tak wielkie
znaczenie, ponieważ istnieje magiczny związek Ziemi Świętej z całym światem.
Jeśli tutaj zrealizujemy świat równości, to równość zapanuje wszędzie.
Tymczasem, świat idzie w przeciwnym kierunku. Wkrótce Ameryka
zbombarduje Irak i Afganistan, i miliony uchodźców ruszą na Europę. Europejski
styl życia zostanie zniszczony. Bogaci ludzie pozostaną w swoich małych silnie
strzeżonych osiedlach, a wojsko będzie dynamitem burzyć studnie. Prawdopodobnie
jest to jeden z celów amerykańskiego nowego światowego ładu, który jest zbyt
podobny do starej idei zemsty.
W drodze do domu, z radia usłyszeliśmy słowa prezydenta Busha.
Porównywał muzułmanów do nazistów. Zaledwie kilka lat temu jego ojciec,
porównywał do nazistów komunistów. Najwyraźniej, Amerykanie mogą tolerować na
Ziemi jedynie dwie ideologie: neoliberalizm, czyli wiarę vae victis
[biada zwyciężonym], i drugą – syjonizm.
Mur
„Mur” (The Wall) zespołu Pink Floyd kręcono w
starym nędznym kinie o poetyckiej nazwie Semadar (kwiat winorośli) w
oryginalnej niemieckiej kolonii Jerozolimy, z której w roku 1948 Żydzi wypędzili
etnicznych Niemców. Dotychczas zachowały się tam stare murowane domy kryte
czerwoną dachówką. Na wmurowanych w szczyty domów płytach widać wypisane
gotykiem psalmy. Po tynkach pnie się bluszcz, a szczególnie wiele jest go na
tajemniczym cmentarzu Templariuszy za ciężką bramą.
Semadar, nazwane tak pod wrażeniem
Pieśni nad Pieśniami, było ulubionym kinem w przedizraelskiej Jerozolimie, w
utraconym raju Palestyny. Spotykali się tutaj brytyjscy oficerowie i miejscowa
złota młodzież: Palestyńczycy, Ormianie, Grecy, Żydzi, Rosjanie, Niemcy. Na
wąskim zacienionym podwórku Semadar kojarzyły się pary ponad narodowymi i
religijnymi podziałami: córka greckiego kupca zakochała się w szkockim lotniku,
a arabski arystokrata, wywodzący swój ród od Saladyna, oczarował młodą
żydówkę-komsomołkę. Semadar przeżyło straszny rok 1948, jak lód wiecznej
zmarzliny globalne ocieplenie, i jest wspomnieniem o dawnych, lepszych czasach.
W latach osiemdziesiątych zaniedbane Semadar wciąż
jeszcze mogło być celem rodzinnych wycieczek do kina – było to przed rozkwitem
telewizji, wideo i komputerów. Wtedy często chodziliśmy tam z dziećmi, lecz
„Mur” okazał się punktem przełomowym. W środku filmu jest straszny kadr:
rozwarta na cały ekran zębata paszcza. Gdy paszcza zbliżyła się do widzów, nasz
siedmioletni syn nie wytrzymał i uciekł z sali z krzykiem. Lecz i foyer było
wyklejone plakatami z tą samą żarłoczną mordą! Synek uspokoił się dopiero po
kilku godzinach, a ten symbol „Muru” – ziejąca, pożerająca wszystko paszcza –
pozostał w mojej pamięci.
W tym tygodniu wyskoczył on, jak dobrze nasmarowana sprężyna,
gdy po wspaniałym spacerze natknąłem się na Mur. Od wczesnego ranka chodziliśmy
po łagodnych niewysokich wzgórzach Pogórza Palestyńskiego brodząc po pas w
gęstej trawie i rwąc wysokie łodygi polnych orchidei. Przeszliśmy strumień, w
którym pluskali się całkowicie ubrani smagli chłopcy i pełnolice dziewczynki, a
na brzegu, ich uprzejmi rodzice z wioski Anata nakrywali zaimprowizowany stół.
Spotkaliśmy rosyjskiego mnicha, schodzącego z położonego na strasznej stromiźnie
klasztoru błogosławionego Charitona, przestraszyliśmy górskie kozice z białymi
plamami na zadach, zaświeciliśmy świeczkę pod obrazem Matki Bożej w prawosławnej
cerkwi Taybeh. Według miejscowej tradycji, Chrystus przed swą męką był w tej
wiosce kilka dni i ochrzcił jej mieszkańców. Wioska Taybeh znana jest nie tylko
ze starożytności swojej wiary, lecz i z doskonałego piwa, które podano nam w
przestronnej piętrowej restauracji „Głazy” w eleganckim Ramallah. Dosiadł się
tam do nas profesor filozofii z uniwersytetu Bir Zeit w tweedowej marynarce i z
wiśniową fajką w zębach, architekt – Anglik żydowskiego pochodzenia,
zadziwiająco podobny do młodego Noama Chomsky’ego, i śniada palestyńska
piękność, która wychowała się na wygnaniu w Tunezji i wróciła do ojczyzny po
studiach we Francji.
Przed Betlejem natrafiliśmy na Mur. Wyrósł on w delikatnym
biblijnym pejzażu, jak żarłoczna paszcza z filmu Pink Floyd’a. Dziesiątki
ogromnych buldożerów równało wzgórza, karczowało wiekowe drzewa oliwne i
rozłożyste figowce, kruszyło skały, burzyło chłopskie domy i średniowieczne
baszty, niszczyło ślady stąpającej po tej ziemi Bogurodzicy. W tym miejscu Mur
był skomplikowaną budowlą, posiadającą strefę rażenia, szeroką jak czteropasmowa
droga, ograniczoną siedmiometrowymi płotami ze stalowej siatki, z poprowadzonym
w górze drutem pod napięciem, z setkami kamer, bezustannie obserwujących
palestyńskie wioski, z wysokimi wieżami dla snajperów i ochrony. Żaden obóz
koncentracyjny, ani żadne więzienie nie mogą pochwalić się takim ogrodzeniem.
Mur ciasno, jak pijany kawaler w tango, przyciskał się do wiejskich domów -
odcinając sady, ogrody, pola i zagajniki.
Chłopi patrzyli poprzez siatkę płotu na swoje obsypane
delikatnym zielonym, ledwo widocznym kwiatem drzewa oliwne, jak na żonę po
rozwodzie: jeszcze tutaj, lecz już tam. Chłopów wzięto w kleszcze, byli jak w
więzieniu, a za Murem pozostały ich pola, drzewa, źródła. W Murze zrobiono
bramy, które są zamykane, a klucze mają izraelscy strażnicy na wieżach. Pod
warunkiem dobrego zachowania mogą wpuszczać chłopów na ich własne pola. Skrzętne
izraelskie wojsko wprowadziło opłatę – dwa dolary od goja za fatygę. Jeśli
Palestyńczycy chcą okopywać oliwki, niech płacą za przyjemność!
W niektórych miejscach Mur przekształca się w betonową
konstrukcję, w nieprzerwany wysoki więzienny mur, zasłaniający widok i niszczący
krajobraz. Mury obronne w przeszłości broniły mieszkańców miast, lecz ten Mur –
więzi ich za wysokim płotem. Jedyna brama do miasta zamykana jest na klucz,
który ma izraelski strażnik. Nieprzerwany mur jest nieprzyjemny, lecz płot z
siatki jest jeszcze gorszy – nęci drażniącą bliskością niedostępnych pól.
Wcześniej lub później, jakiś łobuzowaty chłopak spróbuje przedostać się przez
płot w zielony raj, i wtedy dosięgnie go kula snajpera.
Mur rozciąga się na setki kilometrów, otaczając wioski i miasta,
oddzielając Palestyńczyków od Palestyny, niszcząc jej unikalną przyrodę. W
niektórych miejscach miasta otoczono głębokim rowem, drogi zasypano hałdami
kamieni. Obok zasypanych, wysadzonych, zniszczonych dróg tworzona jest nowa sieć
dróg – tylko dla Żydów. Te szerokie drogi nie przechodzą przez palestyńskie
miasta i wioski, lecz okrążają je i odcinają od okolicy. Aby zbudować nowe drogi
zburzono setki domów i zniszczono tysiące hektarów zasiewów. Poruszać się po
tych drogach można tylko zgodnie z fantazją autora „Przewodnika autostopowicza
po Galaktyce”. Po tych drogach mało kto jeździ, żydowskich kolonistów nie jest
na tyle dużo, aby usprawiedliwić ich budowę, lecz wraz z pojawieniem się Muru
pomysł nowych dróg nabrał nowego znaczenia: okazało się, że jest to pierwszy
etap wielkiego programu zniszczenia przyrody i zniewolenia ludzi.
Państwo żydowskie także wcześniej wykorzystywało mury w
charakterze broni strategicznej. U stóp świętej góry Karmel była wioska, którą w
roku 1915 założyli ormiańscy uciekinierzy. W roku 1948 góra Karmel wraz z
okolicą stała się częścią państwa żydowskiego. Żydzi nie mordowali ani nie
wypędzali Ormian a jedynie otoczyli ich wioskę murem i zadusili ją. Ziemia i
pola Ormian pozostały za murem, a ich wioska przekształciła się w więzienie.
Ormiańscy chłopi wytrzymali ponad dziesięć lat, lecz w końcu lat pięćdziesiątych
ostatni Ormianin sprzedał Żydom za bezcen dom i wyjechał.
W taki sam sposób Żydzi zawładnęli chłopskimi ziemiami w
Galilei. Tam mury i druciane ogrodzenia otaczały nie wioski, a pola, lecz skutek
był taki sam. Chłopi nie mogli się dostać do swoich pół, których z tego powodu
nie uprawiali, więc uznano je za „porzucone” i przekazano żydowskim kolonistom.
Logicznie myślący ludzie mówią, że nowy Mur spowoduje
przekazanie oliwkowych gajów i pól żydowskim kolonistom. Lecz obecni koloniści
nie uprawiają ziemi, wolą gaje wypalić. Koloniści nie są przyczyną, lecz
pretekstem dla zrealizowania prawdziwej przyczyny zbudowania Muru: chęci
zniszczenia Palestyny jako żywego kraju.
Mur został przepowiedziany, a raczej zaplanowany jeszcze w
latach trzydziestych XX wieku w eseju „Żelazny mur” Władimira Żabotyńskiego,
lecz idea ta pojawiła się jeszcze wcześniej. Mur (ściana), jako manifestacja
żydowskiego ducha, jest niezbędny dla państwa żydowskiego. Żydzi mają dziesiątki
słów na pojęcie „ściana”, jak ludy Północy na pojęcie „śnieg”. Główna świętość
Żydów to Ściana Płaczu, ulubiona ulica – Wall Street (ulica muru). Egipcjanie,
Babilończycy, chrześcijanie i muzułmanie budowali skierowane ku niebu piramidy,
wieże, kościoły i minarety, aby złączyć Niebo z Ziemią. Wierzący we własne
wybraństwo Żydzi nie potrzebują połączenia ziemi z niebem: budują przede
wszystkim eruv, symboliczną ścianę, oddzielającą ich od nie-Żydów.
Nieprzypadkowo jedynym ocalałym tekstem ze świątyni żydowskiej
(zburzonej w czterdzieści lat po zmartwychwstaniu Chrystusa) to nie Dziesięć
Przykazań, lecz kawałek zwykłej ściany z napisem: „Goju, jeśli przestąpisz te
mury, to jedynie siebie możesz winić za swoją okrutną i bezwzględną śmierć”.
Najważniejsza maksyma żydowskiej wiary nakazuje: „zbuduj ścianę
wokół Tory”. Każdy zakaz Tory wzmacniany jest przez dodatkowe zakazy. Na
przykład, Tora zabrania spożywania mięsa z koźlątka w mleku jego matki, a
„ściana wokół Tory” zabrania spożywania kurczaka w śmietanie, żeby się
przypadkowo nie pomylić. Tora zabrania Żydowi zbierać owoce w sobotę, a „ściana”
nie pozwala łazić po drzewach, aby nie było pokusy. Sosna i brzoza nie mają
owoców, lecz na nie także nie można włazić w sobotę. Przecież, gdy Żyd wejdzie
na sosnę, to następnym razem może wejść na jabłonkę i zerwać jabłko, a to już
prawdziwy grzech.
Mur Sharona jest „ścianą wokół Tory”, dlatego, że swobodnie
wałęsający się goj prędzej czy później może zabić Żyda. Mur Sharona to mur
świątyni, i goj, który ją przekroczy może winić tylko samego siebie za kulę od
snajpera. Mur Sharona to Ściana Płaczu Palestyńczyków, a także Wall Street
izraelskich zleceniobiorców. Jak mówi Biblia: głos Jakuba, a ręce Ezawa; z
rozkazu Żydów, mur budują palestyńscy robotnicy pod strażą rosyjskich żołnierzy,
na koszt Amerykanów.
Izraelscy zleceniobiorcy zarabiają miliardy na tym projekcie,
który jest powtórzeniem Wału Bar Leva, gigantycznego wału obronnego na synajskim
brzegu Kanału Sueskiego, zbudowanego w roku 1970 i zburzonego przez radzieckie
armatki wodne egipskiej Trzeciej Armii marszałka Anwara Sadata 6 października
1973 roku.
Mur Sharona to prawdziwa „mapa drogowa”, dlatego że, kiedy już
Mur zakończą, Palestyna będzie zniszczona a jej mieszkańcy staną się uchodźcami.
Lecz Żydom także nie warto zazdrościć, ponieważ Mur przenika
wszędzie. Każdy sklep, każda restauracja, każdy bar w, kiedyś wesołym,
Tel-Avivie posiada swoją własną żywą ścianę – rosyjskiego lub ukraińskiego
ochroniarza. Za cztery dolary na godzinę zatrzymują oni palestyńskich samobójców
swoim ciałem, dopóki nie zostaną pochowani za cmentarnym murem. Nas,
Izraelczyków, dokąd byśmy nie poszli, rewidują po dziesięć razy na dzień. Nie ma
budynku w Izraelu, do którego można wejść bez rewizji. W ten sposób całą
Palestynę przekształcono w więzienie dla Żydów i nie-Żydów.
Można było tego się spodziewać. To nie źli goje zagnali
średniowiecznych Żydów do gett, pisał Władimir Żabotyński, nasi przodkowie sami
chcieli żyć za murem, jak Europejczycy w kolonialnych Chinach. Pięćdziesiąt lat
później, Izrael Shahak, zauważył, że murów getto nie obalono od wewnątrz,
zburzyła je liberalna władza z zewnątrz i wyzwoliła Żydów, którzy nie chcieli go
opuścić. Fizyczne mury getto runęły, lecz mury duchowe – pozostały. Państwo
żydowskie to ucieleśnienie żydowskiego paranoicznego strachu i nienawiści do
obcych. To samo można powiedzieć o kabalistycznej polityce Pentagonu,
prowadzonej na skalę globalną.
Jedna z największych amerykańskich socjologów i etnografów, Ruth
Benedict, odkryła, że nie tylko osoby, ale także społeczeństwa, kultury i
cywilizacje mogą oszaleć. Jej „Patterns of Culture” (1934) jest do
dzisiejszego dnia jedną z ważniejszych prac w dziedzinie socjologii. W książce
tej Ruth Benedict, opisując różne kultury Indian amerykańskich,
scharakteryzowała Indian Pueblo - jako „pokojowych i harmonicznych”, lud
Kwakiutl – jako „kulturę megalomanów, skłonnych do samouwielbienia”, a wyspiarzy
z Dobu – jako „złośliwych paranoików”.
Ostatnie określenie idealnie pasuje do kultury żydowskiej.
Metoda Ruth Benedict pozwala zakwalifikować szaleństwo kabalistycznej idei
poszukiwania broni masowego rażenia w Iraku, Iranie i Syrii – jako paranoję,
wskrzeszenie strachu średniowiecznego żydowskiego szynkarza przed powrotem
oszukanego goja z siekierą w ręku. Zgodnie z ideą Ruth Benedict, ucieleśnieniem
tej paranoi jest państwo Izrael, kraj ciągłych rewizji. Ameryka zapadła na tę
samą chorobę: „jedyne supermocarstwo” stale boi się i tchórzy, buduje mur na
granicy z Meksykiem, przeprowadza rewizje i obławy, rozbraja kraje dalsze i
bliższe, a także własnych obywateli. Pod sztandarem Leo Strauss’a, pod
przewodnictwem neokonserwatorów i neoliberałów, Jankes stał się Jankielem, gdyż
żydowska paranoja jest bardzo zaraźliwa.
Mur Sharona, ta broń masowego niszczenia przyrody i narodu,
całkiem naturalnie wywołuje protesty wielu Europejczyków, Amerykanów, a nawet
niektórych Izraelczyków. Jednak nic nie da walka z murem, lub z nielegalnymi
koloniami żydowskimi, bez uświadomienia sobie przyczyny tego wszystkiego. Po
zdobyciu Jerozolimy w roku 1967 Żydzi śpiewali: „mur w sercu” (ubeliba homa).
Mur jest istotą problemu, który nazywa się – Państwo Żydowskie w Palestynie.
Przeciwnicy muru Sharona to wspaniali młodzi i starsi ludzie z
całego świata, którzy wznoszą hasło „Dwa państwa”, tj. „Państwo Palestyńskie
obok i na równi z Państwem Żydowskim”. Nie chcą widzieć, że buldożery Sharona
tworzą koszmarną rzeczywistość „dwóch państw” - Państwa Żydowskiego i szeregu
tubylczych rezerwatów dla niedobitych gojów – czyli „Państwa Palestyńskiego”.
Mur jest operacją rozdzielenia syjamskich bliźniąt, wzajemnie splecionych ze
sobą wspólnot w Palestynie. Jest to zabójstwo Palestyny w jej obecnej postaci.
Jakby nie poprowadzić muru, oddzieli on palestyńskie domy od pól, uciekinierów
od ich zniszczonych wiosek, chrześcijan od Bazyliki Grobu Pańskiego, muzułmanów
od meczetu Al-Aksa.
Rosyjscy nacjonaliści – Sołżenicyn, Szafarewicz, Gałkowski i
inni popierali żydowską emigrację do Izraela, mając nadzieję, że Żydzi wyjadą i
Rosja znowu będzie Rosją. Los Palestyny, żywego kraju z żywymi ludźmi, nie
obchodził ich. Historia surowo karze za egoizm – masowa emigracja tylko
wzmocniła żydowskie wpływy, zarówno w Rosji, jak i w Ameryce. Państwo żydowskie
stało się modelem dla urządzenia świata, stało się ideałem dla nowych elit.
Niestety, nastąpił czas wymiany elit.
Chociaż od roku 1948 przeszło wiele czasu, lecz trzeba powrócić
do tamtych dni, do złotych dni Semadar, do fatalnej błędnej decyzji
stworzenia oddzielnego „państwa żydowskiego” w Palestynie. Nie oznacza to, że
trzeba organizować nowe strumienie emigracji. Żydzi mogą mieszkać w Palestynie,
lecz jak równi wśród równych, a nie jako rasa panów. Mur Sharona, to zbrodnia
przeciwko ludzkości, przekształcająca Betlejem w obóz koncentracyjny. Pozwala on
zrozumieć prawdziwą paranoidalną naturę Izraela i na tej podstawie zażądać
demontażu, nie muru, lecz Państwa Żydowskiego.
Miasto Ukochanego
Ich imiona są odgłosem średniowiecznych umoralniających
misteriów, lecz zamiast nazywać się Nadzieja, Pokuta i Miłosierdzie, trzy
siostry nazywają się Amal, Taura i Tahrir, czyli Nadzieja, Rewolucja, i
Wyzwolenie. Ubrane jak zwykłe studentki, niczym nie wyróżniałyby się na
Uniwersytecie w Yale lub Tel Avivie. Ich książki i płyty są takie same, jakie
widziałem tego ranka na półce mego syna. Lecz, jeśli uwzględnimy okoliczności
ich życia, uśmiech każdej z nich, cudowny uśmiech i siła ducha są niezwykłe.
Pięćdziesiąt lat temu ich rodzice zostali wypędzeni z ojczyzny
przodków na Południu razem z 750 000 Palestyńczyków, i siostry urodziły się w
rodzinie uchodźców w Halil. Rodziły się kolejno, wynagradzając wieloletnie
więzienie ojca. Cieszył się nimi niedługo, gdyż jego serce nie wytrzymało, gdy
osadnik wrzucił mu do pokoju gazowy granat. Najmłodsza z sióstr, Amal, chodzi do
średniej szkoły, natomiast Tahrir jest na drugim roku uniwersytetu - studiuje
architekturę, sztukę wyrażania myśli w kamieniu i budowania domów. Ich własny
dom, nowoczesny, murowany dom z trzema sypialniami i szerokimi oknami, głęboko
schowany w winnicach doliny, jest skazany na zniszczenie.
Heroldowie wyroku stali na zewnątrz spoglądając na ruiny
sąsiedniego domu z płaskim dachem przełamanym w środku i siwą kobietę o
jasnoniebieskich oczach przeszukującą pozostałości czegoś, co jeszcze wczoraj
było jej domem.
„Yalla, ufi kvar”, zaskrzeczała do staruszki wysoka
żydowska dziewczyna, chyba Barbara. Wynoś się!
Towarzyszący oficer był gotowy pomóc. Powtórzył rozkaz po
arabsku, i, gdy kobieta wydostała się z krateru, przekazał chyba Barbarze, co
staruszka powiedziała jemu: „Jej nowa noga, warta pięć tysięcy szekli, ponad
tysiąc dolarów. Kupiła ją miesiąc temu. Zakładała ją na lepsze okazje, a
wczoraj, gdy niszczyliśmy jej dom, miała założoną starą protezę”.
„Nie, straciła nogę jako dziecko w roku 1948, podczas ostrzału
Starego Miasta Jerozolimy”, oficer odpowiedział na nieusłyszane pytanie
wysokiego, budzącego respekt mężczyzny w eleganckim szarym garniturze i małej
mycce na głowie. Tymczasem, dwa buldożery przesuwały pozostałości domu
staruszki, starannie wyrównując szczątki winnicy wgniatały w błoto
purpurowo-czerwone liście.
O tej porze roku, wzgórza w okolicy Halil robią się
purpurowo-czerwone. Jest to kraj winorośli, oddzielony na północy przez Betlejem
od kraju oliwek. Jest to kraj szerokich tarasów, czerwonej suchej gleby,
licznych stad owiec, rzadkich źródeł, mocnej wiary, i wina. Chociaż kilka wieków
temu miejscowi ludzie odstąpili od prawosławnego chrześcijaństwa i przyjęli
islam, wciąż tłoczą wino w tysiącletnich kamiennych prasach. Jesienią kobiety z
Halil, ubrane w długie, czarne, przepięknie wyszywane suknie, sprzedają przy
Bramie Damasceńskiej ciężkie, żółte, słodkie winogrona, wciąż pokryte polnym
pyłem. Gdy moja żona urodziła pierwszego syna, podarowałem jej taką właśnie
czarną i purpurowo-czerwoną suknię szytą przez wiele tygodni w wiosce w pobliżu
Halil.
Chociaż lubię ten winny kraj i mieszkańców Halil, nie jest to
miejsce, które można odwiedzać z przyjemnością. Jak w greckiej tragedii, nad
miastem wisi straszne przeznaczenie. W historii Perseusza morski potwór pożerał
dziewice Jaffy, natomiast Halil skazane jest na powolne zniszczenie miasta i
jego ludności. Dzień po dniu, domy są konfiskowane, sklepy palone a ludzie
mordowani. Obecnie, Halil to wpół-strawiony przedmiot, jaki rybacy znajdowali w
żołądkach wyłowionych rekinów. Wciąż zachowało niektóre cechy starożytnego,
dumnego miasta, lecz jest już na wpół pożarte. Jeśli kiedykolwiek spotkaliście
młodą i piękną, lecz śmiertelnie chorą dziewczynę, to znacie to uczucie.
W normalnych czasach, okolice Halil budziłyby zachwyt, ponieważ
jest to autentyczna ziemia biblijna, gdyż styl życia jej ludu niewiele się
zmienił. W dalszym ciągu pasą swoje stada i uprawiają winorośl, a nazwy ich
wiosek ciągle coś przypominają. Wielki zbójnik palestyński Daud, późniejszy król
Dawid, nałożył haracz na Maan; w Tukua wychował się prorok Amos; a Gad jest
pochowany w Halhul. Halil nazywano Hebronem, później Świętym Abrahamem, a
później Halil, lub Ukochanym, ponieważ tak zwykle nazywany jest Abraham,
największy bohater w kulturze Bliskiego Wschodu. Jest to pierwotna Judea królów
i proroków. Jest to ziemia judejska, lecz nie żydowska, a nawet zupełnie nie
związana ze starożytnymi Żydami, którzy nigdy nie zapuścili się w jałową
prowincję leżącą daleko na południu. Żydowski historyk Józef Flawiusz nie znał
tych miejsc. Żydowskie księgi, Talmud i Miszna niewiele wspominają o Hebronie i
Betlejem. Żydzi nazwali tę ziemię „Idumea”, a jej judejski lud, „Idumeanami”. (W
ten sam sposób, Żydzi nazwali ziemię Izraela „Samarią”, a jej Izraelitów
„Samarytanami”, gdyż chcieli zatrzymać dziedzictwo Biblii dla siebie). Rdzenni
Judejczycy, mieszkańcy Halil, nie przejmowali się tym, żyli swoim życiem. Wciąż
uprawiali te same pola i modlili się w tych samych świątyniach, co ich
przodkowie, bohaterowie Biblii.
Przede wszystkim, dbają o Meczet Ibrahima, upamiętniający
Ukochanego przez Boga Ibrahima lub Abrahama, duchowego pioniera ludzkości. Tę
masywną budowlę z polnych kamieni zbudowano w głębokiej przeszłości. Na starych
fundamentach Krzyżowcy wznieśli przepiękną bazylikę, a życzliwi władcy z Kairu i
Damaszku, Istambułu i Bagdadu ozdobili jej ściany wersetami z Koranu. Halilski
meczet emanuje świętością i łaską i jest źródłem duchowości, które wytrysło w
Górach Judejskich. To jest właśnie wyjątkowa cecha Ziemi Świętej: dając naftę
naszym sąsiadom, Wszechmocny przekazał Halilijczykom niezgłębione pokłady
duchowości. Ropa się wyczerpuje, natomiast im więcej dusza daje z siebie, tym
więcej duchowości pozostaje. Prawdopodobnie, dlatego wrogom tak trudno tam się
dostać.
Stare Miasto Halil jest pełne średniowiecznych domów tłoczących
się wokół Meczetu Ibrahima. Wśród ciasno zabudowanych domów pozostało jedynie
kilka wejść do labiryntu, zablokowano je żelaznymi bramami i drutem kolczastym,
pozostawiając tylko dwa przejścia. Otwory te pilnowane są przez solidne punkty
kontrolne. Żołnierze ponownie sprawdzili dokumenty, zrewidowali nas i pozwolili
wejść do miasta Ukochanego, które przekształcono w najgorsze więzienie w
archipelagu Gułag Palestyny.
Moim Wergiliuszem w tym zejściu do piekła był niezwykły
człowiek, Jerry Levin z Alabamy. Były szef biura CNN w Libanie, spędził prawie
rok w niewoli Hezbollahu, i od tego czasu mieszka w Starym Mieście Halil z
niewielkim zespołem chrześcijańskich rozjemców. Ludzie ci dostarczają żywność
oblężonym, starają się bronić ludność miasta i sami są napastowani przez
osadników i wojskowych. Urodzony w rodzinie żydowskiej, został wyznawcą
Chrystusa i związał swój los z najbardziej uciskanymi ludźmi na Ziemi.
„Tylko nie uważaj mego libańskiego uwięzienia za coś
szczególnego”, ostrzegł mnie z wymuszonym uśmiechem. „Każdy tutejszy mężczyzna
może ci opowiedzieć o wiele dłuższych i cięższych wyrokach”.
Zza żelaznych prętów spoglądały na nas dziecięce oczy. Ulice
były puste. Od wielu miesięcy ludności nie pozwala się chodzić po chodnikach
własnego miasta. Stała godzina policyjna została wprowadzona wiele lat temu.
Plądrujący osadnicy włamywali się do sklepów i podpalali je. Na murach widnieją
graffiti z ręcznymi napisami po hebrajsku: „Zabijaj gojów, by Żydom było
lepiej”, „Kahane miał rację”, „Pamiętaj o duszy, dr Goldstein”.
Zastukaliśmy w żelazne drzwi i usłyszeliśmy odsuwanie ciężkich
blokad. Drzwi z trzaskiem otwarły się wpuszczając nas do środka. Po wąskiej
klatce schodowej wdrapaliśmy się na dach. Majestatyczna bryła Meczetu wznosi się
w górę zaledwie dwieście jardów dalej, lecz mieszkańcy rzadko zapuszczają się
tak daleko. Dachy miasta połączone są wąskimi deskami pozwalającymi oblężonym
Halilijczykom odwiedzać sąsiadów. Dzieci, na podobieństwo ptaków, biegają po
deskach z dachu na dach, lub gapią się poprzez kraty na ulicę w dole. Ulice
zostały sprywatyzowane przez osadników, dzięki czemu mogą oni tam chodzić w
całkowitym spokoju, nie będąc niepokojonymi przez obecność gojów. Osadnicy
regularnie wyłamują drzwi i atakują mieszkańców, wyrzucają przez okna pościel i
krzesła i biją ich. Dlatego drzwi są zabarykadowane ciężkimi drewnianymi belkami
i zamknięte. Mieszkańcy nie mogą nawet wyjść by kupić żywność, musi być ona
dostarczana przez europejskich i amerykańskich wolontariuszy. Wielu ucieka od
tego nieznośnego życia, pozostawiając domy, winnice i całą własność i udając się
na tułaczkę. W tym na wpół pożartym mieście pozostają jedynie najsilniejsi.
Pewnego razu, mój amerykański przyjaciel Michael zapytał mnie:
czy Palestyńczycy próbują walczyć bez przemocy? Oczywiście, w Halil
Palestyńczycy walczą o istnienie nie stosując żadnej przemocy codziennie, w
każdej godzinie i minucie. Wielka szkoda, że nie przynosi im to żadnych
korzyści. Najwidoczniej, aby potworom wyperswadować ich okrucieństwo potrzebny
jest Perseusz.
Wyszliśmy na otwartą przestrzeń. Spoglądając w mrok pod łukami
nad wąskim zaułkiem osadnik krzyknął do nas:
„Arabowie! Wynocha!”Żołnierz na rogu uspokoił go: „To nie
Arabowie. To internacjonaliści”.
„Oni są nawet gorsi”, odpowiedział osadnik, starszy
wschodnioeuropejski Żyd. I zawołał w swoim ciężkim, zniekształconym angielskim z
obcym akcentem: ”Precz stąd! Nie chcemy was tutaj”.
„Ani my was”, odpowiedzieliśmy, i poszliśmy do Meczetu. Otoczony
był przez trzy łańcuchy żołnierzy, głównie z ostatnich importów z Etiopii i
Ukrainy. Raz za razem byliśmy sprawdzani, wypytywani skąd, dokąd i dlaczego.
Przechodziliśmy do ogromnego grobowca Abrahama poprzez wykrywacze metali i
myśli, pod bacznym wzrokiem żołnierzy, przepełnionych powszednią niestrudzoną
nienawiścią. A jednak zostałem ogarnięty aurą świętości emanującą z tego
miejsca, jak gdyby dusza została uniesiona potężną falą tsunami. Wysoko. Bardzo
wysoko. Nie wiem czy to święte miejsce jest święte, ponieważ pochowany tam
został święty człowiek, czy przeciwnie, chowają świętych ludzi w świętych
miejscach. Lecz na pewno było to święte miejsce.
Obejrzałem się wokół, zobaczyłem osadników, którzy
sprywatyzowali duchowe źródło. Na ramionach mieli zarzucone białe modlitewne
szale z czarnymi pasami. Zauważyli mnie.
„To Arab!” powiedział jeden.
„Nie, to Niemiec”.
„Nie, to Arab z izraelskim paszportem, dlatego wygląda tak
arogancko”, wyjaśnił pierwszy.
„Czy jesteś Arabem?” zapytał drugi.
„Oczywiście”, odpowiedziałem.
„Wynoś się stąd, darmozjadzie!” krzyknęli.
W rzeczywistości osadnicy niewiele troszczą się o Grobowiec
Ukochanego. Mają inny grób do uwielbiania, grób masowego mordercy z Brooklynu,
dr Goldsteina, który zyskał sławę w święto Purim w roku 1994. Purim jest w
żydowskim kalendarzu jedynym wesołym świętem, rocznicą wielkiej masakry
dokonanej przez ich przodków w Persji jakieś dwa tysiące czterysta lat temu, gdy
75 000 mężczyzn, kobiet i dzieci zostało zmasakrowanych przez mszczących się
Żydów.
W roku 1994 w święto Purim, dr Baruch Goldstein wszedł do
meczetu z dwoma automatami. Czujni żołnierze nie pozwoliliby nam przenieść
pilnika do paznokci, lecz jego nie zatrzymali. Wszedł do sali modlitw wołając
„Wesołego Purim!” i otworzył ogień. Zamordował około trzydziestu bezbronnych
wiernych zanim ocaleli nie zdołali zabić oszalałej bestii. Gdy wynieśli rannych
i zabitych z meczetu, żołnierze otworzyli ogień i dodatkowo zabili dwudziestu
wiernych, wołając „Wesołego Purim”. Gdy wiadomości o masakrze dotarły do
Knesetu, izraelskiego parlamentu, Hanan Porat, lider Religijnej Partii
Żydowskich Nacjonalistów, pozdrowił parlamentarzystów „Wesołego Purim”.
Dr Goldstein został pochowany z wielkimi honorami; jego grób
stał się celem masowych pielgrzymek osadników i ich wielbicieli z Izraela,
Ameryki i całego świata. Przychodzą tam młode, pulchne żydowskie dziewczyny, by
złożyć kwiaty i zapalić świeczki na grobie. Młodzi żydowscy żołnierze opierają o
grobowiec amerykańskie automaty M-16 i proszą świętego męża o pomoc i
przewodnictwo. Młode pary składają sobie ślubowania a starcy odmawiają kadisz za
jego duszę.
Po morderstwie, w Izraelu podniosły się głosy nawołujące do
usunięcia osadników z Halil. Lecz izraelski rząd wykorzystał je dla ukarania
ofiar: połowa Meczetu została przejęta przez Żydów, miejscowym wiernym
zabroniono okazywać cześć dla Grobu Abrahama Ukochanego przez Boga, zamknięto
wejścia na Stare Miasto, skonfiskowano i zniszczono dziesiątki domów
palestyńskich, zamknięto dla Palestyńczyków główną ulicę miasta. Nie ma wcale
większej różnicy pomiędzy tym czy Żyd zabija czy zostaje zabity, żydowskie
państwo zawsze wykorzystuje to jako pretekst do zabrania więcej ziemi
Palestyńczykom i ukarania ich.
W piątki osadnicy mogą przyjść do Grobu Abrahama, którego czczą
podobnie jak chrześcijanie i muzułmanie, lecz z innej przyczyny. Gdy dla nas
Abraham jest ojcem duchowym, człowiekiem, który wytyczył drogę do jedności z
Bogiem i pokazał ją ludzkości, to oni uważają go za biologicznego przodka i
usprawiedliwiają tym prywatyzację tego świętego miejsca. (Adams, Amerykanin z
noweli Marka Twaina, przelicytowałby ich twierdząc, że jest w prostej linii
potomkiem Adama). Gdyby uważali, że Jerzy Waszyngton był Żydem, to obowiązkowo
sprywatyzowaliby Biały Dom. (Jeśli się głębiej zastanowić, to już w jakiś sposób
to zrobili). Ta perwersyjna interpretacja tkwi głęboko w żydowskiej psychice, i
Natalie, towarzysząca nam miła izraelska dziennikarka, zapytała mnie:
„Czy miejscowi Arabowie uważają, że Abraham był także ich
przodkiem?”
„Cały świat uważa go za duchowego przodka”, próbowałem wyjaśnić
jej nie uwarunkowane biologicznie, duchowe i uniwersalne wielbienie Abrahama.
Przypomniałem jej, że Abraham odrzucił swego ojca, Mahomet odrzucił swoje
plemię, a Chrystus odrzucił wezwanie swoich braci mówiąc, że jego duchowi bracia
są ważniejsi od braci z ciała, lecz moje słowa nie mogły zmienić wpojonej jej
wizji.
W piątki osadnicy są najwyższą władzą w mieście. Wojsko ogłasza
szczególnie surową godzinę policyjną i nie pozwala żadnemu gojowi przebywać poza
domem, aby nie zbezcześcił drogi Żyda. Żołnierze strzelają do dzieci, które
ośmielają się bawić na zewnątrz. Miasto nie może westchnąć zanim ostatni Żyd nie
zniknie za zasiekami z drutu kolczastego, w dzielnicy tylko dla Żydów. Halil to
właściwe miejsce, gdzie można zobaczyć rzeczywiste zamiary Żydów w stosunku do
tego, jak świat ma być rządzony – dowiemy się tu więcej niż czytając ich pełne
hipokryzji przesłodzone artykuły.
Lecz ostatni piątek był inny. Po tym, jak silna straż
odprowadziła osadników do ich dzielnicy i wracała do koszar, dostała się ona pod
ogień partyzantów. Partyzanci nie chcieli kopiować żydowskiego morderstwa
masowego; pozwolili wiernym pójść w spokoju do domów, i dopiero potem otworzyli
ogień. Perseusz zstąpił, by odwiedzić potwora.
Żołnierze izraelscy przechodzą pranie mózgów, bo mają uwierzyć w
swoją rasową wyższość, w doskonałość własnej broni, w ochronę ich Najwyższego
Naczelnego Dowództwa, w potulność tubylców. Byli pewni, że duch Halilijczyków
został bezpowrotnie złamany. Aroganccy i zuchwali, rzucili się w pogoń.
Bojownicy wycofali się na dróżkę między winnicami, i gdy nieprzyjacielscy
żołnierze wpadli tam, znaleźli się w śmiertelnej pułapce.
Bojownicy dżihadu zastosowali stary fortel słabych przeciwko
silnym, po raz pierwszy opisany przez historyków rzymskich, który później wielki
niemiecki dramatopisarz Bertolt Brecht przedstawił w sztuce Horacjanie i
Kuriacjanie. Na polu bitwy spotkały się dwa walczące ze sobą rzymskie rody,
Horacjanie i Kuriacjanie. Słabsi Horacjanie udawali, że uciekają, a gdy ciężko
uzbrojeni wrogowie pognali za nimi i rozproszyli się na drodze pogoni,
Horacjanie zawrócili i po kolei zabijali prześladowców.
W wyniku takiego manewru nastąpił cud: trzech bojowników dżihadu
z karabinkami zabiło dwunastu ciężko uzbrojonych Żydów, wśród nich głównego
oprawcę Halil, pułkownika gauleitera miasta, dowódcę garnizonu Hebron. Bojownicy
nie mogli uciec, podejmując szlachetną decyzję o atakowaniu jedynie żołnierzy i
pozostawieniu osadników w spokoju - przypieczętowali swój los. Pomimo tego,
udowodnili siłę ducha, mocną, jak fundamenty ich wspaniałej świątyni.
Często można usłyszeć, że Palestyńczycy powinni działać w taki
czy inny sposób. Nie powinni zabijać wroga, gdy ten zdejmuje mundur idąc na
urlop. Powinni ostrożnie wybierać cele, gdyż inaczej ich walka będzie mieć
przeciwny efekt. Zasadzka w Halil udowodniła, że są to tylko pobożne życzenia.
Atak na żołnierzy był najbardziej uczciwy, jakiego kiedykolwiek dokonano na
gnębicieli. Pomimo tego, prezydent USA określił go jako „ohydną zbrodnię”;
sekretarz generalny ONZ nazwał go „okropnym, krwawym czynem” a wprowadzony w
błąd papież uznał za „masakrę wiernych”. Nawet szef izraelskiego Sztabu
Generalnego zaśmiał się z tego określenia i odmówił nazwania tego wydarzenia
„masakrą”. Nasi żołnierze polegli w walce, powiedział. W każdym razie, zarządził
zniszczenie domów przy drodze, gdzie była zasadzka.
Tak więc, nie ma znaczenia co Palestyńczycy robią, czy mordują
izraelskie dzieci czy walczą z izraelskimi żołnierzami, czy nawet sami są
mordowani przez osadników - zawsze są winni, ponieważ nie poddali się Żydom. Ci,
którzy poddawali się bez walki nie darują im. Lecz Palestyńczycy z Halil,
najbardziej spotwarzani ludzie na ziemi, znają prawdę. I dlatego niewinne twarze
trzech sióstr, Nadziei, Rewolucji i Wyzwolenia, promienieją szerokimi,
szczęśliwymi uśmiechami.
Sympatyczna izraelska dziennikarka Natalie czuła, że powinna
wyważyć opowiadanie, aby zaakceptowali je jej wydawcy.
„A co powiedziałybyście o akcjach terrorystycznych w Tel Avivie
przeciwko obywatelom izraelskim?” zapytała dziewczyn, których dom miał być
zniszczony. Chciałbym wiedzieć, co mój dziadek w getto w Stanisławowie
odpowiedziałby na pytanie niemieckiego dziennikarza o swoje uczucia w stosunku
do niemieckich ofiar alianckich nalotów. Prawdopodobnie odpowiedziałby, jak
żydowski felietonista z Kanady, Mordecai Richler: „Cieszę się, że zbombardowano
Drezno bez żadnego wojskowego powodu”.
Staliśmy koło miejsca zasadzki na szerokiej werandzie trzech
sióstr. Prawdopodobnie nasz wygląd zdradził grupie osadników nasze uczucia i
towarzystwo zwróciło się przeciwko nam.
Osadnik, ugrzeczniony Żyd, powiedział:
„Powinniście być po naszej stronie. Czyż nie jesteście Żydami?
Albo my albo oni. Wsłuchajcie się w zew swej krwi; poprzyjcie swój naród
przeciwko wrogom”.
„Czy była konieczność zniszczenia domów niewinnych ludzi tylko
dlatego, że w sąsiedztwie ktoś zastrzelił waszych żołnierzy?” zapytał Jerry.
Budzący respekt, wysoki mężczyzna w szarym garniturze popatrzył
na nas surowo.
„Kto śmie mówić o domach, gdy tutaj odebrano ludziom życie?” Był
to Amerykanin z Nowego Jorku, rabin Wise.
Zapytałem, „Czy zniszczylibyście dom w Nowym Jorku, gdyby kogoś
z was zamordowano w sąsiedztwie?”
„Tak, zniszczylibyśmy!” odpowiedział rabin Wise, i zbójecki
uśmiech drapieżcy ujawnił jego uczucia. Tak, zrobiłby to. Zniszczyłby Harlem,
gdyby Murzyn zamordował Żyda. Dla rabinów Wise tego świata, życie i własność
goja nie mają żadnego znaczenia, to tylko gniazdo os, które trzeba usunąć. W
Halil, lub Khevron jak go nazywają, realizują swoje marzenia bez ograniczeń.
W tym mieście groźnych osadników i brutalnych żołnierzy, nie ma
nikogo tak podłego jak rabin Wise. Osadnicy zmienili życie miejscowych
mieszkańców w piekło, a żołnierze ich ochraniali, lecz oni jedynie wypełniali
jego wolę, a on zapewnił im miliardy dolarów wyciągnięte od Amerykanów, i
wymościł dla nich korytarze Kongresu. Zrobiło mi się szkoda Amerykanów,
pracowitych i szczodrych ludzi, nabijanych w butelkę przez polityków i
zamienionych w niewolników Mordoru.
„Jesteście Żydami, nieprawdaż?”, nalegał ugrzeczniony osadnik.
Odpowiedziałem, „Jeśli ty jesteś Żydem, to my oczywiście nie
jesteśmy”.
Czułem, że w Halil nie mogę być Żydem. Rzeczywiście, Żydzi
czujący, że demonstrowanie przeciwko polityce ich rządu nie wystarcza, obecnie z
największą łatwością robią rzeczy nie do pomyślenia. W sposób najbardziej
nieoczekiwany może się urzeczywistnić marzenie ziejących nienawiścią sektantów,
[anty]chrześcijańskich syjonistów, o Żydach zwracających się ku Chrystusowi na
ruinach Palestyny, gdyż coraz więcej Żydów, którzy zetknęli się z rzeczywistym,
zwycięskim judaizmem w piekle Hebronu, odwraca się od niego z odrazą. Sektanci
mają rację, lecz z innego powodu: nagromadzenie się Żydów w Ziemi Świętej
spowoduje, że uczciwi ludzie wreszcie zobaczą tę jawną totalną ciemnotę i
odwrócą się od niej.
Dlatego Intifada jest tak ważna. Może być ona początkiem
uniwersalnej ogólnoświatowej Intifady, która nie powinna zatrzymać się na
granicach Ziemi Świętej. Wiem, że myśl ta jest obca Palestyńczykom. Walczą za
swoje wioski i miasta, za równość i swobodę, za możliwość życia i modlenia się w
swoich świątyniach. Gdyby osadnicy zrezygnowali z przywilejów, dla
Palestyńczyków problem byłby rozwiązany. Lecz dla rabina Wise i jemu podobnych,
zniewolenie Palestyńczyków i zawładnięcie ich ziemią jest niezbędnym dowodem
własnych osiągnięć, i łatwo się nie poddadzą. Wszystko z powrotem sprowadza się
do umoralniającego misterium: Nadzieja z Halil jest jedynie siostrą Wyzwolenia
dyskursu i światowej Rewolucji.
„Mapa drogowa” markiza de Sade,
czyli sprośne kawały o Palestynie
Mowa wygłoszona 18 czerwca 2003 roku w Paryżu.
„Mapa drogowa” nie jest kompromisem między Palestyńczykami a
Żydami, lecz pomiędzy samymi Żydami, wcale nie mieszkającymi na Bliskim
Wschodzie, a mianowicie, między żydowskimi liberałami z Nowego Jorku i
żydowskimi neokonserwatystami z Waszyngtonu. Obu grupom przyświeca cel
zachowania i pomyślnego rozwoju państwa żydowskiego, i różnią się tylko
strategią. Podczas gdy tacy neokonserwatyści jak Perle wytępiliby i zmietli z
powierzchni ziemi wspomnienie o swoich wrogach a la Joshua bin Nun, to Tom
Friedman i inni liberałowie myślą o bezpiecznym uwięzieniu gojów w dobrze
strzeżonej przez żołnierzy NATO strefie Gazy. Obecnie, te dwie grupy osiągnęły
kompromis z poniższych przyczyn. Zakończył się aktywny etap amerykańskiej
konkwisty Iraku, lecz armia USA w dalszym ciągu krwawi w Iraku i Afganistanie.
Przed wymianą w podbitym Iraku amerykańskich żołnierzy na francuskich,
hinduskich i innych rekrutów, co pozwoliłoby Amerykanom zrealizować następny
etap - czyli zniewolić Iran, trzeba pokazać światu, że wojna ta nie była po
prostu niebezpiecznym imperialistycznym przedsięwzięciem w interesach
syjonistów. Skąd więc wzięła się idea „mapy drogowej”?
Dwóm żydowskim ugrupowaniom w USA wyśmienicie udaje się pewne
przedstawienie. Chociaż rzeczywiste różnice pomiędzy nimi są niewielkie, fakt
ten skrywają dzięki hałaśliwym kłótniom. Podobnie jak przebiegły handlarz
uliczny, opowiadając o swoim nieszczęściu zmuszającym go do rozstania się z
cenną rzeczą po najniższej cenie, zachęca naiwnego klienta do transakcji,
zatwardziali syjoniści opłakują „oświęcimskie granice” „mapy drogowej”.
Niektórzy przyjaciele Palestyny, głównie ci, którzy uwierzyli w rozwiązanie w
postaci dwóch państw, widząc zamieszanie wśród Żydów, nabrali się na podstęp i
szybko wyciągnęli wniosek, że „mapa drogowa” jest dobrym i sprawiedliwym
rozwiązaniem dla Palestyńczyków.
Prawnik Jack Graham napisał: „Syjoniści histerycznie boją się
tego spokojnego teksańskiego kowboja, który pokaże niezależność amerykańskiego
myślenia. Pokój jest blisko!” Zawsze zapalczywy Ali Abunimah ogłosił (w artykule
Kto boi się „mapy drogowej?):
„Poplecznicy Izraela już panikują tylko dlatego, że w planie tym pojawiła się
sprawiedliwość i wzajemność”.
Niestety, nikt nie boi się „mapy drogowej”. Abunimah i inni
powtórzyli błąd młodziutkiej panny młodej wychodzącej za księcia de Bauffremont,
notorycznego sodomitę, z doskonałego, choć pikantnego opowiadania markiza de
Sade. Książę miał się ożenić z cnotliwą i niewinną dziewczyną, której matka
dobrze znała preferencje swego przyszłego zięcia.
Córeczko, rzekła, odrzuć pierwszą propozycję swego małżonka.
Powiedz twardo, w każdy inny sposób, tylko nie w ten! (Ma fille, méfiez-vous des
premie`res propositions que vous fera votre mari, et dites-lui fermement: Non,
monsieur, ce n’est point par la` qu’une honneˆte femme se prend, partout
ailleurs autant qu’il vous plaira, mais pour la`, non certainement...)
Jednak książę postanowił zrezygnować z analnego przyzwyczajenia
i zbliżyć się do młodziutkiej małżonki w sposób konwencjonalny. Był wielce i
przyjemnie zaskoczony, gdy panienka odrzuciła jego początkowe umizgi i
nakierowała go na kotlinkę, którą zawsze wolał. Taką to historię opowiedział nam
markiz w opowiadaniu trafnie zatytułowanym L’E´POUX COMPLAISANT.
Prawdopodobnie prezydent Bush był równie zaskoczony
nieoczekiwanym poparciem „mapy drogowej” przez popleczników sprawy
palestyńskiej. Powinni ją odrzucić, ponieważ był to w rzeczywistości plan
odpowiedni dla markiza de Sade. Podobnie jak z panną młodą, manipulowano nimi
tak, by przyjęli rozwiązanie pozornie odrzucane przez podstępnego partnera,
wpadając przez to w pułapkę. Znajdujący się wśród nich zwolennicy dwóch państw,
na podobieństwo chłopców ze szkoły publicznej na pierwszej wycieczce w nieznane,
tak bardzo palą się do działania, że łatwo wpadną w każdą pułapkę.
Rzeczywiście, „mapa drogowa”, gdyby kiedykolwiek miała
zadziałać, byłaby straszna, a warunki narzucone przez rząd Sharona uczyniły ją
żałosną. Trafnie ją opisali i sprawiedliwie skrytykowali Jeff Blankfort,
Ran HaCohen
i Kathleen Christison w Counterpunch, oraz Edward Said, Uri Avnery i Jennifer
Loewenstein wraz z innymi. 14 warunków izraelskiego rządu kompletnie rozwodniło
wszystkie pozytywne elementy, jakie „mapa drogowa” mogła zawierać. W najlepszym
wypadku, proces ten stworzyłby kilka ogrodzonych rezerwatów dla tubylców, które
by nazwano „Państwem Palestyńskim”.
Czy oznacza to, że my, orędownicy humanizmu, powinniśmy zwalczać
„mapę drogową”, jak sugerują niektórzy przyjaciele? Moglibyśmy oczywiście, jak
Don Kichot, podjąć wysiłek i walczyć z wiatrakami. Lecz jest następny pikantny
żart o starszym panie chorym wenerycznie, którego lekarz informuje, że powinien
odciąć sobie członek. Spanikowany i zrozpaczony biegał od jednego specjalisty do
drugiego, aż największa wśród nich znakomitość całkowicie go uspokoiła mówiąc,
że jego chory członek już odpadł.
Innymi słowy, nie ma powodu, aby zwalczać ten fikcyjny plan,
ponieważ w sposób naturalny zniknie on tak samo, jak wiele innych „planów
pokojowych”. Rakietowe ataki Sharona na bezbronną Gazę, groteskowy „demontaż”
osiedli przed ostateczną decyzją o ich rozszerzeniu, udowadniają, że izraelscy
liderzy nie mają najmniejszego zamiaru przestrzegać nawet jego skromnych
wymagań. Ahmed Bouzid, świetny filadelfijski analityk, podsumował to doskonale:
„Każdy, kto obserwował ten konflikt i ma minimalne wyczucie historyczne, widzi,
że ostatnie deklaracje rządu izraelskiego są niczym innym, jak grą na zwłokę”.
Faktycznie, po co syjonistom przyjmować ten plan, i jakikolwiek
plan pokojowy? Są oni prawdziwymi panami sytuacji; jedyna inna licząca się
regionalna potęga, Irak, została zniszczona przez bohaterską Jessicę Lynch i jej
towarzyszy broni; a Teheran czeka na swoją kolej. [...] Prezydent Bush ponownie
wygląda jak sterowana zabawka, reagująca na zdalne rozkazy syjonistów.
Nie ma najmniejszej szansy na jakiekolwiek rozwiązanie w
Palestynie, oprócz rozwiązania polegającego na równości, ujednoliceniu
obywatelstwa i pełnej integracji wszystkich mieszkańców Palestyny. Zwolennicy
dwóch państw zbłaźnią się sami. Na domiar złego, nie będzie szans na to
rozwiązanie, dopóki w amerykańskim dyskursie nie zapanuje jakaś symetria. A
właściwie, dlaczego media omawiają nieistniejącą „mapę drogową”? Jest to
następny dowód na istnienie choroby zwanej asymetrią dyskursu. Wątpiącym w
istnienie asymetrii trzeba przypomnieć ostatnie akty terrorystyczne w Gazie i
Jerozolimie. Podczas gdy zabicie niewinnych cywili w Gazie amerykańskie gazety z
trudem nazywały „przemocą”, następnego dnia, gdy „przemoc” zawitała do
Zachodniej Jerozolimy, specjalnie podkreślano, że jest to „przemoc”. Tę
asymetrię połączono z wieloma innymi anomaliami, od przeznaczenia dla Izraela 80
procent całej amerykańskiej pomocy dla zagranicy, do nieproporcjonalnie wielkiej
ilości miejsca, jakie media poświęcają sprawom żydowskim, od Holokaustu do
Kabały. Wszystko to składa się na jedyny w swoim rodzaju fenomen.
Martwi nas tragedia palestyńska, lecz powinniśmy także użalić
się nad tragedią Amerykanów, ponieważ ci śmiali ludzie, kiedyś sławni z wolności
słowa i bezwzględnego indywidualizmu, jeśli chodzi o niezależność myślenia
prawdopodobnie przegraliby z gęsiami. Niedawno Amerykanie maksymalnie
krytykowali prezydenta Clintona. Uważali oni, że nie było to z powodu jego
pozamałżeńskich związków, ale dlatego, że kłamał. Możemy przebaczyć wszystko
oprócz kłamstwa. Nie tylko gazety zaatakowały go za raczej niewinne kłamstwo,
lecz nawet Kongres z tego powodu próbował oskarżyć go o zdradę.
Dwadzieścia lat temu, za to samo przestępstwo prezydenta Nixona
praktycznie obdarto ze skóry i zlinczowano. On kłamał, krzyczały media, on
kłamał, powtarzali Amerykanie, i zmusili go do rezygnacji. Lecz kłamstwo
obecnego prezydenta, Busha, nie dotyczyło sprawy małej i nędznej, lecz było to
wielkie kłamstwo o broni masowego rażenia w Iraku. A kogo to obchodzi – mówi
nonszalancko Wolfowitz, a Tom Friedman powtarza, kto to faktycznie potępia? Nie
jest to „ważna sprawa, którą powinniśmy się interesować”.
„Amen, odpowiedzieli Amerykanie, już zapomnieliśmy, czy kiedykolwiek wspomniał o
broni masowego rażenia.” Okazuje się, że amerykańscy Żydzi decydują nie tylko o
tym, kto jest antysemitą (czyli tym, kto nawołuje do równości pomiędzy Żydami i
nie-Żydami), lecz także o tym, kto jest kłamcą.
Nie martwią mnie zasady moralne Amerykanów, lecz ich totalna
ślepa podatność na manipulację. Ich gotowość do szczerego powtarzania cokolwiek
im się powie jest równoznaczna z opętaniem przez szatana. Jak w haitańskich
wierzeniach, zostali zamienieni w żywe trupy przez złowrogiego czarownika, czyli
Panów Dyskursu. Kilku naszych wspaniałych przyjaciół z USA coraz bardziej
przypomina radzieckich dysydentów z przeszłości, z jedną ważną różnicą.
Dysydenci mieli pełne poparcie Zachodu, natomiast współcześni dysydenci
amerykańscy są osamotnieni.
Obecnie wszyscy chcemy być lojalni. Nawet Kassandrze trudno było
boleć nad wprowadzeniem drewnianego konia w mury Troi, gdy wszyscy radowali się
ze wspaniałego daru Danajów. Lecz w Ameryce, konformizm przekracza wszelkie
granice. A najgorsze jest to, że ta asymetria nie zatrzymuje się tam, lecz wlewa
się do Europy. Władcy totalitarnych mediów amerykańskich wykupują media w
Europie. Miliarder Haim Saban, izraelsko-amerykański Żyd, kupuje KirchMedia,
największą niemiecką stację telewizyjną. On także najszczodrzej z indywidualnych
osób wspiera partie polityczne USA, i jest wielkim zwolennikiem Izraela – do
tego stopnia, że Uniwersytet Kalifornijski cofnął mu certyfikat bezpieczeństwa.
Można sobie wyobrazić, jakie programy będzie nadawać jego telewizja. Należy się
przyjrzeć tej próbie zawłaszczenia stanem umysłów w Europie, bo zepsute towary
made in USA – od genetycznie modyfikowanego mięsa po mydlane opery i „newsy” –
nie powinny być dopuszczone do Europy.
Francja to podstawa tamy powstrzymującej amerykański przypływ.
Gdyby prezydent Jacques Chirac nie trzymał się swego pryncypialnego stanowiska,
Gerhard Schroeder z Niemiec i Władimir Putin z Rosji nie śmieliby sprzeciwić się
amerykańskiemu atakowi na bezbronny Irak. Możecie być dumni ze swoich liderów, i
powinniście ich poprzeć. Francja potrzebuje zjednoczenia, a nic tak nie jednoczy
przeciwników Imperium, jak sprawa Palestyny. Niech to połączy razem rdzennych
Francuzów i jej przybrane dzieci.
Francja to jasna gwiazda w konstelacji Europy. Niech ten cudowny
kraj krętych wąskich dróg, winnic i farm, wspaniałych katedr i parafialnych
kościołów, ale także nowoczesnego przemysłu i niezawodnej komunikacji,
przyjaznych i troskliwych ludzi, będzie także jej gwiazdą przewodnią. Francja
jest także ważna dla Europy Wschodniej, ponieważ członkostwo w Unii powinno
uwolnić tamte narody od ich wytrenowanego przez Sorosa proamerykańskiego i
prosyjonistycznego przywództwa. Ze względu na tradycyjną przyjaźń, Francja jest
ważna dla Rosji, by Rosjanie mogli uwolnić się od pozostałości po zainstalowanym
przez CIA reżymie Jelcyna.
Francja jest ważna dla Bliskiego Wschodu, lecz jest nawet
ważniejsza dla USA. Jednak kraj ten nie może sam sprzeciwiać się Imperium, nie
możemy go także wciągać w konfrontację. Niech Francja będzie przykładem do
naśladowania dla uczciwych Amerykanów, jak była nim w początkach Republiki.
Uprzywilejowani Amerykanie zdają sobie z tego sprawę. W małej wiosce w Szampanii
natknąłem się na częstego tam gościa, pana Cohen’a z New York Times. W
tygodniu przebywa na Manhattanie, zjada wolnościowe frytki z rybą po żydowsku, i
nawołuje do ukarania zdradliwej Francji, lecz w weekendy przylatuje tutaj, by
nacieszyć się smakiem prawdziwej cywilizacji. W głębi duszy przyznaje, że w
Amerykańskim Imperium pod władzą Teksańczyków i żydowskich baronów medialnych
nawet jego poplecznicy czują się niewygodnie; prawie tak samo niewygodnie, jak w
bliskowschodnim państwie żydowskim.
Dlatego ostatecznie, w cywilizowanej Francji markiza de Sade
oddano do szpitala psychiatrycznego, nie prosząc o stworzenie „mapy drogowej”.
Czy już jest po Intifadzie?
(Aktualność Geoffrey Chaucer’a
w Ziemi Świętej)
„Palestyńska Intifada zakończyła się, a Palestyńczycy przegrali”
– ogłosił w Washington Post
18 czerwca 2004 roku amerykańsko-żydowski felietonista Charles Krauthammer.
Opór zbrojny zanikł; nie ma ataków na obywateli izraelskich; Palestyńczyków
rzucono na kolana dzięki wymordowaniu palestyńskiego przywództwa i Murowi, który
zamknął niesfornych tubylców w gettach, pisał wierny zwolennik syjonizmu. Czy to
prawda? Czy opór został złamany, a Ziemia Święta poddała się zwycięzcy?
Przeanalizujmy to:
Palestyny nie można oddzielić od większego kontekstu: bitwa o
Palestynę rozpoczęła się w Jerozolimie i Gazie, lecz obecnie szaleje w Falujah j
Kerbala, pomimo wyznaczenia agenta CIA na władcę „niepodległego Iraku”. Przed
powrotem do Jerozolimy, wojna przeciwko judeo-amerykańskiej dominacji
prawdopodobnie obejmie Teheran, Damaszek, a nawet stolice europejskie. Co prawda
Intifada w Palestynie straciła impet, lecz nie należy się temu dziwić.
Na Bliskim Wschodzie, i gdzie indziej, wojskowa potęga
żydowskiego państwa nie ma rywali. Uzbrojona po zęby, wyposażona w najnowszy
amerykański sprzęt wojskowy, oraz atomową, chemiczną i biologiczną broń masowego
rażenia, jest prawdopodobnie w stanie zmierzyć się z dowolną armią świata. W
armii izraelskiej służą wszyscy, mężczyźni i kobiety, a ich wojskowe
doświadczenia są niezbędne dla kariery, zarówno ministra jak i fryzjerki. To
zmilitaryzowane społeczeństwo osadników łatwo pokonało całkowicie rozbrojoną
ludność rdzenną.
Zwykłą bronią Palestyńczyka jest kamień przyniesiony na stok
wzgórza; ich osławieni „samobójcy zamachowcy” to była raczej manifestacja
niepodległego ducha a nie groźba dla Izraela; z wojskowego punktu widzenia
trudno uznać to za coś więcej niż naprzykrzanie się. Zwykłe wypadki drogowe
zabijają więcej Izraelczyków niż Palestyńczycy. Bez żadnego wojskowego
przeszkolenia, oddzieleni od świata zewnętrznego, Palestyńczycy nie mogli dostać
żadnej broni oprócz przemycanej przez sprzedajnych osadników; więc nic dziwnego,
że nie byli w stanie pokonać stalowych czołgów i laserowo sterowanych pocisków
powietrze-ziemia.
Ponadto, Żydzi mają do swojej dyspozycji potężną tajną broń – są
gotowi zniszczyć kraj. Ich doskonale zaplanowane studnie artezyjskie zniszczyły
źródła wody i przekształciły Ziemię Świętą w wyschniętą pustynię. W tym tygodniu
zrobiłem wycieczkę wzdłuż strumienia Ghor (po hebrajsku, Arugot), który
wcześniej nigdy nie wysychał. Była to ostoja górskich kóz i leopardów. Teraz
strumień wysechł, ponieważ pobliski kibuc Ein Gedi wywiercił szyb, ułożył
rurociąg i napełnia wodą butelki na sprzedaż w Tel Avivie. Łagodne skłony wzgórz
Samarii zostały zniekształcone przez nowe drogi do nowych żydowskich osiedli. Na
północy strefy Gazy, zieloną krainę pachnących sadów zamieniono w czarną
pustynię Mordoru z tlącymi się pniami spalonych drzew. W zniszczonym kraju,
osadnicy tryumfują nad rdzenną ludnością.
Lecz mimo to deklaracja Krauthammera o zwycięstwie jest
przedwczesna. Konfrontacja imigrantów z rdzenną ludnością słodkiej ziemi
palestyńskiej przypomina mi Opowieść Rycerza
(The Knight’s Tale), pierwsze dzieło Geoffrey Chaucer’a,
który opowiada o dwóch braciach, Arcite i Palamonie, bez pamięci zakochanych w
królewskiej córce Emely, „łagodnej i godnej uwielbienia, jak maj w wiosennych
kwiatach, w studziennej wodzie kąpiącej jędrne ciało”.
Aby zdobyć jej rękę, Arcite zwrócił
się do Boga Wojny, a Palamon błagał Boginię Miłości. W decydującym starciu,
wspierany przez Marsa, Arcite pokonał zakochanego Palamona, lecz nie dane mu
było poślubić pięknej panny. Po militarnym zwycięstwie załamał się i nagle
umarł. Bóg Wojny mógł mu dać zwycięstwo, lecz jedynie Bogini Miłości mogła dać
dziewczynę. Szlachetny król oddał córkę pokonanemu rycerzowi. Chaucer kończy
opowieść: „przy dźwiękach radosnej, pełnej rozkoszy melodii Palamon poślubił
Emely”.
Angielski bard przepowiedział to,
czego nie jest w stanie wyobrazić sobie butny Krauthammer: ludzie kochający
swoją ziemię zachowają ją, nawet, gdy wojskowe zwycięstwo odniosą przeciwnicy.
Ziemię trzeba kochać, jak Palamon
kochał Emely, jak mężczyzna kocha kobietę; a na taką miłość nie może zdobyć się
większość Żydów. Niektórzy z nich widzą w Palestynie symbol boskiej obietnicy
danej narodowi Izraela lub gwarancję czasów mesjańskich, lecz taka symboliczna
miłość skazana jest na porażkę. Oto mój przyjaciel, francuski socjalista, ożenił
się z Rosjanką, symbolizującą komunizm i Dostojewskiego, lecz ich małżeństwo
rozpadło się pod brzemieniem symbolizmu.
Angielski znajomy ożenił się, aby
odwrócić uwagę od swoich preferencji seksualnych; miał dość ciągłego wyjaśniania
wyborcom, dlaczego się nie ożenił. Analogicznie wielu Żydów skusił syjonizm,
ponieważ trudno im było wyjaśniać, dlaczego nie mają własnego kraju. Lecz takie
trudności nie powinny być podstawą dla zawarcia małżeństwa, a żywej kobiety i
konkretnego kraju nie stworzono aby zapewnić wytłumaczenie.
Najgorsi z tego wszystkiego to
Krauthammerowie, amerykańscy Żydzi, wierzący, że ziemia, której nie orali ani
nie sieli, może należeć do nich, ponieważ mają tytuł do jej posiadania, jak do
rzadko odwiedzanego domku letniskowego. Nie czują miłości, lecz zazdrość
dotkniętego impotencją sułtana do kupionej i zapłaconej niewolnicy.
Osadnicy usuwani z Synaju w latach
osiemdziesiątych udowodnili, że brak im prawdziwej miłości. Gdy po krótkim
pobycie opuszczali tamte miejsca, rozwalali wszystko, co mieli pod ręką,
podkładali dynamit pod każdy dom i niszczyli buldożerami wszystkie ogrody i
winnice zasadzone tubylczymi lub importowanymi rękami. A obecnie, gdy omawiane
jest ich wycofanie się z Gazy, przysięgają, że przed przekazaniem swojej ziemi
znienawidzonym tubylcom, usuną z niej wszelkie oznaki życia. Tak się nie
postępuje z ukochaną ziemią: poeta był gotów rzucić przed ukochaną całą swoją
czułość, by opuszczając go stąpała po niej jak po miękkim dywanie, i życzył jej
szczęścia z nowym wybrankiem, „ukochanym tak bardzo, jak sam ją kochał”.
Palestyńczycy nigdy nie niszczyli
swoich domów i ogrodów, gdy zmuszeni byli je opuścić, i przepiękne stare
arabskie domy i ogrody w Talbieh i Ain Karim świadczą o miłości ich właścicieli
okazywanej im do końca. Nie tylko wiara w ewentualny powrót powstrzymywała ich
od podpalania drzew i niszczenia domów przed ucieczką do obozów uchodźców w
Libanie i Gazie – lecz przede wszystkim ich bezinteresowna miłość do ziemi i
drzew.
Ziemia Święta jest wspólnym dziełem
naszego Pana Boga i jej ludu. On ją stworzył; a oni jej służyli, budowali
tarasy, okopywali oliwki, i modlili się do jej Pana na wzgórzach. Podobnie jak
pobity Palamon zdobył piękną Emely, Ziemię Świętą odziedziczą zwyciężeni;
natomiast zwycięzcy zginą, jeśli nie zwrócą się do Bogini Miłości i nie umiłują
ziemi i jej ludu.
Historia Yanoun według Douglasa Adamsa
Mając wybór, zamieniłbym się w drzewo a nie w boga. W figowe
drzewo w Yanoun, maleńkiej wiosce na wschodnich skłonach wzgórz Samarii. Było to
jedyne miejsce na ziemi, gdzie taka myśl mogłaby przyjść mi do głowy pewnego
doskonale spokojnego sierpniowego popołudnia, gdy lekka bryza przedarła się do
doliny. Siedziałem pod drzewem, gdyż sierpniowe słońce wściekle paliło, a w
cieniu drzewa figowego można było znaleźć schronienie. Nie miałem gdzie się
śpieszyć, ani nic do roboty. Była to oaza ciszy i spokoju, w sam raz dla Buddy –
lub drzewa.
Tarasowata dolina przechodzi w inną wielką dolinę z płaską
polaną na dnie, i ta sucha rzeka zasila większą, Wadi Akraba, odprowadzającą
sporadycznie deszczowe wody do Jordanu. Podczas gdy Tel Aviv jest gorący,
wilgotny, parny, hałaśliwy i burzliwy, ciche Yanoun cieszy chłodnym górskim
powietrzem.
Otoczenie czyni nas tym, czym jesteśmy. Wystarczy przejść się po
gęstych laskach nad Jordanem, a w duszy poczujemy nocnego łowcę – tygrysa. Po
zanurzeniu się w rozległą dolinę odkryjemy w sobie spokojną duszę owieczki.
Wzgórza Yanoun nadają się do kontemplacji drzewa, można tam wróść w zbocze
wzgórza i patrzeć. „Gdy nie chcesz już być bogiem”, rozmyślał Douglas Adams,
którego książkę wziąłem ze sobą, „połóż się na ziemi, a za chwilę drzewo
wyrośnie ci z głowy. Gdy połączysz się z ziemią, wsączysz się w jej wnętrze,
przepłyniesz jej życiowymi arteriami, i w końcu wynurzysz się w postaci czystego
strumienia”.
Prawdopodobnie Douglas znał nasz kraj, w przeciwnym wypadku, jak
mógłby tak dobrze wczuwać się w jego nastrój? Kilka metrów niżej, w jaskini,
tryskało źródełko, zaopatrujące kilka rodzin wioseczki w zimną źródlaną wodę.
Być może był to bóg lub prorok. Młoda dziewczyna buja bukłak pełen zsiadłego
mleka przywiązany sznurem do pochyłego drzewa figowego. Matka z babką siedzą
obok niej w cieniu, patrząc w odległe doliny. W dole, na polanie pasie się stado
owiec, a dzieci z Yanoun grają w piłkę z Tarek’iem, młodym amerykańskim
woluntariuszem.
Daleko w dole jest dwór zbudowany w dziewiętnastym wieku przez
Mustafę Bega, bośniackiego szlachcica, który uciekł z Bałkanów i znalazł
przystań na brzegach Palestyny. Bośniacy osiedlili się w dwóch wioskach, w
Cezarei Nadmorskiej, na pokrytych wydmami ruinach starożytnej stolicy Palestyny,
i w Yanoun, w głębi kraju. Był to doskonały wybór utalentowanych ludzi. W
Cezarei, na brzegu morza, zbudowali piękny meczet, w roku 1948 zamieniony na bar
przez izraelskich zdobywców. W Yanoun zbudowali dwór.
Jego czerwone dachówki przypominają, że budynek wzorowany był na
europejskim oryginale, ponieważ w gorącej Palestynie nie potrzeba robić dachów z
dachówek. W pokojach jest wciąż pełno starych mebli. Mustafa Beg (sam jego tytuł
wzbudza szacunek) był w swoim czasie człowiekiem wybitnym i zamożnym, i potrafił
docenić nadarzającą się mu okazję. Imperium Ottomańskie przystąpiło do
prywatyzacji wspólnych ziem, i ziemie wiosek zostały wystawione na rozgrabienie
przez tych, którzy mieli pieniądze lub dobre stosunki w Istambule.
Okazja dla Mustafy Bega pojawiła się, gdy ottomańscy urzędnicy
podatkowi przybyli zebrać podatki, a ludność sąsiedniej wioski Akraba zrobiła
to, co ona i jej przodkowie zawsze robili w podobnych przypadkach – uciekła
przed poborcami. Wzięli swój ruchomy dobytek i poszli w góry, w nadziei, że
poborcy odejdą tak samo szybko, jak się pojawili. Lecz nowe idee ekonomicznego
liberalizmu już przeniknęły z Europy, a wśród nich idea prywatyzacji.
Poborcy zaproponowali Mustafie by zapłacił należne podatki
wzamian za ziemie Akraba, a on się na to zgodził. W rezultacie, ziemie te –
setki i tysiące akrów oliwkowych sadów – zarejestrowano na jego nazwisko. Gdy
chłopi wrócili, Mustafa był zmuszony oddać większość ziemi, lecz zachował jej
wystarczająco wiele, by uważać to wszystko za bardzo zyskowny interes.
Dotychczas wielu chłopów z Yanoun oddaje połowę swoich oliwkowych zbiorów
żyjącym w Nablus potomkom Mustafy Bega. Inni dzielą swe zbiory z następnym z
kolei wielkim posiadaczem ziemskim, Nimr’em. Lecz są także wolni chłopi.
Zatrzymałem się w gościnnym domu Hassana, zbudowanym na jego
własnej ziemi. Ponad osiemdziesięcioletni Hassan jest mocnym i postawnym starcem
w popielatej galabiji i abaji, swego rodzaju szerokim ubiorze z płaszczem na
wierzchu. Galabiję przepasał szerokim skórzanym pasem, na którym wisiał krótki
ostry nóż. Gdy ściskał moje ręce swymi kształtnymi rękami poczułem ich twardość,
jak gdyby były wyrzeźbione z miejscowego kamienia. W ostatnim roku hadżi Hassan
odbył pielgrzymkę do Mekki, lecz jest przede wszystkim chłopem.
Urodził się jakieś 50 mil stąd w linii prostej, w Beit Jibrin na
pogórzu Halil, kiedyś te łagodne wzgórza biblijnej Szefeli zamieszkiwała
kwitnąca społeczność winiarzy. W roku 1948, Żydzi zaatakowali ją i wypędzili
chłopów, zajęli ich przestronne domy i pola, i utworzyli komunę tylko dla Żydów
– kibuc. Zachowane domy Beit Jibrin wciąż robią na zwiedzających wrażenie swymi
proporcjonalnymi kształtami, doskonałym rozmieszczeniem (Chińczycy
powiedzieliby, dobrym feng szu) i zintegrowaniem z drzewami owocowymi i krzakami
winogron.
Hassan stał się uchodźcą, jak wszyscy z Beit Jibrin, jak wszyscy
chłopi z setek wiosek z Galilei, Szefeli i Negeb. Była to Nakba, palestyński
Holokaust, kiedy to zniszczono wspaniałą kulturę o tysiącletnich tradycjach.
Uciekinierów stłoczono w obozach dla uchodźców, gdzie mogli tylko marzyć o
powrocie do domu. Hassan znalazł się w Deheishe Camp, jakieś 20 km od utraconego
domu w Beit Jibrin. W pogodny dzień mógł nawet zobaczyć dachy Beit Jibrin. Jego
przyjaciele próbowali przekradać się przez nową granicę by powrócić do domu,
lecz niezmiennie spotykali się z żydowskim ostrzałem. Hassan był młody i gotowy
do rozpoczęcia wszystkiego od nowa. Poszedł do odległego Yanoun i zakupił
działkę ziemi od rodziny Bośniaka Mustafy Bega.
Pan Bóg i Najświętsza Patronka Palestyny pobłogosławili
Hassanowi. Ożenił się i miał kilku synów i córki, a potem wziął drugą żonę, i
miał jeszcze kilkoro, aż dochował się dwanaściorga krzepkich synów i pięknych
córek. Jego przestronny trzykondygnacyjny dom z mniejszymi oficynami może
konkurować z dworkiem Bega. Na zboczach posadził wiele drzew oliwnych, a przed
domem rośnie winorośl brzemienna ciężkimi żółtymi gronami. Kilka metrów w górę
zbocza znalazłem wyraźnie zaznaczony prostokąt starej prasy do wina, z doskonale
zaokrąglonym wgłębieniem na winogronowy sok. Aż do upadku Kalifatu
Umajjadów w
dziewiątym wieku, w miejscu tym tutejsi chłopi bosymi nogami rozgniatali żółte
słodkie grona. Obecnie uważa się, że ziemia ta (w przeciwieństwie do ziem na
południe od Jerozolimy) nie nadaje się do uprawy winorośli, lecz kto wie?
Ogrodnicze talenty Hassana mogłyby zdziałać cuda!
Miejscowi chłopi hodują oliwki, i tego ranka druga żona Hassana,
wysoka i dostojna niewiasta po sześćdziesiątce, podała mi gęsty zielonkawy sok z
oliwek z wielkim okrągłym miejscowym chlebem, hubz baladi, który upiekła
pół godziny temu. Posiłek uzupełnił twardy biały kozi ser, posolony tymianek,
kiść winogron i szklanka słodkawej herbaty z liśći szałwi.
Z zamyślenia wyrwał mnie głos Adnana, syna Hassana. Adnan,
inżynier elektryk, jest zatrudniony przez miejscowe władze i ma regularnie
obchodzić i sprawdzać instalacje elektryczne. Nadzruje także generator
zasilający wioskę w prąd przez cztery godziny, od siódmej do jedenastej
wieczorem. Jak wiele innych wiosek w górach, Yanoun nie jest podłączone do
ogólnokrajowej sieci. Adnan ubrany jest po miejsku, ma jasną jedwabną koszulę i
ładne lakierowane półbuty. Skończył uniwersytet w Nablus, ożenił się z
dziewczyną z Nablus i przywiózł ją tutaj do wioski.
Wieczorami gawędziliśmy - Adnan, jego miejska żona i ja. Życie
jest lepsze w wiosce, powiedzieli... lecz jak oni tęsknią za rzadkimi wieczorami
w mieście! Ich marzenia trudno spełnić. W normalnych czasach do Nablus można
było się dostać w pół godziny, lecz teraz wydostanie się z Yanoun zabiera cały
dzień. Bezpośrednia droga Akraba – Nablus jest zablokowana przez Żydów, którzy
nie pozwalają palestyńskim samochodom jeździć po niej. Zamiast tego, Adnan z
żoną muszą jechać wyboistą drożyną wspinającą się po górach i przecinającą
doliny, czekać godzinami na punktach kontrolnych, cierpieć grubiaństwa i
przeszkody ze strony żołnierzy z blokad drogowych, wlec się milami od jednej
blokady do drugiej, lub jechać jeszcze gorszymi drogami swoim trzydziestoletnim
volkswagenem-garbusem. Szybciej jechało się na ośle za czasów Mustafy Bega.
Jednak obecnie, na wzgórzach wokół Yanoun pełno czujnych oczu i karabinów.
„Nie siedź pod tym drzewem”, krzyknął Adnan. „Oni nie lubią
tego”.
Dokładnie nad wzgórzem po drugiej stronie doliny, na wciąż
niebieskim niebie wzeszedł księżyc w pełni. Przebiła go wąska wieża
obserwacyjna, a światło otaczających ją, stale świecących, lamp przeciwmgielnych
odbijało się od drutów kolczastych. Wyglądało to wszystko jak niewielkie
więzienie, a jego mieszkańcy byli zarówno więźniami jak i dozorcami. „Oni” to
szajka żydowskich osadników, którzy przybyli by odzyskać ziemię Izraela.
Zamiast, jak Hassan, kupić ziemię, oni ją zagrabili. Chłopi z Yanoun nie mogli
za bardzo oburzać się na grabież ziemi, ponieważ nie była to ich ziemia. Lecz
osadnicy, jak napięta sprężyna, w każdej chwili gotowi byli do skoku. Chociaż
ich mała osada znajdowała się na szczycie wzgórza po drugiej stronie doliny, nie
pozwalali chłopom wchodzić na zbocza będące w zasięgu ich karabinów.
Bardzo gwałtowni, pełni strachu i nienawiści, zachowywali się
jak na filmach o Dzikim Zachodzie. Gdy normalni ludzie idą na wycieczkę, oni
zamieniają wycieczkę w centralnie koordynowaną operację wojskową z biblijną
nazwą, powiedzmy, „Wyprawa Jehu” (II Królewska, 10). Uważają wszystkich innych
za źródło zagrożenia. Uwięzili siebie na szczycie wzgórza, i chcą uwięzić także
chłopów.
Adnan, inżynier z miasta, nosi w swoim biodrze ich kulę.
Osadnicy chcieli ukraść wioskowe stado owiec, lecz on ich powstrzymał, chociaż
był sam z małym dzieckiem, a ich było pięciu uzbrojonych chłopa. Pomimo tego
walczył z nimi gołymi rękami, aż go postrzelili, a podczas powstałego
zamieszania dziecko zagnało stado z powrotem do wioski.
Izraelczycy nie zwracają uwagi na nasze doniesienia o
osadnikach. Sympatyczny stary zwolennik metod pokojowych Uri Avnery proponuje
nam alternatywę: zły osadnik kontra dobry Izraelczyk, i ludzie desperacko
poszukując dobrego Żyda dają się na to nabrać. Lecz czy to nie wszystko jedno?
„Złym osadnikiem” jest ten, kto dręczy Hassana w Yanoun, natomiast „dobrym
Izraelczykiem” jest ten, kto wygnał Hassana z Beit Jibrin w roku 1948. Źli
osadnicy, bez zbrojnego poparcia dobrych Izraelczyków, przegraliby w ciągu dwóch
dni. Natomiast poparcie to nie istniałoby bez moralnego poparcia o wiele
lepszych Żydów zza granicy.
W rzeczywistości, Izraelczycy nie są lepsi od osadników. Dzielą
się oni na dwie kategorie. Niektórzy z nich są typowymi Vogonami, z gruntu
podłymi i niebezpiecznymi. Czytelnikom, którzy nie czytali Hitchhiker’s Guide
to the Galaxy wyjaśniam, że Vogonowie byli „jedną z najbardziej
niesympatycznych ras w Galaktyce, w rzeczywistości nie byli źli, lecz nie mieli
umiarkowania, byli nadmiernie gorliwi i gruboskórni”, uwielbiali niszczyć,
rozpychać się łokciami i wrzeszczeć „opór nic nie da”. W książce tej, niszczą
Ziemię; w naszej rzeczywistości niszczą piękne wioski i wspaniałe drzewa nie
pytając nikogo o pozwolenie. Wykorzystują nawet ten sam pretekst, co Vogonowie
Adamsa: przygotowują ziemię pod drogę łączącą dwie żydowskie osady przez ziemię
tubylców.
Jedynie po zetknięciu się z drugim rodzajem Izraelczyków, można
należycie ocenić Vogonów, którzy grają rolę, do jakiej się znakomicie nadają.
Ten drugi rodzaj robi wrażenie uczciwych ludzi. Z szerokim, przyjaznym uśmiechem
na twarzy, blond grzywką na czole, opaleni i nonszalanccy – lubią wystawiać na
pokaz swe umęczone dusze i żądać zrozumienia od swych ofiar. Gdy się uprą, są w
stanie zniszczyć piękną wioskę i wykarczować oblepione owocami drzewo, oto co
mówi Adams:
„Nie masz do czynienia z żadnymi durnymi i pozbawionymi
zdolności konwersacji dwu-bitowymi pociągającymi za spust kretynami, o niskich
czołach i małych świńskich oczkach. Jesteśmy parą inteligentnych facetów,
których prawdopodobnie polubiłbyś, gdybyś spotkał się z nami towarzysko. Nie
chodzę dobrowolnie zabijać ludzi, by później chwalić się tym w kiepskich barach.
Idę ich dobrowolnie zabijać, lecz potem godzinami żałuję tego przed swoją
dziewczyną!"
Oba rodzaje są obce ziemi gdzie się urodzili, lecz chcą ją
posiąść poprzez zagładę tubylców. Przy sposobności, niszczą także tę ziemię.
Nasza planeta Ziemia została stworzona, aby odnaleźć sens życia,
mówi Adams, i to było zadaniem Człowieka, który miał to spełnić. Lecz, jak
często się zdarza, coś poszło nie tak, i narody Ziemi, mające wypełnić to
zadanie, zostały wytępione przez obcych najeźdźców: tępych i nie nadających się
do niczego konsultantów medialnych, agentów nieruchomości, sprzedawców
samochodów i prezenterów telewizyjnych, których wyrzucono z ich planety,
ponieważ byli za głupi i bezużyteczni. Tyle o tej misji. Miną lata, lecz
sens życia nie będzie odnaleziony, co bardzo ucieszy psychoanalityków.
Podobnie zdarzyło się w Palestynie, która wyjątkowo sprzyjała
Człowiekowi w odnalezieniu drogi do Boga. Każdy szczegół jej krajobrazu może
doprowadzić do oświecenia. Potrzebny jest tutaj jej lud, rdzenni Palestyńczycy z
błyszczącymi oczami, ponieważ oni opiekują się i kochają swój kraj, są pobożni i
gościnni, szanują tradycje i mają wspaniałe otwarte serca. Lecz coś poszło nie
tak, i na ich świętą ziemię rzuciło się mnóstwo niepotrzebnych agentów
nieruchomości i spekulantów walutowych. Czy odnajdziemy teraz drogę do Boga, gdy
ziemia ta została zniszczona?
Zniszczyli ziemię w takim stopniu, że nawet gdybyś zmienił się w
źródło nic nie pomoże. Wypłyniesz jako czysty potok, lecz prawie na pewno
przymusowo napoją cię chemicznymi odpadami.
Wiele hałasu wokół Gazy
Według żydowskiego dowcipu Anglik odchodzi bez pożegnania a Żyd
żegna się, lecz pozostaje. Tak właśnie jest z izraelskim wycofywaniem się z
Betlejem, Ramallah a obecnie wycofywaniem się z wielkim hałasem z Gazy. Dwa
tygodnie temu, izraelska armia przy dźwiękach fanfar opuściła Tul Karem. Gazety
nazwały to ”budowaniem zaufania”, na które Palestyńczycy muszą jeszcze sobie
zasłużyć. Kilka dni później, izraelskie czołgi z powrotem wtoczyły się do Tul
Karem; z zimną krwią zabito kilku policjantów, porwano wielu jeńców –
przygotowując się w ten sposób do następnego dobrze nagłaśnianego wycofania.
Film ten oglądaliśmy wiele razy, co oznacza, że są entuzjaści scen troski o Gazę
przedstawianych za pozwoleniem Ariela Sharona.
Wycofywanie się z Gazy jest bez znaczenia. Nie jest to żadne
wydarzenie, chociaż przedstawia się je jako sensację. Obecne nie jest pierwsze,
i na pewno nie ostatnie. W palestyńskiej historii, wycofywanie się z Gazy
spowszedniało. Pamiętam nawet wycofywanie się z Gazy w roku 1956, a ludzie z
gorszą pamięcią powinni jednak pamiętać medialny szum wokół izraelskiego
wycofywania się z Gazy w roku 1993, uzgodnionego układami z Oslo. Było wiele
sporów o to, czy na początek „ma pójść Gaza”, czy „Gaza i Jerycho”. Po wielu
złośliwościach Palestyńczycy „dostali” Gazę i Jerycho. Ostatecznie okazało się,
że Izrael dał pewnego rodzaju więzienną autonomię czemuś, co stało się Obozem
Koncentracyjnym w Gazie i Otwartym Więzieniem w Jerycho wraz z pięciogwiazdkowym
więzieniem dla VIPów w Ramallah.
Wycofywanie to mydlenie oczu, natomiast rozdzielający mur to
rzeczywistość. Izraelska Agencja Informacyjna doniosła, że „Siły Obronne Izraela
mają zbudować następny mur zabezpieczający wokół Strefy Gazy. System będzie
składał się z trzech ogrodzeń, najnowocześniejszej elektroniki i czujników
optycznych a także zdalnie sterowanych karabinów maszynowych. Kosztujący ogółem
220 milionów dolarów system powinien być zakończony w ciągu niespełna roku.”
Oczywiście, za to wszystko zapłaci podatnik amerykański.
Jeśli z jakichś przyczyn, więźniowie staną się krnąbrni, to, aby
nauczyć ich pokory, Izrael planuje za pomocą bomb zmusić ich do uległości, nie
angażując przy tym żadnego żołnierza. Wycofanie jest korzystne dla rządzonego
przez Sharona Izraela, ponieważ pozwala zmniejszyć wydatki, zredukować
niepopularne powoływanie rezerwistów i o wiele łatwiej obsługiwać Obóz
Koncentracyjny w Gazie. Nie jest to tajemnicą, ponieważ izraelscy urzędnicy
wypowiadają ten pogląd przy wielu okazjach.
Nasz przyjaciel Uri Avnery nawoływał palestyński ruch oporu by
„nie ułatwiał zadania Sharonowi” i by powstrzymał się od wszelkich działań
militarnych aż do zakończenia wycofywania. Niestety, przykra rzeczywistość jest
taka, że Palestyńczycy nie mają wyboru. Jeśli będą siedzieć cicho, zostaną
zamurowani za wysokimi murami Gazy. Jeśli będą niegrzeczni, zostaną
zbombardowani, zbesztani i zamknięci za wysokimi murami Gazy. Nie ma marchewki,
tylko sam kij.
Nasz przyjaciel Ilan Pappe ostrzegł nas o możliwości masowej
masakry w Strefie Gazy po zakończeniu wycofywania. Nawoływał nas, by „nie
spuszczać oczu z Gazy”. Lecz wątpię, czy będzie tam coś tak dramatycznego. W
Gazie jest za dużo ludzi, by ich wymordować, nie ma także miejsca, dokąd można
byłoby ich wygnać. Nie ma po co się śpieszyć: uwięzieni ludzie będą tam siedzieć
w oczekiwaniu na następne akcje zastraszające, kiedy tylko będą one potrzebne.
Wycofywanie jest jedynie częścią gry; zawsze za nim następuje
wkroczenie, jak w rapie. Gaza pozostanie więzieniem, bez żadnego połączenia
morskiego lub lotniczego z wolnością. Lecz nie należy się koncentrować jedynie
na dostępie; ponieważ w przypadku zwykłych mieszkańców Gazy połączenie lotnicze
nie da jeść ich rodzinom. Gaza nie może być samowystarczalna – żadne miasto nie
może, ani Tel Aviv, ani Londyn. Mieszkańcy Gazy mają niewielkie szanse żyć z
uprawy pól, które należały do ich rodzin, ponieważ izraelscy farmerzy wolą
tańszych i nie stawiających żadnych żądań Tajów. Gaza stanie się ulubionym
miejscem ucieczek palestyńskich aktywistów z Zachodniego Brzegu i Jerozolimy,
wielkim więzieniem, mało tego, miejscem pogrzebania żywcem.
Ostatnio pojechałem do biblijnej wioski Betania koło Jerozolimy,
gdzie głęboki, wykuty w skale grób Łazarza na zawsze przypomina, że wiara może
przywrócić do życia, nawet cuchnącego zmarłego leżącego pod grubym sklepieniem z
kamienia. Jest to wielki i istotny symbol tego, że istnieją siły doprowadzające
do duchowej śmierci dusz, ograniczając je do pogoni za materialnymi dobrami i
pozbawiając boskiego światła. Lecz szeroka dobrze wymoszczona droga do Betanii
nagle gwałtownie skończyła się wielkim okropnym murem; wysokie na 8 metrów
betonowe płyty zablokowały drogę i przesłoniły słońce. Namalowany sprayem napis
głosił: Witamy w getcie Betanii.
Za murem, niebieskookie i opalone palestyńskie dzieci w
najlepszych niedzielnych ubraniach gapiły się z niedowierzaniem na grupę
izraelskich robotników, którzy bezlitośnie stawiali płyty zamurowując żywcem ich
wioskę. Przypomniało mi to gotyckie opowiadanie Allana Edgara Poe, o mściwym
Hiszpanie, który zamurował zakutą w łańcuchy żywą ofiarę w piwnicy zamku po
uprzednim zwabieniu jej na dół dla spróbowania wina Amontillado. Kładł cegłę za
cegłą, z przyjemnością nakładając zaprawę, energicznie zamurowując wejście do
niszy, podczas gdy niedowierzanie w oczach ofiary, po zrozumieniu o co chodzi,
zamieniało się w przerażenie. Gdy ostatnia cegła zamurowała tego człowieka na
powolną i straszną śmierć w ciemnościach piwnicy, wargi jego wyszeptały
„Amontillado!”. Poe wiedział, że bardziej boimy się zamurowania żywcem niż
śmierci.
Nie możemy powstrzymać Izraela przed zamurowaniem żywcem miliona
mieszkańców Gazy. Lecz możemy i powinniśmy powstrzymać go przed chwaleniem się
tym podłym czynem. Dziękujemy, nie potrzebujemy, generale Sharon. [...]
Powinniśmy zająć się ludźmi, którzy pozwalają mu sprzedać ten manewr jako
wielkie poświęcenie – ludźmi mediów. Zamiast z niepokojem obserwować
zamurowywanie żywych istot ludzkich, potężna światowa żydowska machina medialna,
od New York Times Sulzberger’a do Liberacion Rotszylda,
koncentruje się na „kłopotach osadników”. To następne mydlenie oczu. W ostatnim
miesiącu, Izraelczycy zniszczyli wioskę Tana wyganiając jej mieszkańców, i
przeszło to praktycznie bez echa; lecz łzy każdego osadnika są dokładnie
dokumentowane i przedstawiane widzom całego świata.
Nikt nie wyrzuca osadników oprócz ich własnego rządu. Mogą
pozostać w Gazie na równych prawach. Prawdopodobnie mogliby nawet zatrzymać
sporo ze swoich nielegalnie uzyskanych majątków. Władze Autonomii Palestyńskiej
dobrze zrobiłyby nagłaśniając te sprawy. Podniósł się wrzask dla poparcia idei,
że Żydzi nie mogą żyć razem z gojami. Niestety, idea ta ma wsparcie żydowskich
działaczy pokojowych: Michael Warshawski pisał:
„Priorytetem dla sił
antyokupacyjnych powinno być demaskowanie i walka z polityką osadnictwa, ... w
celu narzucenia Izraelowi natychmiastowego i całkowitego zamrożenia prac
związanych z osadnictwem, łącznie z budową muru i dróg łączących, i
zorganizowania, pod protektoratem ONZ, Międzynarodowej Kontroli Zamrożenia
Osadnictwa, upoważnionej do zrealizowania zamrożenia.”
Apel Warshawskiego jest równoznaczny z poparciem przez lewicę
koncepcji rozdzielenia lansowanej przez Sharona. Jest on przeciwko murowi
budowanemu zdala od „zielonej linii”; dzięki czemu mur otaczający Gazę powinien
mu bardzo odpowiadać. Lecz jest to zbyt mało, zbyt późno by żądać zamrożenia,
które nigdy nie nastąpi, ponieważ mury budowane są wzdłuż starych linii
zawieszenia broni. „Antyokupacja” stała się sprawdzianem syjonistyczności. Tak
naprawdę, możliwe jest tylko jedno rozwiązanie: zamiast usuwania osadników i
budowania więcej murów odgradzających, należy połączyć Gazę i Zachodni Brzeg z
Izraelem, godząc się na wszystkie tego wady i zalety.
Część druga
Kwiaty Galilei
Esej ten napisałem wiosną 2001 roku, a jego celem było zburzenie
„judeochrześcijańskiego” mitu amerykańskiego pochodzenia, ażeby pomóc wierzącym
chrześcijanom zrozumieć prawdziwą współzależność pomiędzy narratywem
chrześcijańskim i żydowskim.
Gdy w roku 1543 gnane tajfunem portugalskie szkunery zbliżyły
się do brzegów Japonii, zdumieni marynarze nie mogli uwierzyć własnym oczom:
podczas ciepłego wiosennego dnia tropikalna wyspa była pokryta śniegiem. Byli
świadkami prawdziwego ósmego cudu świata - kwitły dzikie japońskie wiśnie,
sakura. Gdy zbawcze niebiosa darują ziemi ten sezonowy dar, Japończycy
zapominają o żonach i dzieciach, o obowiązkach w pracy, o swoich pracodawcach i
kontach. Siedzą pod kwitnącymi drzewami, piją sake i piszą wiersze, krótkie i
celne jak strzały.
Dlatego właśnie w te dni, pozostawiwszy za sobą nasze ludzkie
problemy, siedzę pod jasnym obłoczkiem drzewa i patrzę na kwitnące białoróżowym
kwiatem migdałowce, pokrywające wzgórza Galilei. Te piękne kwiaty to nasza
odmiana japońskiej sakury, one także skłaniają do spokojnego zachwytu. Niebo
jest kryształowo czyste a w powietrzu czuć słodki miód. Żółte stokrotki tańczą w
zielonej soczystej trawie przy korzeniach migdałowca, rozsypane pomiędzy
fioletowymi cyklamenami i szkarłatnymi anemonami. Monumentalne, jak gdyby
teatralne, dekoracje dalszego planu zapewnia potężny śnieżny masyw Jabal al
Sheikh (góra Hermon). Palestyna jest siostrą Japonii. Te górzyste kraje
zamieszkują uparte górskie plemiona, strzegące swoich obyczajów i tradycji.
Przy całym podobieństwie krajobrazu, są także różnice. Wzgórze,
na którym siedzimy (całe białe, jak piana przyboju w Jaffie), to ruiny wioski.
Gdybyśmy byli w Japonii, to na pewno wioska byłaby żywa i pełna ludzkich głosów.
Wioska Birim jest martwa, już od pięćdziesięciu lat. Jest piękna nawet po
śmierci, jak Ofelia, płynąca w dół rzeki na przedrafaelowskich obrazach Millais.
Nie zburzyła jej wojna, lecz jej chrześcijańscy mieszkańcy zostali wygnani z
domów po wojnie w roku 1948. Nakazano im wyjechać na jakiś czas, na tydzień lub
dwa, ze względów „bezpieczeństwa”. Nie mieli wyboru – zawierzyli izraelskim
oficerom i pozostawili swe domy. Żydowscy saperzy wysadzili wioskę, a kościół
otoczyli drutem kolczastym. Chłopi zwracali się do izraelskiego Sądu
Najwyższego, do rządu, wyznaczano komisje i podpisywano petycje. Nic nie
pomogło. Od tego czasu minęło już pięćdziesiąt lat, a oni wciąż mieszkają w
sąsiednich wioskach, i tylko w niedziele wracają modlić się w swoim kościele.
Ich ziemie zabrali żydowscy sąsiedzi, lecz oni dotychczas przywożą tutaj swoich
zmarłych, aby pochować ich na przykościelnym cmentarzu, pod osłoną krzyża.
Przed przyjściem izraelskiej armii ta, teraz starta z lica
ziemi, wioska z osieroconym kościołem była domem dla chrześcijan Birim. Wiekami
żyli pod władzą islamu, pogodzeni ze swymi muzułmańskimi sąsiadami z Nebi Yosha
i starożytną społecznością sefardyjskich Żydów z pobliskiego Safed. Ta Guernica
Galilei obala mit o „wojnie cywilizacji”, zgodnie z którym cywilizacja
judeo-chrześcijańska przeciwstawia się strasznemu islamowi. Wśród zwolenników
tego mitu, stworzonego przez Samuela Huntingtona, można znaleźć Marca Rich’a i
obecnego mieszkańca Nowego Jorku W. J. Clintona, oraz przyjaciela A. Szarona –
G. W. Busha.
Sprawy na Bliskim Wschodzie miały się źle także przed obecnymi
napadami na muzułmanów. Lecz proizraelscy uczeni mężowie cytują w New York
Times mrożące krew w żyłach sury Koranu o dżihadzie i, jako „dowód”
muzułmańskiego okrucieństwa i nietolerancji, przypominają stare opowieści o
wojnach religijnych i prześladowaniach. Żydowska pani z wyższych sfer, Barbara
Amiel, żona wielbiciela Pinocheta i magnata medialnego Conrada Black’a, pisze,
śmiejąc się w kułak, o muzułmańskiej „nietolerancyjności” i żydowskim
„umiarkowaniu”. Ażeby rozpalić nienawiść, izraelskie lobby pociąga za wszystkie
sznurki. Przed idealizowaniem Izraela arabscy szejkowie w filmach z Rudolfen
Valentino w roli głównej byli przedstawiani jako romantyczni bohaterowie.
Dzisiaj, proizraelscy producenci Hollywood trzaskają propagandowe filmy o
nieogolonych muzułmańskich terrorystach w typie Edwarda D. Wood’a juniora. Nowe
uprzedzenie wzmacniane jest setki razy przez Chrześcijański Kongres
Syjonistyczny, w którym podnoszą się głosy w „obronie palestyńskich chrześcijan
przed muzułmańskimi(!?) prześladowaniami”. Ludzie ci na pewno nigdy nie byli
wśród ruin Birim.
Do mojego przenośnego komputera przyszedł kolejny list, tym
razem z Gazy. Amerykanka Alison Weir z San Francisco, która, kryjąc się przed
izraelskimi kulami, pociesza śmiertelnie przerażone palestyńskie dzieci, pisze:
Najgorsze, że prawda
jest o wiele straszniejsza i o wiele mniej podobna do tego, co nam się wydawało
wcześniej, i co dotychczas myślą inni. Kłamstwo jest wszechobecne, ucisk
powszechny, a życie Palestyńczyków zbyt straszne, aby o nim spokojnie pisać.
Na nieszczęście, Alison ma rację. Spotykamy się twarzą w twarz z
wielkim kłamstwem, rasistowskim oszczerstwem, z oskarżaniem muzułmanów o
krwiożerczość, i najwyższy czas to wszystko powstrzymać. Nie uważam, że problemy
Bliskiego Wschodu związane są z islamem. Lecz jeśli zwolennicy Izraela chcą
obudzić śpiącego potwora religijnej nietolerancji i napuścić chrześcijan na
muzułmanów – sprawdźmy najpierw ich konto. Jeśli ci „chrześcijańscy syjoniści”
martwią się o Chrystusa, a nie tylko o Syjon, pokażmy im, co Żydzi czują w
stosunku do Chrystusa, i jak odnoszą się do Niego muzułmanie. Rami Rozen
przedstawił żydowską tradycję w obszernym artykule na stronach izraelskiej
gazety Haaretz.
Żydzi odczuwają w
stosunku do Chrystusa to samo, co czuli w wieku IV i w Średniowieczu... Nie jest
to strach, lecz nienawiść i pogarda. W ciągu wieków Żydzi zatajali przed
chrześcijanami swoją nienawiść do Jezusa, i tradycja ta trwa do dzisiaj.
”Jest
to (Jezus Chrystus) wstrętny i odrażający typ”, wtrącił ważny współczesny
żydowski filozof. „Wstręt ten Żydzi religijni przekazali wszystkim Izraelczykom”
– zauważył Rozen.
W Boże Narodzenie, pisze jerozolimska gazeta Kol Ha’Ir,
chasydzi nie czytają świętych ksiąg, ponieważ mogłoby to uratować Jezusa przed
wieczną karą. Talmud uczy, że Jezus gotuje się w piekle, w kotle z kipiącym
kałem.
Dlatego w Boże Narodzenie tną papier toaletowy. Zwyczaj ten zaczął już zanikać,
lecz chasydzi z sekty „Chabad”, zajadli szowiniści i wrogowie Chrystusa,
odtworzyli go. Amerykańska żydowska gazeta Forward
poświęciła długi artykuł żydowskim obyczajom bożenarodzeniowym.
Wschodnioeuropejscy Żydzi, pisze gazeta, grają w Boże Narodzenie w karty, aby
niczym dobrym nie uczcić pamięci Tego, kto urodził się w tę noc. Żydzi nie mówią
„Boże Narodzenie” [po angielsku „Christmas”], lecz posługują się obraźliwymi
wyrażeniami, na przykład, „nitlnacht” (kalambur od nit, po polsku - nic, lub
hebrajskiego nitleh - powieszony); „kratzmakh” (w jidysz „świerzbienie”);
„taluy-nakht” - noc powieszonego; ”blinde nakht”- ślepa noc (kalambur pochodzący
z ukraińskiego, w którym swiatyj weczyr, Żydzi zamienili na slipyj weczyr -
ślepa noc); „chworizdwo” (kalambur, z ukraińskiego rizdwo - Boże Narodzenie, i
białoruskiego chworij - chory)”. Forward kończy: „Żydzi nie znoszą Bożego
Narodzenia, gdyż w tym dniu chrześcijanie świętują swoją absurdalną i obrzydliwą
wiarę we Wcielenie”. Po uporczywej walce organizacje Żydów amerykańskich dopięły
swego – w Ameryce zabroniono śpiewać kolędy w szkołach, zakazano wystawiać
szopki i nawet pozdrawiać z okazji Bożego Narodzenia.
Pamiętam jeszcze starych Żydów, plujących w stronę kościoła, gdy
tamtędy przechodzili, i przeklinających martwych gojów, gdy przechodzili koło
chrześcijańskiego cmentarza. Rok temu, w Jerozolimie pewien Żyd postanowił
odnowić tę tradycję: napotkawszy procesję, plunął na Święty Krzyż. Policja
uratowała go przed nieprzyjemnymi konsekwencjami, a sąd ukarał mandatem 50
dolarów, pomimo jego twierdzenia, że jedynie spełniał swój religijny obowiązek.
W zeszłym roku izraelski tabloid, gazeta Yediot Achronot,
wydała żydowską antyewangelię, Toledoth Eshu, pochodzącą ze
średniowiecza. Jest to w ostatnim czasie już trzecie wydanie, w tym jedno
gazetowe. Jeśli Ewangelia głosi miłość, to „Toledoth” głosi nienawiść do
Chrystusa. Bohaterem tej książki jest Judasz. Uzyskuje on władzę nad Jezusem i
znieważa go. Według „Toledoth”, zamiary Chrystusa wyrastają z grzechu, cuda
Chrystusa to czary, zmartwychwstanie – trick.
Opisując Mękę Chrystusa, Joseph Dan, profesor żydowskiego
mistycyzmu na Hebrajskim Uniwersytecie w Jerozolimie, stwierdza:
Współcześni żydowscy
apologeci, poparci nie bez wahania przez Kościół, wolą zwalić winę na Rzymian.
Lecz Żydzi średniowieczni w ogóle nie chcieli zwalać odpowiedzialności na
innych. Udowadniali, że Jezusa należało zabić, i byli dumni z tego, że go
zabili. Żydzi nienawidzili i pogardzali Chrystusem i chrześcijaństwem.
Profesor Dan zauważa: trudno wątpić w to, że żydowscy wrogowie
Chrystusa wydali na niego karę śmierci. Nawet dzisiaj Żydzi w Izraelu nie
używają imienia Jezus, tylko pogardliwego skrótu jego imienia – Jeszu (zamiast
Jeszua), co można zrozumieć jako przekleństwo „niech sczeźnie imię jego”.
(Uczeni nie są pewni, czy przekleństwo powstało z Jego imienia, czy na odwrót).
Tak samo z Ewangelią, którą Żydzi nazywają „Avon Gilaion”, Księga Grzechu.
Takimi to serdecznymi uczuciami obdarzają Chrystusa przyjaciele chrześcijańskich
syjonistów.
A muzułmanie? Oni oddają cześć Chrystusowi! Nazywają Go „Słowem
Boga”, „Logosem”, „Mesjaszem”, „Chrystusem”, „Prorokiem” i uważają za Posłańca
Boga, takiego, jak Abraham, Mojżesz i Mahomet. Wiele rozdziałów Koranu opisuje
historię Chrystusa, Jego niepokalane poczęcie i mękę. Jego święta matka jest
czczona i otoczona powszechną miłością, a niepokalane poczęcie jest jednym z
dogmatów islamu.
Imię Chrystusa sławi złota kopuła Haram al-Sharif. Według
muzułmańskiej wiary, właśnie tutaj założyciel islamu spotkał Chrystusa i
wspólnie się modlili. Zbiór hadisów, czyli muzułmańska tradycja, mówi w imieniu
proroka: „Nie zabraniamy wam wierzyć w Chrystusa, a wprost przeciwnie,
nakazujemy”. Tradycja islamska utożsamia Mahometa z Parakletem-Pocieszycielem
(Jana 14:16), którego przyjście przepowiedział Jezus. Muzułmanie czczą miejsca,
związane z Jezusem: miejsce Wniebowstąpienia, grób Łazarza i miejsce Narodzenia
Jezusa Chrystusa sąsiadują z meczetami i są udostępnione chrześcijanom.
Chociaż muzułmanie (jak wielu protestantów) nie uważają Jezusa
za Boga, to uważają go za Mesjasza, Pomazańca Bożego i przebywającego na
niebiosach. Taka religijna idea, znana nestorianom i innym wczesnym kościołom,
lecz odrzucona przez prawosławie i katolicyzm, otworzyła furtkę dla tych Żydów,
którzy nie mogli zrezygnować z prostolinijnego monoteizmu. Dlatego wielu
palestyńskich Żydów (i chrześcijan) w siódmym wieku przyjęło islam i stało się
palestyńskimi muzułmanami. Pozostali w swoich wioskach, nie wyjechali do Polski
lub Anglii, nie zmuszali się do jidysz, nie studiowali Talmudu, lecz w dalszym
ciągu paśli owce i uprawiali migdały. Pozostali wierni swojej ziemi i wielkiej
idei ogólnoludzkiego braterstwa.
Na południe od Hebronu, w ruinach Susii, można zobaczyć, jak w
ciągu dwóch wieków synagoga stopniowo przekształcała się w meczet, w miarę tego,
jak mieszkańcy pobliskich pieczar odchodzili od wiary babilońskich czarowników i
przyjmowali islam. Ci pasterze wciąż jeszcze mieszkają tutaj, w tych samych
pieczarach. W zeszłym roku izraelska armia dwukrotnie próbowała wygnać ich, aby
zrobić miejsce dla nowych kolonistów z Brooklynu.
Dlaczego w tej porze kwitnienia migdałów rozmyślam na bolesny
temat stosunku Żydów i muzułmanów do Chrystusa? Dlatego, że ktoś powinien
zatrzymać młyny nienawiści, które uruchomili stronnicy Izraela. Dlatego, że
pojęcie „judeochrześcijaństwa” wykorzystywane jest dla usprawiedliwienia drutu
kolczastego wokół kościoła w Birim i czołgów wokół Betlejem. Dlatego, że naszym
obowiązkiem jest usuwanie przeszkód ze ścieżki ślepca.
Przeważająca część chrześcijańskich syjonistów – to proste
błądzące dusze, ludzie o szlachetnych zamiarach, lecz niewielkiej wiedzy. Myślą,
że „popierają Żydów”, lecz w rzeczywistości pomagają propagować wśród Żydów duch
nienawiści do Chrystusa. Nieprzypadkowo bohater „biblii syjonistów”, książki
Leona Uris’a „Exodus”, w swym pokoju miał plakat, głoszący: „To my
ukrzyżowaliśmy Chrystusa”. Nieprzypadkowo izraelski żołnierz na zablokowanej
drodze do Betlejem powiedział mi wczoraj: „Zamorzymy drani”, mając na myśli
chrześcijan, miejscowych mieszkańców miasta Narodzenia Chrystusa. Nie na próżno
Ewangelia była w Izraelu publicznie palona, i nie przypadkiem jest tam
powszechnie kolportowana literatura antyewangeliczna. Nieprzypadkowo nowi
rosyjscy imigranci są prześladowani i wydalani z kraju, jeśli nawracają się na
wiarę Chrystusa. Zgodnie z nowym antychrześcijańskim ustawodawstwem każdego
głosiciela wiary chrześcijańskiej można w Izraelu wsadzić do więzienia, i nie
bez powodu izraelscy archeolodzy usuwają z powierzchni Ziemi Świętej
chrześcijańskie świątynie i pomniki.
Liderom chrześcijańskich syjonistów, którzy, oczywiście, wiedzą
o tych faktach, lecz prowadzą swoje niewinne stado drogą Antychrysta, powiem:
”Lecz kto by się stał
powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą we mnie, temu byłoby
lepiej kamień młyński zawiesić u szyi i utopić go w głębi morza. Biada światu z
powodu zgorszeń! Muszą wprawdzie przyjść zgorszenia, lecz biada człowiekowi,
przez którego dokonuje się zgorszenie.” [Mateusza 18:6,7]
Moim żydowskim braciom powiem: nie musicie postępować zgodnie z
przekonaniami średniowiecznych Żydów. Każdy Żyd może decydować sam, czy ma się
modlić za zgubę gojów, czy razem z chłopami Birim i Betlejem sławić Ziemię
Świętą. Wśród narodu żydowskiego zawsze żyją duchowi potomkowie proroków, którzy
chcieli przynieść pokój i błogosławieństwo wszystkim dzieciom Adama. Klnę się na
te kwitnące migdały, powołani jesteście do spełnienia proroctwa: „Przecież ma
się on [Abraham] stać ojcem wielkiego i potężnego narodu, i przez niego
otrzymają błogosławieństwo wszystkie ludy ziemi” [Genesis 18].
Sadzawka Mamilli
I
Czas przyśpieszył. Jeszcze wczoraj nie śmieliśmy nazywać
izraelskiej oficjalnej polityki dyskryminacji Palestyńczyków złowieszczym słowem
„apartheid”. Dzisiaj, gdy czołgi i rakiety Sharona rozjeżdżają się po
bezbronnych miastach i wioskach, tego słowa już brakuje. Używając go w stosunku
do Izraela, niepotrzebnie ubliżamy białym rasistom z Południowej Afryki. Oni
przynajmniej nie wysyłali artylerii i czołgów przeciwko pokojowym mieszkańcom,
nie dusili Soweto pierścieniem blokady. Nie starali się negować, że ich
Kafirowie także są ludźmi. Żydowscy rasiści poszli znacznie dalej. Jak za
skinieniem czarodziejskiej pałeczki wrócili do czasów Jozuego i króla Saula.
W poszukiwaniu odpowiedniego słowa, korespondent gazety
Independent, Robert Fisk, zaproponował nazwać wydarzenia w Palestynie “wojną
domową”. Jeśli jest to wojna domowa, to zarżnięcie jagnięcia jest walką byków.
Zbyt nierówne są siły stron. Nie Wirginio, to nie “wojna domowa”, to pełzające
ludobójstwo.
W tym miejscu dobry żydowski publicysta powinien wyjąć
chusteczkę do nosa i wykrzyknąć: „Jak my, wieczne ofiary prześladowań i
pogromów, możemy dokonywać takich przestępstw!” Nie wstrzymujcie oddechu
czekając na takie pokajanie się. Żydzi już dokonywali ludobójstw w przeszłości,
i mogą je powtórzyć.
Żydzi nie są bardziej krwiożerczy od innych ludzi. Lecz szalona
myśl o wybraństwie, mania wyższości, rasowej i religijnej, jest siłą sprawczą
każdego ludobójstwa. Jeśli wierzysz, że sam Pan Bóg wybrał twój naród do
rządzenia całym światem; jeśli poważnie uważasz innych za „nie całkiem ludzi”,
to ukarze cię ten sam Bóg, którego imię nadaremnie wspominałeś: zamiast w
spokojną żabkę, zamieni on cię w maniaka-mordercę. Gdy w latach trzydziestych XX
wieku wirusem tym zarazili się Japończycy, gwałcili Nankin, i jedli wątroby
jeńców. Niemcy, owładnięci kompleksem aryjskiej wyższości, pobudowali obozy
zagłady. Wnikliwi czytelnicy ksiąg Jozuego i Sędziów,
ojcowie-założyciele Stanów Zjednoczonych, przymierzyli się do korony wybraństwa,
i prawie całkowicie wyplenili indiańskich tubylców Ameryki.
Żydowska mania wybraństwa nie raz doprowadzała do ludobójstwa. W
Jerozolimie, za bramą prowadzącą do Jaffy, znajdowała się kiedyś niewielka
dzielnica Mamilla, kilka lat temu zburzona przez deweloperów budujących domy
mieszkalne. Na jej miejscu wzniesiono gigantyczny parking podziemny i szkaradny
zespół domów dla superbogaczy, graniczący z luksusowym hotelem „Cytadela
Dawida”. Nieco dalej zachował się stary cmentarz Mamilli, gdzie pochowano
arabskich wodzów, którzy przyszli z Omarem w roku 638, oraz sadzawka Mamilli,
prostokątny zbiornik na wodę o wymiarach stadionu i głębokości pięciu metrów,
wykopany na rozkaz Poncjusza Piłata. Gdy nie ma w nim wody, podobny jest do
wielkiego wykopu. Niedaleko od sadzawki, podczas prac budowlanych, znaleziono
grób jaskiniowy z wieloma setkami czaszek i kości. Na pamiątkę był postawiony
krzyż i napis: „Jedynie Bóg zna ich imiona”. Czasopismo Biblical Archaeology
Review, (którego wydawcą jest amerykański Żyd, Herschel Shanks) wydrukowało
długi artykuł
izraelskiego archeologa Ronny Reich’a o tym znalezisku.
Szczątki zmarłych były pochowane w jaskini w roku 614 naszej
ery, który to rok był najstraszniejszy w historii Palestyny aż do XX wieku.
Szkocki historyk i geograf Adam Smith napisał w książce Historical Geography
of Palestine: “Rana straszliwej katastrofy roku 614, która pozostawiła
widoczne ślady w tej ziemi, nie zabliźniła się do tej pory”.
W roku 614 Palestyna była prowincją Cesarstwa Bizantyjskiego.
Był to kwitnący kraj, większość ludności wyznawała chrześcijaństwo. Rolnictwo
było dobrze rozwinięte, wykorzystywano skomplikowany system nawadniania i
przemyślnie ukształtowane tarasy. Tłumy pielgrzymów odwiedzały święte miejsca:
wzniesiona przez Konstantyna Bazylika Podniesienia na Górze Oliwnej oraz
Bazylika Zmartwychwstania Jezusa Chrystusa (Grób Pański), uważane były za cuda
świata wzniesione ludzką ręką. Pustynię Judejską ożywiały nabożeństwa w
osiemdziesięciu klasztorach, posiadających zbiory bezcennych rękopisów. Ojcowie
Kościoła, błogosławiony Hieronim z Betlejem, Orygenes i Euzebiusz z Cezarei,
wciąż jeszcze żyli w ludzkiej pamięci. Znakomity pisarz palestyński,
porównywalny z Małymi Prorokami, błogosławiony Jan Moschos, dopiero co zakończył
swoją „Łąkę Duchową”.
Istniała także bogata wspólnota żydowska, mieszkająca wśród
chrześcijan, przede wszystkim w Tyberiadzie, na brzegu Jeziora Genezaret. Jej
mędrcy dopiero co zakończyli swoją wersję Talmudu, kodyfikację wiary judaizmu
rabinicznego, lecz po poradę duchową zwracali się do o wiele większej wspólnoty
żydowskiej w perskiej Babilonii.
II
W roku 614 miejscowi Żydzi palestyńscy zjednoczyli się ze swymi
babilońskimi współwyznawcami i pomogli Persom zdobyć Ziemię Świętą. W najeździe
uczestniczyło dwadzieścia sześć tysięcy Żydów. Po perskim zwycięstwie Żydzi
dokonali masowego holokaustu palestyńskich chrześcijan. Palili kościoły i
klasztory, zabijali mnichów i duchownych, palili książki. Na czele długiej listy
zniszczonych świątyń jest przepiękna Bazylika Ryb i Chlebów w Tabga, Bazylika
Podniesienia na Górze Oliwnej, kościół Św. Szczepana Pierwszego Męczennika
naprzeciw Bramy Damasceńskiej, katedra Św. Syjonu na Górze Syjońskiej itd.
Niewiele kościołów przeżyło ten pogrom. Wielka Ławra Sawy Oświeconego, schowana
w bezdennym Wąwozie Ognia (Wadi an-Nar), ocalała dzięki swemu oddaleniu i
pionowym skałom. Kościół Bożego Narodzenia był uratowany w sposób cudowny. Gdy
Żydzi kazali go zniszczyć, Persowie zaprotestowali. Uznali mozaikę
przedstawiającą trzech króli nad drzwiami za portrety perskich królów, i
obronili kościół.
Lecz pogrom ten nie skończył się na tych barbarzyńskich
zniszczeniach. Gdy Jerozolima poddała się Persom, do niewoli wzięto tysiące
miejscowych chrześcijan, i zapędzono ich do pustej sadzawki Mamilli. Izraelski
archeolog Ronny Reich pisze:
Najprawdopodobniej
sprzedano ich temu, kto zapłacił za nich najwyższą cenę. Według wielu źródeł,
chrześcijańskich jeńców kupili Żydzi, którzy potem zabili ich od razu na miejscu.
Profesor z Oxfordu, Henry Hart Milman, w swojej History of
the Jews pisze bardziej obrazowo:
Oto nastąpiła, długo
oczekiwana godzina tryumfu i zemsty, i Żydzi nie zmarnowali okazji. Zmyli
pohańbienie świętego miasta rzekami chrześcijańskiej krwi. Mówią, że Persowie
sprzedawali nieszczęśliwych jeńców na licytacji. Mściwość Żydów okazała się
silniejsza od ich chciwości: nie tylko nie poskąpili swoich skarbów na zakup
niewolników, lecz pozabijali wszystkich, wpierw szczodrze za nich zapłaciwszy.
Współcześni mówili, że zginęło 90 tysięcy ludzi…
Świadek rzezi, Strategiusz z Klasztoru Sawy Oświeconego, nie był
tak lakoniczny:
W ślad za tym
obrzydliwi Żydzi… wybuchnęli ogromną radością, ponieważ nie mogli znieść
chrześcijan, i wymyślili plan diabelski. Jak kiedyś kupili Boga za trzydzieści
srebrników, tak i teraz kupili oni chrześcijan z sadzawki… Ile dusz zgubili oni
w sadzawce Mamilli! Ilu zginęło z głodu i pragnienia! Ilu duchownych i mnichów
zginęło od miecza! Ile dziewic, które nie oddały się wstrętnym gwałcicielom,
wrogowie skazali na śmierć! Ilu rodziców zabito na trupach ich dzieci! Ilu ludzi
przygnali tam Żydzi i zarżnęli, jak bydło w rzeźni, ilu ich zostało świętymi
męczennikami! Kto mógłby policzyć trupy zamęczonych w Jerozolimie!
Według Strategiusza, w tej krwawej rzezi zginęło 66 tysięcy
palestyńskich chrześcijan.
Mówiąc po prostu, Żydzi wykupili chrześcijan z rąk perskich
żołnierzy za dobrą cenę, a potem wyrżnęli swoich jeńców w sadzawce Mamilli,
„która po brzegi napełniła się krwią”. Tylko w Jerozolimie Żydzi zabili od 60 do
90 tysięcy palestyńskich chrześcijan. Po przeliczeniu na nasze czasy byłoby to
półtora miliona ludzi. Zgodnie z Encyklopedią Brytyjską, cała ludność Ziemi
miała wtedy 300 milionów, dwadzieścia razy mniej, niż dzisiaj. Po kilku dniach
wodzowie perscy uświadomili sobie rozmiary rzezi, i powstrzymali morderców.
III
Należy podkreślić, że uczciwy izraelski archeolog Ronny Reich
nie stara się zwalać winy za rzeź na Persów, jak to zwykle teraz się robi.
Przyznaje, że „Imperium Perskie nie było zbudowane na zasadach religijnych, i
wyróżniało się tolerancją religijną”. Ten uczciwy człowiek z całą pewnością nie
mógłby pisać do gazety Washington Post. Korespondent tej gazety w Izraelu
określiłby rzeź jako „reakcję Żydów, cierpiących pod uciskiem chrześcijan”.
Holokaust palestyńskich chrześcijan w roku 614 jest dobrze
udokumentowany, i wszyscy mogą znaleźć jego opis w starych książkach. Lecz we
współczesnych przewodnikach turystycznych i podręcznikach szkolnych nie wspomina
się o nim. Elliott Horowitz, w swoim wspaniałym przeglądzie żydowskiej
apologetyki historycznej
opisał, jak (praktycznie wszyscy) historycy izraelscy zatajali fakty i
przepisywali historię. Zatajają do dnia dzisiejszego. Niedawne publikacje
izraelskie zwalają winę na Persów, tak samo jak zrzucają odpowiedzialność za
rzeź w Sabra i Shatila na libańskich Maronitów. Horowitz pisze:
Raul Hilberg, w
historycznym dziele The Destruction of the European Jews, twierdzi, że
“ataków prewencyjnych, zbrojnego oporu i zemsty prawie całkowicie brak w
liczącej dwa tysiące lat historii żydowskich gett”. Avi Yona, czołowy historyk
izraelski, Leon Polyakov, autor History of Anti-Semitism (wydanej za
pieniądze złodzieja Marc’a Rich’a, przyp. Iz.Sz.), i wielu innych
usprawiedliwiają, przemilczają lub całkowicie negują holokaust roku 614. Benzion
Dinur, poprzedni dyrektor Muzeum Holokaustu Yad va-Shem, posłużył się
eufemizmem, który jego samego bardzo obraziłby, gdyby chodziło o Żydów:
„krnąbrność chrześcijan została okiełznana”.
Z zasady, żydowskie historyczne i ideologiczne elaboraty cieszą
się złą sławą z powodu apologetyki i niepewnych danych, mówi Horowitz.
Oczywiście, „nie wszyscy bez wyjątku Żydzi są tacy”, czego dowodem jest sam
Horowitz, Finkelstein i inni wspaniali ludzie, lecz oni, jako pierwsi,
zgodziliby się z taką oceną. Faryzeuszowskie zadowolenie z siebie i
nieuzasadnione pretensje na męczeński wieniec, wzmacniane tendencyjnymi,
zniekształcającymi historię legendami, doprowadziły do pewnego rodzaju choroby
umysłowej, opętania, tak charakterystycznego dla wielu współczesnych Żydów.
Opętanie to odurza Żydów i daje im niezwykłą siłę do obrony ich wypaczonych
wyobrażeń. Takie brutalne wypaczenie rzeczywistości przekształca Żydów w
niezwyciężonych wojowników walki ideologicznej. Lecz ta skuteczna strategia,
choroba psychiczna, jest niebezpieczna dla dusz Żydów i dla życia wszystkich
innych ludzi.
Dlatego szczerze żałuję, że wszędzie, od Oslo do Wysp Marshalla
na Oceanie Spokojnym, rosną, jak pogańskie świątynie, muzea holokaustu,
doprowadzające Żydów do wariacji, napełniające ich dusze upajającym kłamstwem o
„wszechświatowej nienawiści”, na którą należy odpowiedzieć nienawiścią i zemstą.
Co by się stało ze zgwałconą dziewczyną, gdyby jej codziennie po dwadzieścia
razy przypominano o dokonanym gwałcie? Najprawdopodobniej zwariowałaby lub stała
się maniakiem - mordercą. Aby ją uratować, trzeba byłoby przypomnieć, że i ona
nie ma czystych rąk.
Żydzi nie są pierwsi i nie ostatni, których doprowadzono do
szaleństwa tendencyjnymi opowieściami. Niemcy byli przygnębieni
niesprawiedliwością Traktatu Wersalskiego, i Adolf Hitler wykorzystał tę
chorobę. Eric Margolis pisze w gazecie Toronto Sun
o Ormianach, doprowadzonych do szaleństwa jednostronną opowieścią o cierpieniach
ich ojców w roku 1915. W wyniku tego, po roku 1990 wyrżnęli oni tysiące swoich
spokojnych sąsiadów Azerów i wygonili 800 tysięcy miejscowych nie-Ormian.
„Nadszedł czas poznać wszystkie okropności przeszłości”, konkluduje Margolis.
Lecz według mnie nadszedł czas, aby uznać niebezpieczeństwo wynikające z
judzącego, podburzającego, jednostronnego narratywu. Przecież taki sam system
tendencyjnych, wypaczających rzeczywistość legend wykorzystywali aktywiści
wojującego feminizmu, komunizmu, psychoanalizy, neokonserwatyzmu, neoliberalizmu
i syjonizmu w celu podburzenia swoich zwolenników i przekształcenia ich w
wojowników walki ideologicznej.
Jednostronny narratyw spowodował, że świat stał się szalony,
chory. Główny system komunikacyjny, środki masowej informacji, pogłębiają
chorobę, i prowadzą do zguby. Aby powrócić do zdrowego rozsądku, należy
podtrzymywać zrównoważoną, alternatywną dyskusję. A ponieważ Żydzi posiadają
wielkie wpływy we współczesnym świecie, więc skrzywiony, jednostronny żydowski
dyskurs należy zaprzestać, a wieniec męczeństwa ostrożnie zdjąć.
Niech tragiczne wydarzenia z roku 614 wrócą na strony
historycznych kronik, bo to pomoże Żydom wyleczyć się z paranoidalnych iluzji.
Nie wiedząc o nich, nie jesteśmy w stanie zrozumieć powodu zawarcia w roku 638
ugody między jerozolimczykami i kalifem Omarem. W Sulh al Quds, jak nazywa się
ta umowa kapitulacyjna, patriarcha Sofroniusz poprosił, a potężny władca arabski
zgodził się bronić mieszkańców Jerozolimy przed żydowskimi bestialstwami.
Ludobójstwo roku 614 było największym, lecz nie jedynym
ludobójstwem, dokonanym przez Żydów w tych okropnych czasach. Chociaż historia
zdobycia ziemi Kanaan przez Jozuego jest jedynie legendą, to wpłynęła ona na
dusze żydowskie. W szóstym wieku Żydzi mieli wielkie wpływy, i wtedy było więcej
ludobójstw niż zwykle.
Kilka lat przed tragedią roku 614, w roku 610, Żydzi Antiochii
wyrżnęli chrześcijan. Żydowski historyk Heinrich Graetz, twórca najbardziej
zakłamanej, tendencyjnej i, o zgrozo, popularnej sześciotomowej „Historii
Żydów”, pisał:
„(Żydzi) rzucili się
na swoich sąsiadów-chrześcijan i zemścili się za wszystkie cierpienia, jakie
przeszli; zabili wszystkich, kto wpadł w ich ręce, a ciała rzucili w ogień, jak
chrześcijanie postąpili z nimi sto lat wcześniej. Patriarcha Anastazy, przedmiot
szczególnej żydowskiej nienawiści, został sponiewierany, a jego ciało wlekli po
ulicach, aż go uśmiercili”.
Heinrich Graetz, jak i rzecznicy prasowi armii izraelskiej, był
przekonany, że Żydzi zawsze „dokonują zemsty”. Dogmatu tego nie wynalazło CNN
ani Sharon, jest on głęboko zakorzeniony w żydowskiej psychice, jako ostatni
środek obrony. Nawiasem mówiąc, Graetz (jak i inni żydowscy historycy) nie
zdecydował się powiedzieć, że w czasie antiocheńskiej rzezi:
„Żydzi Antiochii
wypatroszyli wielkiego patriarchę Anastazego, zmusili go do łykania własnych
kiszek; wyrwali mu genitalia i rzucili mu w twarz”.
IV
W 25 lat po holokauście z roku 614 Palestynę zdobyli Arabowie
kalifa Omara. Wkrótce większość palestyńskich Żydów i chrześcijan przyjęła
nauczanie Proroka, chociaż przyczyny były różne. Miejscowi chrześcijanie uważali
islam za coś w rodzaju nestoriańskiego chrześcijaństwa bez obrazów, bez
mieszania się Konstantynopola i bez Greków. (Panowanie Greków w palestyńskiej
Cerkwi pozostało problemem dla miejscowych chrześcijan aż do naszych dni).
Dla zwykłych miejscowych Żydów islam był powrotem do wiary
Abrahama i Mojżesza. Trudno im było połapać się w bardzo skomplikowanych i
mętnych wywodach nowej żydowsko-babilońskiej wiary (rabinicznego judaizmu
talmudycznego). Większość z nich stała się muzułmanami i połączyła się z
pozostałymi mieszkańcami Palestyny.
V
Dzisiejsi Żydzi nie powinni poczuwać się do winy za krwawe
przestępstwa dawnych Żydów, które już zaginęły w mrokach historii. Syn nie
odpowiada za grzechy ojca. Izrael mógł przekształcić tę bratnią mogiłę, z jej
bizantyjską kapliczką i mozaiką, w niewielki i wzruszający pomnik,
przypominający obywatelom o strasznym okresie w historii kraju i o
niebezpieczeństwie manii wyższości. Zamiast tego, żydowskie władze wolały
zniszczyć grób i zbudowały na tym miejscu podziemny parking. Nie wywołało to
żadnych protestów.
Strażnicy żydowskiego sumienia, pisarz Amos Oz i inni, wystąpili
przeciwko niszczeniu śladów przeszłości. Lecz nie, nie bratniej mogiły w
Mamilli. Wystosowali petycję przeciwko przeprowadzeniu dziesięciocalowej rury w
podwórcu meczetu Al-Aksa. Nieważne, że czołowi izraelscy archeologowie dali
„zielone światło” dla prac, żydowskie pisarczyki nazwali przeprowadzenie rury
„barbarzyńskim przestępstwem muzułmanów, którego celem jest zniszczenie
żydowskiej spuścizny Jerozolimy”. Jestem zdziwiony i żałuję, że wśród
podpisujących znalazłem nazwisko Ronny Reich’a, chociaż mógłby on im
opowiedzieć, kto zniszczył ślady żydowskiej spuścizny przy sadzawce Mamilli.
Tendencyjnie wybrana historia tworzy zniekształcone wyobrażenie
rzeczywistości. Przyjęcie całej przeszłości, z jej osiągnięciami i
przestępstwami, to niezbędny krok na drodze ku duchowemu wyzdrowieniu narodu.
Niemcy i Japończycy przyznali, że ich ojcowie popełnili przestępstwa,
uświadomili sobie ich moralny upadek, i po tym doświadczeniu stali się bardziej
skromni i mniej chełpliwi. My, Żydzi, nie zdołaliśmy pozbyć się hardego ducha
wyższości, i znaleźliśmy się w trudnym położeniu.
Dlatego idea wyższości rządzi nami dotychczas, jak wcześniej,
wzywając do ludobójstwa. W roku 1982 Amos Oz spotkał Izraelczyka, który zwierzył
się mu ze swego marzenia zostać żydowskim Hitlerem dla Palestyńczyków.
Uporczywe pogłoski utożsamiały tego potencjalnego Hitlera z Arielem Sharonem.
Nie wiem czy to prawda, lecz jego marzenie jest krok po kroku realizowane.
Czołowa gazeta izraelska Haaretz umieściła na pierwszej
stronie
płatne ogłoszenie, fatwę, halachiczny wyrok rabinów. Rabini ogłosili, że
„Izmaelici” (Arabowie), to są właśnie „Amalekici”. „Amalekici” wspominani są w
Biblii, było to plemię, z którym Synowie Izraela mieli wiele problemów, i za
karę Bóg Izraela rozkazał swemu narodowi wybranemu wytępić ich całkowicie, aż do
ostatniego dziecka i zwierzęcia domowego. Król Saul, walczący z Amalekitami,
spartaczył robotę: wybić to ich wybił, ale oszczędził dziewczęta, które jeszcze
nie rodziły. Ten błąd kosztował go koronę królewską. Obowiązek „wytępienia ludu
Amalekitów” do dzisiejszego dnia uważany jest za jedno z podstawowych przykazań
wiary żydowskiej, chociaż nie wiadomo dokładnie, kim są potomkowie przeklętego
plemienia.
Po Drugiej Wojnie Światowej niektórzy Żydzi, łącznie z
przyszłym premierem Menachemem Beginem, uważali Niemców za Amalekitów. Przejęty
tym żydowski religijny socjalista walczący z nazizmem, Abba Kovner, postanowił
zatruć system wodociągowy niemieckich miast i zabić sześć milionów Niemców.
Truciznę otrzymał od przyszłego prezydenta Izraela, Efraim’a Katzir’a (lub,
według innych pogłosek, od jego brata, w przyszłości twórcy izraelskiej bomby
atomowej). Katzir uważał, że Kovner chce otruć „tylko” kilka tysięcy niemieckich
„Amalekitów”. Przypadkowo plan ten nie doszedł do skutku, gdyż Kovnera
zatrzymali brytyjscy urzędnicy w porcie. Incydent opisała, w wydanej w roku 2001
w Izraelu biografii Kovnera, Dina Porat, dyrektorka Centrum Badań nad
Antysemityzmem przy Uniwersytecie w Tel-Avivie.
Mówiąc po prostu, fatwa rabinów oznacza: religijnym
obowiązkiem Żydów jest wybić wszystkich Arabów, łącznie z kobietami i
niemowlętami przy piersi, i ich zwierzętami domowymi, do ostatniego kota.
Liberalna gazeta Haaretz, której redaktor i właściciel są na tyle
inteligentni by zrozumieć sens rezolucji, pozwoliła czytelnikom zapoznać się z
nią. Niektórzy palestyńscy aktywiści niedawno skrytykowali mnie za publikowanie
artykułów w rosyjskim tygodniku Zawtra i za cytaty z amerykańskiego
tygodnika Spotlight. Ciekawe, czemu nie krytykowali mnie za moje artykuły
w Haaretz? Zawtra i Spotlight przynajmniej nigdy nie
publikowały nawoływań do ludobójstwa.
Byłoby niesprawiedliwym pokazywać palcem tylko na Haaretz.
Inna znana gazeta żydowska, The Washington Post, opublikowała nie mniej
płomienne wezwanie do ludobójstwa, którego autorem jest Charles Krauthammer.
Ten wielbiciel króla Saula, licząc, że czytelnicy nie będą dobrze znali Biblii,
opisał masowe morderstwo irackich żołnierzy, dokonane przez generała Powell’a w
końcu pierwszej wojny irackiej. Autor cytuje słowa Colin’a Powell’a: “Najpierw
to okrążymy, a potem wybijemy”. W swoim artykule, z dokładnie wyważonymi
wyrażeniami i starannie wybranymi cytatami, Krauthammer nieprzypadkowo wybiera
„bezosobowy” angielski zaimek, gdy pisze o mnóstwie zabitych Arabów: z dwóch
angielskich słów wybrał właśnie „it” (to), tak mówi się nie o ludziach, lecz o
zwierzętach. „Oni” (Arabowie), to dla niego „it” (zwierzęta, nie ludzie). W
końcowej części wojny roku 1991 wielkie masy cofających się bezbronnych
Irakijczyków zostały z zimną krwią zabite przez lotnictwo wojskowe USA, a ich
ciała zostały zakopane przez buldożery w piasku pustyni w gigantycznych i
bezimiennych bratnich mogiłach. Ilość ofiar tej hekatomby wyniosła od 100
tysięcy do pół miliona. Jedynie Bóg zna ich imiona.
Krauthammer chce powtórzyć ten czyn w Palestynie. Palestyńskie
„zwierzęta” już są okrążone, odcięte od zewnętrznego świata, rozdzielone przez
izraelską armię na siedemdziesiąt części. Wszystko jest już gotowe do wielkiej
rzezi. „Zabijajcie ich”, wzywa z pasją. Być może boi się, by Persowie znowu nie
zatrzymali krwawej uczty przed tym, zanim sadzawka Mamilli nie napełni się po
brzegi krwią. Jego obawy, to nasza nadzieja.
Kwiecień - najokrutniejszy miesiąc
Napisane na obchodzoną 9 kwietnia 2001 roku rocznicę masakry w
Deir Yassin.
Pięknego wiosennego dnia, kiedy to niebo Ziemi Świętej jest
delikatnie niebieskie a trawa zielona, klimatyzowane autobusy wiozą turystów z
Miasta na Wybrzeżu do Miasta na Wzgórzu. Po minięciu połowy drogi, zaraz za
odbudowaną ottomańską gospodą Bab al-Wad, bramą doliny, autobus przejeżdża
obok pomalowanych na czerwono wraków opancerzonych pojazdów. Przewodnicy
wycieczek opowiadają tam zwykle: „Pojazdy te pozostawiono na pamiątkę
bohaterskiego przerwania przez Żydów blokady Jerozolimy, spowodowanej agresją
dziewięciu państw arabskich”. Ilość państw arabskich waha się w zależności od
nastroju przewodników i wielkości audytorium.
Bitwa o drogę do Jerozolimy była punktem zwrotnym w
Palestyńskiej Wojnie Domowej w roku 1948, i zakończyła się, gdy żydowscy
syjoniści z wybrzeża zdobyli kwitnącą Zachodnią Jerozolimę z białymi murowanymi
dworkami arabskiej arystokracji i niemieckich, greckich i ormiańskich kupców. W
trakcie tych walk podporządkowali sobie także neutralnych żydowskich sąsiadów,
którzy nie byli syjonistami. W masowych czystkach etnicznych syjoniści wypędzili
nie-Żydów i zamknęli miejscowych Żydów w getcie. Aby to osiągnąć, dążąc do
miasta, zrównali z ziemią wioski palestyńskie.
To rdzewiejące żelastwo jest, prawdę mówiąc, jedynie dekoracją
dla standardowych izraelskich opowieści, która nie pasowałaby do realistycznego
filmu. Jest to teatralna scena, której brak autentyczności, jakiej wymagają
scenarzyści filmowi. Opowiadanie o blokadzie i agresji przypomina sztukę
teatralną, a nie scenariusz filmowy. Jest to wciąż powtarzane przedstawienie,
mające na celu indoktrynowanie turystów nieustannie ciągnących do Ściany Płaczu
i Muzeum Holokaustu.
Walki na tej drodze zakończyły się w roku 1948 w kwietniu, na
parę tygodni przed ogłoszeniem przez Izrael niepodległości piętnastego maja, i
przed niefortunnym wtargnięciem do Palestyny politowania godnych oddziałów
arabskich sąsiadów, ratujących resztki rdzennych mieszkańców. Jak zauważył T. S.
Elliot, kwiecień to najokrutniejszy miesiąc. Tak było w ten fatalny kwiecień,
gdy Palestyńczyków skazano na trwającą już pięćdziesiąt lat wygnańczą tułaczkę.
Jej apoteozę osiągnięto w pobliżu wjazdu do Jerozolimy, gdzie Aleje Sacharowa
prowadzą na cmentarz, do zakładu dla obłąkanych i do Deir Yassin.
Śmierć jest nazywana różnie. Czesi mówią na nią Lidice, Francuzi
Oradur, a w Wietnamie używa się słów My Lai. Dla Palestyńczyków jest to Deir
Yassin. W nocy dziewiątego kwietnia 1948 roku, żydowskie grupy terrorystyczne
Etzel i Lehi zaatakowały bezbronną wioskę i zmasakrowały jej mieszkańców, nie
szczędząc ani kobiet ani dzieci. Nie chcę powtarzać makabrycznej opowieści o
obciętych uszach, wypatroszonych wnętrznościach, zgwałconych kobietach,
spalonych mężczyznach, ciałach wrzucanych do kamieniołomów lub o triumfalnej
paradzie morderców. W rzeczywistości, wszystkie masakry są podobne, od Babiego
Jaru do Deir Yassin. A jednak, masakra w Deir Yassin jest wyjątkowa z trzech
względów.
Po pierwsze: jest doskonale udokumentowana i poświadczona.
Dokładne opisy wydarzenia pozostawili inni żydowscy bojownicy z Hagana i
Palmach, żydowscy skauci, przedstawiciele Czerwonego Krzyża i brytyjska policja
z Jerozolimy. Była to tylko jedna z wielu masakr Palestyńczyków dokonanych przez
Żydów podczas wojny w roku 1948, lecz najbardziej znana. Stało się tak
prawdopodobnie dlatego, że Jerozolima, siedziba Brytyjskiego Mandatu w
Palestynie, była o rzut kamieniem.
Po drugie: masakra w Deir Yassin miała straszne konsekwencje,
wykraczające poza jej tragiczne ramy. Horror tej masakry wywołał masową ucieczkę
z pobliskich palestyńskich wiosek i zapewnił Żydom pełną kontrolę nad dostępem
do Jerozolimy od zachodu. Ucieczka była roztropną i racjonalną decyzją
bezbronnej ludności. Gdy piszę o tym, telewizja pokazuje macedońskich chłopów
uciekających ze strefy walk. Rodzina mojej matki uciekła z płonącego Mińska 22
czerwca 1941 roku, i przeżyła. Rodzina mego ojca pozostała i zginęła. Po wojnie
rodzice mogli powrócić, jak inni uciekinierzy wojenni. Jednak Palestyńczykom nie
pozwolono na powrót, aż do dnia dzisiejszego.
Po trzecie: kariery morderców. Dowódcy band Etzel i Lehi,
Menahem Begin i Yitzhak Shamir, zostali w końcu izraelskimi premierami. Żaden z
nich nie miał wyrzutów sumienia, a Menahem Begin w ostatnich dniach życia
mieszkał w domu z panoramicznym widokiem na Deir Yassin. Nie było Procesu
Norymberskiego, nie było zemsty, ani żadnej skruchy, tylko usłana różami droga
do Pokojowej Nagrody Nobla. Menahem Begin był dumny ze swego wyczynu, i w liście
do morderców gratulował im spełnienia narodowego obowiązku. Pisał: „Jesteście
twórcami historii Izraela”. Yitzhak Shamir także szczycił się, że czynnie
dopomógł w osiągnięciu celu, o jakim marzył: wypędzeniu z żydowskiego państwa
nochrim (nie-Żydów).
Bezpośredni dowódca operacji, Judah Lapidot, także zrobił niezłą
karierę. Jego przełożony, Menahem Begin, poruczył mu prowadzenie kampanii o
prawo rosyjskich Żydów do emigracji do Izraela. Nawoływał on do okazywania
współczucia i łączenia rodzin; organizował demonstracje w Nowym Jorku i Londynie
pod łatwym do zapamiętania hasłem, „Pozwólcie memu narodowi wyjechać”. Jeśli
popieraliście prawo rosyjskich Żydów do emigracji do Izraela, to być może
spotkaliście się z tym człowiekiem. Wtedy już przypuszczalnie zmył z rąk krwawe
plamy z Deir Yassin. Prowadząc polityczną indoktrynację rosyjskich imigrantów
opublikował nawet rosyjską „wersję” bestsellera Lapierre i Collins’a, „Och
Jeruzalem”, usuwając historię Deir Yassin.
Lecz jeszcze z innego powodu wydarzenie to ma swoje miejsce w
historii. Deir Yassin pozwoliło zademonstrować różne taktyki kłamstw stosowane
przez syjonistów. Gdy rozeszły się wiadomości o masowym mordzie, żydowscy
przywódcy obciążyli nim ... Arabów. Dawid ben Gurion, pierwszy premier Izraela,
ogłosił, że popełniły go przestępcze bandy arabskie. Gdy wersja ta upadła,
żydowscy przywódcy rozpoczęli procedury oceny szkód. Wysłali przeprosiny do
emira Abdallaha. Propaganda Ben Guriona wykluczała udział jego i jego rządu w
krwawej masakrze, mówiąc, że byłoby to hańbą dla każdego uczciwego Żyda, i że
było to dzieło terrorystów odszczepieńców. Z jego umiejętności wpływania na
opinię publiczną dumni są zagraniczni, życzliwi syjonistom, „liberałowie”.
„Jaka to straszna, okropna historia”, powiedział do mnie
humanitarny Żyd, gdy wiozłem go obok ocalałych domów Deir Yassin, a potem dodał,
„Lecz Ben Gurion potępił terrorystów, i zostali oni należycie ukarani”.
„Tak”, odpowiedziałem. „Zostali należycie ukarani i awansowani
na najwyższe stanowiska rządowe”.
Zaledwie trzy dni po masakrze, bandy terrorystów zostały
włączone do powstającej armii izraelskiej, dowódcy otrzymali wysokie stanowiska,
a ogólna amnestia darowała im zbrodnie. W taki sam sposób potraktowano pierwszą
historycznie udowodnioną zbrodnię popełnioną przez premiera Sharona, najpierw
jej zaprzeczono, potem przeproszono a w końcu winnemu okazano łaskawość i
awansowano. Było to w palestyńskiej wiosce Qibya, gdzie jednostka Sharona
wysadziła domy wraz z mieszkańcami masakrując około sześćdziesięciu mężczyzn,
kobiet i dzieci. Gdy morderstwa stały się powszechnie znane, premier Ben Gurion
najpierw obciążył nimi przestępcze bandy arabskie. Gdy to nie chwyciło, oskarżył
arabskich Żydów, którzy, według niego, będąc mentalnie Arabami, dokonali
samowolnego aktu zemsty zabijając chłopów. Jak zwykle, wytyczyło to dla Sharona,
usłaną różami ścieżkę wprost do stanowiska premiera. Czasami, aby zostać
premierem Izraela, dobrze jest, by nazwisko kojarzyło się z jakąś masakrą.
Ten sam szablon został powtórzony po masakrze w Kafr Kasem,
gdzie izraelskie wojsko kazało miejscowym chłopom stanąć w szeregu i pozabijało
ich z karabinów maszynowych. Gdy zawiodło zaprzeczanie, i komunistyczni
członkowie parlamentu ujawnili szczegóły zbrodni, winni zbrodni oddani zostali
pod sąd wojskowy i skazani na długie więzienie. Zostali wypuszczeni przed
upływem roku, natomiast dowódca morderców został dyrektorem biura d/s
izraelskich obligacji. Jeśli, drogi czytelniku, kiedykolwiek kupowałeś
izraelskie obligacje, mogłeś go spotkać. Jestem przekonany, że zdążył zmyć krew
ze swych rąk zanim podał ci rękę.
Obecnie, po pięćdziesięciu latach, żydowskie elity ponownie
postanowiły spróbować zrewidować Deir Yassin. Zionist Organization of America
rozwijając sztukę zaprzeczania historii opublikowała, na koszt amerykańskiego
podatnika, broszurę zatytułowaną: Deir Yassin: History of a Lie (Deir
Yassin: Historia kłamstwa). Rewizjoniści z ZOA wykorzystali wszystkie metody
swoich przeciwników, zaprzeczających Holokaustowi: zaprzeczają relacjom
naocznych świadków, którzy przeżyli, sprawozdaniom Czerwonego Krzyża,
brytyjskiej policji, żydowskich skautów i innych obserwatorów żydowskich,
obecnych przy masakrze. Zaprzeczają nawet przeprosinom Ben Guriona, ponieważ
ostatecznie, dowódcy tych band zostali z kolei premierami państwa żydowskiego.
Dla ZOA, jakąkolwiek ważność ma jedynie świadectwo morderców. I tylko, jeśli
mordercy są Żydami.
Jednakże są ludzie sprawiedliwi, i prawdopodobnie z ich powodu
Wszechmocny pozwala nam chodzić po ziemi. Jest organizacja nazywająca się
Deir Yassin Remembered (Pamiętajmy o Deir Yassin), która zwalcza wszelkie
próby zapomnienia. Publikują książki, organizują spotkania i pracują nad
projektem budowy pomnika na miejscu masakry niewinnych ofiar, aby oddać im
ostatnią przysługę, zachowując nazwiska i pamięć o nich na zawsze (Izajasza
56:5). Trzeba będzie to zrobić, zanim ocaleli synowie Deir Yassin i sąsiednich
wiosek wrócą z obozów uchodźców na ziemię swoich ojców.
Żadnego innego planu pokojowego
Na niskich wzgórzach otaczających równinę jest ciepło. Wzdłuż
polnej drogi z obozu uchodźców do pobliskiego kamieniołomu rosną
ciemnoszkarłatne łubiny, turmus, ulubione kwiaty marca. Na miejscu jest
pełno żołnierzy pomagających służbie bezpieczeństwa w selekcji. Mężczyźni są
oddzielani od kobiet. Zakładają im produkowane masowo plastykowe kajdany,
standardowe czarne worki na głowy. Zabierają ich do kamieniołomu, gdzie są bici,
niektórych rozstrzeliwują, a niektórych torturują. Ich domy zburzyły potężne
spychacze Caterpillar. Jest to kolejny ranek etnicznych czystek w Palestynie, w
ciągu tygodnia oskarża się sto siedemdziesiąt ofiar.
W innym świecie, dwadzieścia mil stąd, Izraelczycy walczą z
nadmiernym ruchem ulicznym. Jest to zwykły dzień zakupów i zabawy. W rządowych
budynkach Qiriya, politycy i urzędnicy omawiają saudyjski plan pokojowy. Jego
Królewska Wysokość Książę Abdullah zaproponował Izraelowi pełne uznanie przez
świat arabski w zamian za całkowite wycofanie się z terytoriów okupowanych od
roku 1967. Odpowiedzi Izraelczyków wskazują na zasadnicze różnice pomiędzy
przeciwstawnymi odłamami izraelskiej opinii publicznej.
Brutalny Sharon i jego prawicowi poplecznicy gładko odrzucają
propozycję. Nie zawracają sobie głowy arabskim uznawaniem.
Liberalny Peres z Partii Pracy odpowiada następująco: Tak, z
przyjemnością przyjmiemy saudyjski plan pokojowy. To wspaniały plan, a
propozycja księcia, by uznać i pogodzić się z Izraelem to rzecz cudowna. Na
pewno nie oddamy ziemi ani nie wycofamy się, lecz plan jest dobry.
W tym wymiennym handlu typu „quid pro quo”, żydowska
„lewica” jest za quid, czyli otrzymywaniem. Quo może czekać, jak
czekało przez ostatnie pięćdziesiąt lat. Izraelska prawica w ogóle nie jest tym
bardzo zainteresowana, nawet grą pod nazwą „proces pokojowy”.
Celem tej gry jest uspokojenie roztrzęsionych nerwów
współczesnej publiczności, która jest świadkiem nieprzyjemnych rzeczy,
Palestyńskiego Holokaustu. Trudno żyć bez nadziei, i dlatego wynalazcze umysły
wymyślają nowe propozycje, nowe ramy dyskusji i okrągłe stoły. W miarę, jak
propozycje są omawiane, Holokaust trwa nadal. Palestyna jest niszczona,
Palestyńczycy są mordowani i torturowani, i jest to wciąż pierwszy etap nowej
an-Nakba (po arabsku, katastrofa). W dzisiejszym (12.03.2002) Haaretz,
Amnon Barzilai przedstawia nowe badanie opinii publicznej przeprowadzone przez
Instytut Studiów Strategicznych w Jaffie. Wykazało ono, że 46% izraelskich Żydów
popiera masowe deportacje (przesiedlenia) Palestyńczyków. Jeśli pytanie zadane
jest bardziej „miękko”, poparcie dla Ostatecznego Rozwiązania wzrasta do 60%.
Naziści nigdy otwarcie nie deklarowali swoich zamiarów
wyrżnięcia Żydów i Cyganów: mówili o „deportacji” i „przesiedleniach”. Nawet w
roku 1938, idee te nie miały tak pełnego poparcia w nazistowskich Niemczech, jak
mają teraz w państwie izraelskim.
Lecz, co to właściwie jest żydowskie państwo? Czy jest to
Izrael, mały skrawek ziemi na Bliskim Wschodzie? Jak mógłby on uzyskać poparcie
Europejczyków i Amerykanów? Żydowski historyk, Solomon Lurie, autor
fundamentalnego dzieła o antysemityzmie w starożytności, mówił o
„eksterytorialnym narodowym państwie żydowskim”. Obecnie, to potężne
eksterytorialne państwo, rozciągające się od Nowego Jorku po Moskwę, przyjęło
jako swoją politykę doktrynę nazistowską, a w charakterze praktyki –
ludobójstwo. Dobry przykład podał amerykański Żyd, profesor prawa na Harvardzie,
Alan Dershowitz, piszący w Jerusalem Post Sir Conrada Black’a:
Pierwszy akt
[palestyńskiego] terroryzmu powinien doprowadzić do zniszczenia wioski,
wykorzystywanej na bazę operacji terrorystycznych. Mieszkańcom powinno dać się
24 godziny na opuszczenie wioski, po czym przyjadą oddziały z buldożerami i
zburzą wszystkie budynki.
Była to zwykła praktyka oddziałów nazistowskich w okupowanej
Europie. Ponieważ jednak Dershowitz i jemu podobni uczyli pokolenia
amerykańskich studentów, a Black ze swymi towarzyszami usilnie reklamował ten
program, więc nie dziwota, że USA w pełni popiera izraelską machinę wojenną.
Pogłoski o zbliżającym się ataku USA na Irak i Arabię Saudyjską miały na celu
sparaliżować sąsiednie państwa arabskie spodziewające się najgorszego.
Najwyraźniej udało im się. Saudyjski książę Abdullah
prawdopodobnie rozumie, jak wszyscy na bliskim Wschodzie, że każda „propozycja
pokojowa” będzie wykorzystana przez syjonistów dla storpedowania rozmów i
kontynuowania ich morderczych planów. Lecz najwyraźniej czuł, że powinien starać
się przede wszystkim o swój naród, Saudyjczyków, nad którymi zawisł miecz
Damoklesa w postaci lotnictwa USA. Nie ma najmniejszej szansy na ten lub inny
plan pokojowy, czy to plan Zinni’ego, Tenet’a czy Mitchell’a. W latach 1970-72
Jarring i inni politycy wysunęli cały szereg propozycji pokojowych. Izrael
wykorzystał ten czas do wzmocnienia swojej linii Bar-Lev’a wzdłuż Suezu, w
międzyczasie zwodząc lub odrzucając propozycje. Ten sam szablon powtórzył się po
Madrycie i Oslo.
Syjoniści nakreślili krwiożercze plany. Kontrolowane przez nich
media nie przepuszczają informacji i dyskusji o palestyńskim Holokauście. Armia
USA zapewnia im całkowitą ochronę. Nie można ich powstrzymać. Nie tylko za
pomocą rytualnych propozycji pokojowych, lecz w żaden sposób.
Zamiast niepotrzebnych słów, Jego Królewska Mość Książę Abdullah
i inni przywódcy powinni przenieść depozyty walutowe swoich krajów z dolarów na
euro i złoto. Nieislamska bankowość, pobierająca procenty, musi być wyjęta spod
prawa jako swoista forma oszustwa kredytowego. Możemy zrobić to samo, dodając
całkowity bojkot gazet i profesorów popierających ludobójstwo w Palestynie.
Ludzkość wciąż ma szansę obronić Palestynę i samą siebie.
Dershowitz’a i Black’a z kompanią należy uznać za współsprawców zbrodni
wojennych Sharona, a państwo żydowskie musi być zdenazyfikowane, z taką samą
konsekwencją, jak Niemcy po roku 1945.
Część trzecia
Złapani na kłamstwie
Jest to mój pierwszy esej po angielsku, opublikowałem go na
sieci w styczniu 2001 i rozpowszechnił się na setkach stron w wielu językach.
Wielu czytelników nie zrozumiało go ze względu na retorykę, lecz dla mnie był on
bolesnym odkryciem: tradycyjny żydowski dyskurs opierał się na kłamstwie.
I
Nocą w Tel-Avivie, wśród różnokolorowych birbantów na Allenby
Street, w przepełnionych restauracjach, gdzie odpoczywają zadowoleni z siebie
Izraelczycy, zobaczyłem anioła w polowym mundurze, piszącego na murze trzy
słowa: „Mene, Tekel, Ufarsin”. Według mnie słowa te należy tłumaczyć
następująco: „Sprawdzaliśmy czy kłamiecie, okazało się, że tak”.
Ciężkie czasy nastały dla ludu Izraela. Ciężkie dlatego, że
wszystkie lamenty, łzy i żale naszych ojców i nas samych okazały się tak zasadne
i prawdziwe, jak trzydolarowy banknot, który nie istnieje.
W roku 1968 pisałem na ścianach mojego rodzinnego Nowosybirska:
„Ręce precz od Czechosłowacji”. Żydowski poeta Aleksander Galicz śpiewał pięknym
niskim głosem: „Obywatele, ojczyzna w niebezpieczeństwie! Nasze czołgi są na
obcej ziemi!” Pod takim hasłem kilku Żydów wyszło na Plac Czerwony i zostali
porządnie poturbowani przez milicję. Protestowaliśmy przeciwko rosyjskim czołgom
w Budapeszcie, Pradze, Kabulu, jako obywatele Rosji, którym droższy jest honor,
niż źle rozumiany patriotyzm. W tym samym czasie żydowska młodzież Ameryki
demonstrowała przeciwko interwencji w Wietnamie, a żydowscy chłopcy i dziewczęta
walczyli w Europie z rasizmem. Minęły lata. I oto nasze – żydowskie – czołgi są
na obcej ziemi.
Nie tylko tam są, ale zabijają bezbronnych mieszkańców, burzą
domy, morzą głodem i blokują miliony ludzi. Nasze zbrodnie dawno dorównują
rosyjskim zbrodniom w Czeczenii i Afganistanie oraz amerykańskim w Wietnamie.
Pomyślmy, czy dużo izraelskich intelektualistów wyszło na nasz ekwiwalent Placu
Czerwonego lub Trafalgar Square, czy podniosły się głosy Żydów amerykańskich
przeciwko uzbrojonym przez Amerykę mordercom Palestyńczyków, i czy rosyjskich
Żydów obchodzą prawa człowieka zniewolonych gojów Ziemi Świętej? Nic takiego.
Nasi piosenkarze wychwalają bohaterstwo niezłomnych żydowskich żołnierzy, pewną
rękę i bystry wzrok izraelskiego snajpera, nadzwyczajny humanizm ludu
żydowskiego, który dawno mógłby z wszystkich gojów Palestyny zrobić rąbankę,
lecz ogranicza się tylko do kilku setek rannych na dzień.
Współcześni bojownicy o prawa człowieka, tacy jak Anatolij
Szczarański, walczyli z zasadą zameldowania, podobnie jak nasi dziadkowie
walczyli z linią osiedlenia w carskiej Rosji. Jednak po zwycięstwie w naszym
kraju, zagonili gojów do rezerwatów, w porównaniu z którymi strefa osiedlenia
jest synonimem społeczeństwa otwartego. Palestyńczyk nie może pojechać bez
żydowskiego Ausweis’u nawet do sąsiedniej wioski, musi poddać się
upokarzającej rewizji i sprawdzaniu dokumentów. Może tylko marzyć o morzu
omywającym brzegi jego odziedziczonej po przodkach ojczyzny – nie pozwalamy
Palestyńczykom zanieczyszczać żydowskiej czystości naszych plaż..
Kiedyś Żydzi protestowali przeciwko dyskryminacji w pracy i w
szkołach. Teraz w żydowskim państwie stworzyliśmy system totalnej dyskryminacji
narodowej. W naszym państwowym Przedsiębiorstwie Energetycznym wśród 13 000
pracowników jest tylko sześciu gojów, czyli 0,05%.
Goje stanowią czterdzieści procent ludności kraju pomiędzy
Jordanem i morzem, lecz tylko co czwarty ma prawo głosu. Nie ma żadnego goja w
Sądzie Najwyższym, rządzie, generalicji wojskowej, lotnictwie i w kierownictwie
służby bezpieczeństwa. Nawet w redakcji głównej gazety izraelskiej, Haaretz,
nie ma żadnego goja.
II
W świetle powyższego, dawne skargi Żydów z diaspory należy
rozpatrywać z innego punktu widzenia. Walczyliśmy nie o prawa człowieka, lecz
jedynie o prawa Żydów. Walczyliśmy o awans społeczny i wolność wyboru zawodu –
jedynie dla Żydów. Mówiliśmy o powszechnych prawach wyborczych, lecz myśleliśmy
tylko o prawie głosowania dla Żydów. Nie jesteśmy przeciwko naszym czołgom na
obcej ziemi – byliśmy jedynie przeciwko czołgom rosyjskim.
Widząc nieszczęsne dziecko, podnoszące do góry ręce na widok
uzbrojonego żołnierza, oburzamy się tylko wtedy, jeśli jest to dziecko
żydowskie. Do dziecka goja można strzelać ile wlezie.
Gdy żydowski poeta Bialik pisał: „diabeł nie wymyślił
dostatecznej kary za zabicie dziecka”, to najwidoczniej miał na myśli tylko
dziecko żydowskie. Gdy przedstawiał straszne sceny pogromu, przerażało go to, że
ofiarami pogromu byli Żydzi. Sam pogrom to rzecz zwyczajna i całkowicie
normalna. Ostatnio Żydzi z Nazaretu Górnego zrobili pogrom Arabom z Nazaretu
Dolnego, lecz nikt z uczestników pogromu nie został pociągnięty do
odpowiedzialności. Ale za to policja zastrzeliła kilka ofiar pogromu. Jeszcze
większym pogromem był nalot wojskowych helikopterów na pokojowe i bezbronne
miasto Beth Jallah.
W Rosji carskiej, którą nasi dziadkowie tak szkalowali i
ostatecznie zniszczyli, w pogromach w ciągu stu lat zginęło mniej ludzi, niż my
zabijamy w ciągu tygodnia. Tam uczestnicy pogromu szli uzbrojeni w noże i cegły,
czasami przyjeżdżali kozacy z nahajkami, lecz my gromimy gojów za pomocą
wojskowych helikopterów i czołgów. Podczas najstraszniejszego pogromu w
Kiszyniowie zabito 45 ludzi i raniono 600. W ostatnich miesiącach w Izraelu
zabito 150 i zraniono 4000 ludzi. W Rosji, po pogromach, setki uczciwych ludzi,
pisarze i inteligencja, występowali przeciwko organizatorom pogromów. W Izraelu
z trudem zebrało się kilkadziesiąt ludzi na demonstrację protestu w Tel-Avivie,
a Związek Pisarzy Żydowskich poparł uczestników pogromu.
Gdy w roku 1991 rosyjscy Żydzi poparli własność prywatną i
wystąpili przeciwko komunizmowi, myśleli jedynie o żydowskiej własności
prywatnej. Dlatego że prywatną własność gojów konfiskujemy bez żadnych obiekcji,
jako niczyją.
Przejdźmy się po najpiękniejszych dzielnicach Jerozolimy – po
Talbieh, starym Katamonie, po dzielnicy greckiej i niemieckiej. Wszystkie te
pałacyki należały do gojów – Niemców, Ormian, Greków, Palestyńczyków –
prawosławnych i muzułmanów. Zabrano je i oddano Żydom. W ostatnich tygodniach
gojom skonfiskowano setki hektarów ziemi, zniszczono dziesiątki domów.
Bezpośrednio przed aresztowaniem z Rosji przyleciał popierać nas
w naszej walce żydowski magnat medialny Gusiński. Jednocześnie błagał on o pomoc
międzynarodową opinię publiczną, gdy władze Rosji próbowały uwolnić spod jego
wpływów rosyjską telewizję. Jego poparcie dla Izraela świadczy o tym, że
Gusiński akceptuje konfiskaty majątkowe i aresztowania w zależności od
narodowości. Jest jedynie przeciwnikiem konfiskowania majątków żydowskich. Nie
zgadza się, aby w więzieniach siedzieli Żydzi – goje mogą bez sądu siedzieć w
więzieniach przez dziesiątki lat, co jest nagminne w państwie żydowskim.
W ciągu bardzo krótkiego czasu udało się nam przekreślić
wieloletnie wysiłki Żydów w dziedzinie demokracji, praw człowieka, walki o
równość. Co więc naprawdę nie podobało się nam w niemieckich nazistach? Rasizm?
W Izraelu nie jest go wcale mniej. Jerozolimska gazeta rosyjska Priamaja recz
(Prosto z mostu) przeprowadziła badanie wśród rosyjskich Żydów na temat ich
stosunku do Palestyńczyków. Typowymi odpowiedziami były: „Chcę zabić wszystkich
Arabów”, „Wszystkich Arabów należy pozabijać”, „Arabów należy stąd wygonić,
zatrzasnąć za nimi drzwi i zamknąć na klucz”, „Arab to Arab. Należy ich bić”.
Nie jestem pewien, czy badania wśród Niemców, powiedzmy w roku 1938, dałyby tak
wyraźny obraz nienawiści. Przecież przed rokiem 1941 nawet naziści nie planowali
zabicia swoich żydowskich wrogów.
III
Dlatego stwierdzam: byliśmy przeciwko rasizmowi, dopóki
skierowany był przeciwko nam. Byliśmy przeciwko nazizmowi, dopóki był to nazizm
obcy. Nienawidziliśmy Sondercommando – specjalnych oddziałów karnych,
dopóki były to oddziały niemieckie. Naszymi, swoimi, rodzonymi żydowskimi
pacyfikatorami zachwycamy się. Dzisiaj Izrael jest jedynym krajem na świecie,
gdzie oficjalnie działają oddziały zabójców, gdzie dopiero niedawno Sąd
Najwyższy ograniczył stosowanie tortur. Nie bójcie się moi żydowscy czytelnicy,
wam to nie grozi: nasi kaci torturują i zabijają tylko nie-Żydów
Byliśmy przeciwko getto, dopóki nas tam zaganiano. Teraz
najbardziej „liberalny” z żydowskich planów przewiduje utworzenia kilku gett dla
gojów, otoczonych drutami kolczastymi i czołgami. Przy płocie będzie żydowska
fabryka, gdzie goje będą mogli się przekonać, czy rzeczywiście Arbeit macht
frei. Damy tym gettom całkowitą wolność, odebrawszy im wcześniej wszystkie
źródła utrzymania.
Izraelczycy poddawani są praniu mózgów od dziecka. Od małego
uczy się ich, że są narodem wybranym, że są Über Alles, że goje
nie są w pełni ludźmi i dlatego można ich zabijać, że, według zakonu, wszystko
należy do Żydów – więc ziemie gojów można zabierać. Naciskany przez
międzynarodową opinię publiczną Izrael wreszcie wypełnił przynajmniej jedną z
dotyczących go rezolucji ONZ: tę, która nazywa syjonizm formą rasizmu.
Po tym, jak anioł napisał złowieszcze słowa, po tym, jak prorocy
wezwali Izrael do skruchy, otwarły się przed nami dwie drogi. Wybór zależy od
nas. Możemy uczynić pokutę, jak mieszkańcy Niniwy, oddać cudzy majątek, zrównać
wszystkich w prawach, zaprzestać dyskryminacji i morderstw i mieć nadzieję na
wybaczenie naszych win przez Boga. Możemy także trwać nadal w błędach, jak
mieszkańcy Sodomy, oczekując potoków ognia i siarki z gniewnego nieba Palestyny.
Zgwałcona Dulcynea
Artykuł ten napisałem w odpowiedzi na długi esej Elie Wiesela
(“Jerusalem in My Heart,” New York Times, 1/25/2001), amerykańskiego działacza
holokaustowego i laureata Nagrody Nobla.
I
Elie Wiesel we wzruszających słowach wspaniale przedstawił naród
żydowski, tęskniący, miłujący i modlący się w ciągu wieków do Jerozolimy i
pieszczący jej imię z pokolenia na pokolenie.
Ten przekonujący obraz przypomniał mi, izraelskiemu pisarzowi z
Jaffy, coś znanego a jednak nieuchwytnego. W końcu, gdy przeglądałem mój
sfatygowany tom Don Kichota, nastąpiło olśnienie. Wspomnieniowy
artykuł Wiesela dokładnie przypomina nieśmiertelną miłość Błędnego Rycerza do
pięknej Dulcynei z Toboso. Don Kichot przemierzył całą Hiszpanię sławiąc jej
imię. Dokonał wspaniałych czynów, pokonał olbrzymów zmienionych w wiatraki,
niósł sprawiedliwość uciśnionym, wszystko na chwałę swojej ukochanej. Gdy uznał,
że jego dokonania uczyniły go tego godnym, wysłał swego giermka, Sancho Pansę,
do damy swego serca, aby przekazał jej wyrazy uwielbienia.
Uważam, że znalazłem się obecnie w cokolwiek krępującym
położeniu Sancho Pansy. Powinienem poinformować mego pana, Don Wiesela Kichote,
że z Dulcyneą jest wszystko w porządku. Jest szczęśliwie zamężna, ma kupę
dzieciaków i dużo roboty z praniem i innymi zajęciami domowymi. Gdy on walczył z
bandytami i osadzał namiestników, ktoś inny zatroszczył się o jego ukochaną,
zarabiał i żywił, kochał ją, uczynił z niej matkę i babcię. Nie śpiesz się,
drogi rycerzu do Toboso, aby nie pękło ci serce.
Elie, Jerozolima, o której tak wzruszająco piszesz, ani teraz
ani nigdy nie była opuszczona. Żyła szczęśliwie przez wieki w objęciach innego
ludu, Palestyńczyków z Jerozolimy, którzy bardzo się o nią troszczyli. Uczynili
z niej przepiękne miasto, przystroili ją wspaniałą ozdobą, Złotą Kopułą Haram al
Sharif, zbudowali domy z ostrymi łukami i szerokimi portykami i zasadzili
cyprysy i palmy. Nie zwracają uwagi na to, czy Błędny Rycerz na swej drodze z
Nowego Jorku do Saragosy odwiedzi ich ukochane miasto.
Bądź realistą, staruszku. Trzymaj się ram powieści i bądź
przyzwoity. Don Kichot nie skierował swego dżipa do Toboso, aby zgwałcić swoją
starą miłość. OK, kochałeś ją, myślałeś o niej, lecz nie daje ci to prawa na
mordowanie jej dzieci, nie możesz zniszczyć jej różanego ogrodu ani wleźć
buciorami na jej świąteczny stół. Wszystko, co mówisz, świadczy jedynie, że
bierzesz swe życzenia za rzeczywistość. Pytasz, dlaczego Palestyńczycy chcą mieć
Jerozolimę? Ponieważ należy do nich, ponieważ żyją tam i jest to ich miasto
rodzinne. Zgoda, marzyłeś o niej w dalekiej Transylwanii. Marzyło o niej wielu
ludzi z całego świata. Jest piękna i naprawdę godna marzeń.
II
Wielu ludzi uwielbiało to miasto w ciągu wieków. Szwedzcy chłopi
opuścili swe wioski i przenieśli się tam, aby razem z Vesters’ami, rodziną
pobożnych chrześcijan z Chicago, zbudować rozkoszną Kolonię Amerykańską. Możesz
o tym przeczytać w dziełach Selmy Lagerlof, jednej z laureatek Nagrody Nobla. Na
skłonach Góry Oliwnej, Rosjanie zbudowali przepiękną Cerkiew Marii Magdaleny.
Wśród ruin pozostawionych przez Krzyżowców, Etiopczycy wznieśli swój monastyr
Zmartwychwstania.
Brytyjczycy umierali za nią i pozostawili swoje architektoniczne
świadectwo w postaci Katedry Świętego Jerzego. Niemcy zbudowali uroczą Kolonię
Niemiecką i pielęgnowali miejscowych chorych w Przytułku Schneller’a. Mój
pobożny pradziadek przeniósł się pod jego opiekuńcze grube ściany w latach 1870
z żydowskiej wioski na Litwie i związał swój los z gościnnymi Jerozolimczykami.
Znalazł wieczny odpoczynek do dnia Zmartwychwstania na zboczach Góry Oliwnej.
Żaden z tych ludzi nie myślał o zgwałceniu Dulcynei.
Pozostawiali jedynie bukiety architektonicznych kwiatów, jako świadectwo
uwielbienia ukochanej.
Kochających Jerozolimę jest legiom. Obłuda Elie Wiesela
sprowadza walkę o to miasto do konfliktu muzułmanów z Żydami. Z jednej strony
mamy do czynienia z żądzą posiadania cudzego a z drugiej z prawem własności.
Przypadek ten należy rozsądzić zgodnie z Dziesiątym Przykazaniem, którego nasi
ojcowie przestrzegali. Wiedzieli jednak, że głęboki szacunek nie jest
równoznaczny z prawem własności. Miliony protestantów czczą Ogród Getsemani
będący własnością katolików, lecz to nie spowoduje przekazania ogrodu w ich
ręce. Miliony katolików odwiedzają Grób Maryi, wciąż należący do Kościoła
Wschodniego. Przez pokolenia muzułmanie przychodzili, aby uklęknąć na miejscu
narodzin Jezusa w Betlejem, lecz kościół ten pozostaje chrześcijański.
III
W filmach Spielberga Gremliny zmieniały się na gorsze pod
wpływem wody, natomiast wesoły żydowski lud z Europy Wschodniej został zmieniony
przez syjonizm. Spowodował on czystki etniczne, w wyniku których nie-Żydzi
zostali wygnani z Zachodniej Jerozolimy, doprowadził do przekształcenia kościoła
i przytułku Schneller’a w bazę militarną i wybudowania Holiday Inn na szczycie
czczonej kiedyś kaplicy szejka Bader’a. Państwo żydowskie zabrania chrześcijanom
Betlejem modlić się przy Grobie Świętym a muzułmanom przed czterdziestką
zakazuje uczęszczania na piątkowe nabożeństwa w meczecie Al-Aksa. Jest to gwałt
na Świętym Mieście, które podobno kochasz.
Ażeby usprawiedliwić ten gwałt, przywołujesz imiona króla
Salomona i Jeremiasza, cytujesz Koran i Biblię. Pozwól mi przytoczyć chasydzką
opowieść, którą być może słyszałeś w dzieciństwie. Żydowski midrasz, legenda,
mówi, że Abraham miał córkę. Naiwny Chasyd spytał rabina, dlaczego Abraham nie
wydał córki za swego syna, Izaaka. Mądry rabin odparł, że Abraham nie chciał
żenić prawdziwego syna z legendarną córką.
Legendy to tworzywo, z którego powstają marzenia. Niektóre są
zachwycające, inne straszne, lecz żadna nie jest warta by brać ją za podstawę
działań albo platformę polityczną. Elie, na pewno nie chciałbyś pozbyć się swego
domu w Nowym Jorku z powodu kilku zdań z Księgi Mormona. Być może bawię się z
tobą niestosownie, lecz dla uciechy tłumu zatoczmy jeszcze jedno koło. Jak może
ci potwierdzić każdy archeolog, król Salomon i jego świątynia to sfera fantazji,
takiej jak córka Abrahama. Ponadto, choć jest to bez znaczenia, nazwa
„Jerozolima” ani razu nie pojawiła się w żydowskiej Świętej Księdze, Torze.
Czy grasz dalej? Powiem ci więcej. W żydowskiej Biblii nawet nie
wspomniano o Żydach. Sprawdź to w opasłej księdze stojącej na półce w twoim
gabinecie. Żadnego z wielkich i legendarnych mężów, których wymieniłeś, od króla
Dawida do proroków, nie nazwano tam „Żydem”. Etnonim ten pojawia się po raz
pierwszy i jedyny w Biblii w perskiej opowieści bardzo późnej Księgi Estery.
Samoidentyfikacja Żydów z plemionami Izraela i bohaterami Biblii jest tyle samo
warta, co historia Rzymu, rzekomo zbudowanego przez trojańskiego księcia
Eneasza. Gdyby współcześni Turcy, nazywający siebie „spadkobiercami” Troi,
chcieli podbić Rzym, zburzyć barokowe arcydzieła Borromini’ego i wygnać jego
mieszkańców w celu odzyskania dziedzictwa Eneasza, powtórzyliby tylko szaleństwo
syjonistów.
IV
Nasi przodkowie, pokorny lud wschodnioeuropejskich Żydów,
posługujących się językiem jidisz, tradycyjnie przyozdabiał się imponującymi
heraldycznymi lwami biblijnych bohaterów. Ich pretensje do przodków z tych
legend znaczyły tyle, co pretensje Tess, ambitnej chłopskiej córki z powieści
Thomasa Hardy’ego. Lecz nawet fikcyjna Tess nie chciała wyrzucać lorda z jego
zamku i zabrać sobie jego dóbr.
Pewnego razu, idąc z chrześcijańskimi pielgrzymami do Bazyliki
Grobu Świętego, zostałem zatrzymany przez Chasyda. Zapytał się czy moi
towarzysze są Żydami, a otrzymawszy negatywną odpowiedź, wykrzyknął zdumiony:
„Czego ci goje szukają w Świętym Mieście?” Nigdy nie słyszał o Męce Jezusa
Chrystusa, którego imienia używał jako przekleństwa. Jestem zdumiony, że
żydowski profesor z Uniwersytetu Bostońskiego jest takim samym ignorantem, jak
prostacki Chasyd. Jerozolima jest święta dla miliardów wierzących: katolików,
protestantów, prawosławnych, muzułmanów szyitów i sunnitów, dla tysięcy chasydów
i Żydów sefardyjskich. Jako miasto, Jerozolima nie różni się od innych miejsc na
świecie; należy do jej mieszkańców.
Ponad dwadzieścia lat syjonistycznych rządów w tym starożytnym
mieście obróciło je w jakiś tam Newark pod Nowym Jorkiem i na zawsze zniszczyło
jego urok. Jerozolimę należy zwrócić jej mieszkańcom. Skonfiskowane
nieruchomości w Talbieh i Lifta, Katamonie i Malacha powinny być zwrócone
właścicielom. Profesorze Wiesel, respektuj pan prawa własności nie-Żydów, tak
jak chciałbyś, aby nie-Żydzi respektowali twoje prawa do twego pięknego domu.
Święte Miasto Jerozolima jest zarządzane zgodnie z mającym 150 lat statusem
międzynarodowym (Status Quo), którego nie należy zmieniać. Ostatnia próba jego
zmiany spowodowała oblężenie Sewastopola i szarżę Lekkiej Brygady pod Bałakławą.
Następna próba mogłaby spowodować wojnę nuklearną.
Bajka o dwóch państwach
Artykuł ten napisałem w styczniu 2001 w odpowiedzi na artykuł
izraelskiego aktywisty pokojowego, Uri Avnery. Stał się on podstawą dla ruchu
antyapartheidowego, jako reakcja na bankructwo tradycyjnego podejścia do
problemu żydowsko-palestyńskiego z jego żądaniem zaprzestania okupacji.
I
Kilka tygodni przed wybuchem drugiej intifady
palestyńskiej, zawędrowałem na plac Cinemateque w średniozamożnej dzielnicy Tel
Avivu. W chłodnych podmuchach późnego popołudnia kilkudziesięciu emerytów z
rodzinami spędzało miły piknik. Starsze panie robiły na drutach a dzieci na
wielkich arkuszach papieru rysowały flagi. Pokojową demonstracją izraelski ruch
pokojowy upamiętniał siódmą rocznicę układów z Oslo. Głównym mówcą był Uri
Avneri.
Ten przystojny mężczyzna z siwymi włosami na szlachetnej głowie
jak zawsze przywoływał swoją wizję dwóch państw współistniejących w Ziemi
Świętej, niepodległej Palestyny oraz państwa żydowskiego. Każde słowo dźwięczało
przekonująco, lecz wywoływało takie zainteresowanie, jak wczorajsze wiadomości,
było tak zabawne, jak stary serial telewizyjny. Nie dziwota, że nie było młodych
aktywistów, ponieważ tradycyjne stronnictwo pokojowe już nie przyciąga nowej,
dynamicznej krwi. Pan Avnery powtarza w tych dniach na sieci tę samą nużącą
mowę, twierdząc, że podział na dwa państwa rozwiąże problem.
Proszę mnie źle nie zrozumieć. Uri Avnery ma dobre intencje,
zdecydowanie popiera prawa Palestyńczyków, jest doskonałym organizatorem i
aktywistą robiącym więcej niż się od niego oczekuje. Niestety, jego program
polityczny jest tak samo martwy, jak ptak dodo.
Spójrzmy prawdzie w oczy: idea dwóch państw w Palestynie jest, i
zawsze była, blefem. Palestyna była podzielona jedynie przez dziewiętnaście lat,
natomiast zjednoczona jest już trzydzieści trzy lata. Żaden Izraelczyk ani
Palestyńczyk poniżej czterdziestki nie pamięta „czasów podziału” w latach
1948-1967. Czas ten pan Avneri przedstawia jako swego rodzaju „raj utracony”.
Żaden z polityków izraelskich, łącznie z ostatnio opłakiwanym Rabinem, nigdy
poważnie nie rozpatrywał zrezygnowania z jakiejkolwiek części historycznej
Palestyny. Niekończące się negocjacje były jedynie przedstawieniem pomocniczym,
mającym na celu uspokojenie publiczności. Trzydzieści lat temu, izraelski
piosenkarz, Arik Einstein, zapewniał nas, że: „Rozmowy wkrótce zostaną
wznowione”. Wciąż nucą tę samą starą melodię.
W międzyczasie, za zasłoną dymną „tymczasowej okupacji
wojskowej”, twardogłowi przywódcy izraelscy konfiskowali Palestyńczykom pola i
domy robiąc miejsce dla żydowskich osadników, oraz uwięzili i zamordowali
tysiące Palestyńczyków. Kolejne lewicowe i prawicowe reżymy izraelskie
nieustannie kontynuowały tę prawną fikcję, pozbawiając w ten sposób podbitą
ludność praw obywatelskich. Była to znakomita idea, godna żydowskiego geniuszu:
przeciągać negocjacje w nieskończoność, deklarując czcze poparcie dla idei dwóch
państw.
Uczciwość każe mi powiedzieć palestyńskim i izraelskim
przyjaciołom: byliście oszukiwani. Nasi mędrcy bawili się z wami okrutnie,
drażniąc was pustymi obietnicami w rodzaju starej i oklepanej „bajki o dwóch
państwach” opowiadanej przez pana Avneri. Uwolnić się z poddaństwa Palestyńczycy
zawsze mogli tylko na dwa sposoby. Jeden polega na pobiciu Izraela; drugi na
połączeniu się z nim. Trzecia opcja, nowy podział, to iluzja: soczysta, lecz
nieosiągalna marchew dyndająca przed osłem.
Gdybym był fanem teorii spiskowych, mógłbym łatwo sobie
wyobrazić, że ci dobrzy ludzie z izraelskiego ruchu pokojowego specjalnie
podstawiają lewą nogę pod naszą chwiejną budowlę apartheidu. Malując wciąż na
nowo starą rozejmową „zieloną linię”, zaaprobowali brak statusu obywatelstwa dla
Palestyńczyków na ich własnej ziemi. Nazywając część ziemi „terytoriami
okupowanymi” zwolnili się z obowiązku walki przeciwko wyłączaniu Palestyńczyków
z życia politycznego kraju. Sprzeciwiając się aneksji tych terytoriów pomogli
przygotować oszustwo w postaci niezależnych palestyńskich bantustanów.
Lecz wzdragam się przed ideą takiego spisku. Nie myślę, by pan
Avneri i obóz pokojowy otrzymywali pouczenia w biurach Shabak’u.
Po prostu za bardzo chcieli wierzyć, że izraelscy generałowie mogliby zawrzeć
sprawiedliwy pokój z Palestyńczykami.
Nawet dziecko oglądające filmy z Jamesem Bondem w końcu
zrozumie, że bohatera nie mogą pożreć krokodyle ani nie może zginąć w
płomieniach, i że nie ma powodów by tego oczekiwać. Lecz nawet mniej powodów
jest by oczekiwać, że izraelski rząd podpisze z Palestyńczykami sprawiedliwy
pokój. Zawsze będą rozwijać wyjściową strategię „procesu pokojowego”.
II
A jaki to „pokój” Izrael może zaoferować? W popularnej, ze
wszystkich sił popierającej syjonistów gazecie, New York Times
[15/12/2000], poczciwy amerykański Żyd, Richard Bernstein, zalecał
prezydentowi-elektowi Bushowi ostatnią książkę innego mędrca z tej kompanii,
Roberta Kaplana. Ujawnił on prawdziwy izraelski plan pokojowy:
Od dziesiątków lat
słyszałem, że będzie albo Wielki Izrael, albo państwo palestyńskie. Okazuje się,
że będą oba te państwa: minipaństwo palestyńskie, bez kontroli nad swoim niebem
i autostradami, znajdujące się wewnątrz dynamicznego Izraela, który w dalszym
ciągu będzie importował robotników z zagranicy, tworząc w ten sposób siłę
stabilizującą Wielkiej Syrii.
Dziękujemy wam, drogi panie Bernstein i szlachetny panie Kaplan,
za wyjaśnienie, że Izrael razem z syjonistycznymi sojusznikami z Ameryki
zamierza na wieki trzymać Palestyńczyków zamkniętych w rezerwatach i
współzawodniczących z braćmi z Jordanii i Syrii o pracę u żydowskich panów. Taki
jest pokój, o którym gruchały izraelskie gołębie.
Gdyby to zadziałało, to USA być może zastosowałoby ten pomysł i
nadało afro-hiszpańskiej ludności USA niepodległość, wyznaczając stolicę w
którejś z kolorowych dzielnic Nowego Jorku. Nowe państwo mogłoby składać się z
pięciuset enklaw otoczonych autostradami i kilometrami murów ze zbrojonego
betonu, i mogliby w nim mieszkać wszyscy kolorowi z USA. Gdyby taki miał być
pokój, to wolę wojnę.
Im więcej o tym myślę, tym mniej jestem skłonny przychylić się
do racji obozu pokojowego, ponieważ zaczynam wątpić w czystość jego intencji.
Zbyt często wymawiają nieznośną frazę, „państwo żydowskie”. Nietrudno zgadnąć
dlaczego: syjonizm narodził się w czasach brutalnego rasizmu biologicznego,
który był nieodłączną częścią ideologii popieranych przez Weiningera, Nordau,
Chamberlaina i Hitlera. Syjoniści wierzą, że człowiek należy do narodu ze
względu na cechy krwi. Dla nich, Żyd jest zawsze i na wieki Żydem, stąd wynika
idea „dwóch państw dla dwóch narodów”. Ruch pokojowy broni głównie i przede
wszystkim „państwa żydowskiego”. Drugie z tych państw, pozostała część
Palestyny, jest jedynie przypadkowym produktem ubocznym procesu.
III
„Państwo dwunarodowe” także jest błędem. Nie ma dwóch narodów,
Żydów i Arabów, o czym chcą nas przekonać. Przeciwnie, istnieje wiele wspólnot,
Marokańczycy z Ramle, Rosjanie z Ashdod, cudowne dzieci informatyki z Hertzliya
Pituah, milionerzy z Cezarei, osadnicy z Tapuah, studenci jesziw z Mea Shearim,
Etiopczycy z Ophakim. Społeczności te, oraz nie mniej podzielone wspólnoty
palestyńskie, mogą utworzyć wspaniałą mozaikę Ziemi Świętej. Tworzą one dwa
narody jedynie w wyobraźni syjonistycznego establishmentu, czyli osadników
sprzed roku 1948 i ich podstarzałych dzieci. Ten „Pierwszy Izrael” ma powody,
aby kurczowo trzymać się swoich wyobrażeń, ponieważ będąc mniejszością wciąż
monopolizuje władzę nad innymi wspólnotami i zachowuje swe przywileje.
Nikomu z obcych nigdy nie udało się zbliżyć do centrum władzy.
Trudno Rosjanom (20% elektoratu) lub Marokańczykom (30%) samodzielnie osiągnąć
jakieś stanowisko we władzach lub zdobyć wpływy w Izraelu. Gdy na ceremonialne
stanowisko prezydenta wybrany został Żyd orientalny, „Pierwszy Izrael” zaczął
lamentować.
Nieszczęściem dla dominującej elity jest to, że wyczerpały się
jej talenty i idee. Doprowadzili do maksymalnej ekskluzywności i przekształcili
szacunek dla wojska w bałwochwalstwo. Farsa walki o władzę pomiędzy generałami
Sharonem i Barakiem oraz sędziwym mordercą z Kany, Szymonem Peresem - „Wielką
Nadzieją Białych”, jest dostatecznym dowodem bankructwa „Pierwszego Izraela”.
Idea syjonistyczna upadła; przy życiu trzymają Golema jedynie wojna i krew.
IV
Za zasłoną dymną rasistowskiej rzeczywistości i iluzji już
żyjemy w zjednoczonej Palestynie. „Zielona linia” istnieje jedynie w naszych
głowach, podczas gdy morze apartheidu pluszcze po obu jej stronach. Naszym
wspólnym interesem jest całkowite obalenie fikcji i wprowadzenie równości przed
prawem dla wszystkich w całej Palestynie (Izraelu), od Jordanu do Morza
Śródziemnego. Będzie wtedy jedno prawo, zarówno dla rdzennych synów tej ziemi
jak i przybyszów, i tego wymaga od nas Biblia. To samo prawo dla kibucnika z
Afikim i dla fellaha z Yatta.
Mogłoby to zaistnieć w Izraelu wiele lat temu, gdyby izraelska
lewica nie wyhodowała iluzji o podziale. Jerozolima jest najlepszym przykładem
dla przeanalizowania problemu. Palestyńska ludność miasta – trzecia część
zjednoczonej Jerozolimy – ma prawo uczestniczyć w wyborach municypalnych i może
delegować swoich reprezentantów do Rady Miejskiej. Lecz przyjęli oni głupią radę
izraelskich działaczy pokojowych i zbojkotowali wybory w celu utrzymania
„zielonej linii”. Była to decyzja zgubna, i powinni ją przemyśleć. Należy
pamiętać, że Izrael nie mógłby wtedy niszczyć domów w Jerozolimie;
Palestyńczykom z Jerozolimy Wschodniej żyłoby się lepiej, gdyby mogli
uczestniczyć w wyborach. Ich głosy mogłyby odsunąć od władzy Ehuda Olmerta,
rasistę, „burmistrza” Jerozolimy wybranego przez samych Żydów. Baba z wozu,
koniom lżej! Nawet z tego jednego powodu powinniśmy namawiać Palestyńczyków do
głosowania.
Bez „zielonej linii”, okropności okupacji skończyłyby się już
dawno, w taki sam sposób, jak skończyły się w roku 1966 rządy wojskowe w Galilei
Palestyńskiej. 40% członków Knesetu wybranych przez Palestyńczyków mogłoby
doprowadzić do unieważnienia wszystkich dyskryminujących praw, łącznie z „prawem
o własności porzuconej” i obecnym „prawem o obywatelstwie”.
W państwie opartym na zasadzie reprezentacji, powrót uchodźców
palestyńskich nie musiałby być traumatyczny. Gdyby uchodźcy z Deheishe mieli
powrócić do Sataf i Suba, byłoby to niewielkie przemieszczenie o dziesięć mil.
Gdyby chłopi z Deir Yassin powrócili do swoich starych domów, nikt by nie
ucierpiał. Chłopów z Sheich Munis trzeba będzie zaspokoić dobrym odszkodowaniem
od Uniwersytetu Tel Avivskiego, zbudowanego na ich ziemi. Być może pieniądze za
odszkodowanie wykorzystaliby na zbudowanie nowych domów obok uniwersytetu, lub
po prostu kupiliby mieszkania w Ramat Aviv Gimel. Możemy skorzystać z
doświadczeń prawodawstwa polskiego: Polska zwraca własność żydowskich uchodźców,
lecz nie pozwala na wypędzanie obecnych mieszkańców.
Zniesienie „zielonej linii” w rzeczywiści będzie korzystne dla
wszystkich, nawet osadników. Powinni mieć oni możliwość pozostania i spokojnego,
bezpiecznego zamieszkiwania w naszej wspólnocie, jako równi wśród równych. Bez
wojska wymuszającego ich przewagę, będą musieli zrezygnować ze złych
przyzwyczajeń i stać się dobrymi sąsiadami, albo powrócić do Brooklynu.
Jak więc osiągniemy Ziemię Obiecaną? Już tu jesteśmy!
Historyczna Palestyna jest zjednoczona, lecz apartheidu dotychczas nie
zniesiono. Mamy już jedno państwo, lecz nie mamy demokracji. Należy zaprzestać
pustej retoryki o okupacji i dwóch państwach. Nie potrzebujemy sztuczek, żadnych
„kreatywnych rozwiązań”, jedynie stare dobre uniwersalne prawo wyborcze według
zasady „jeden człowiek, jeden głos”. Żądamy go w imieniu naszych dziadów z
Europy Wschodniej. Otrzymali je oni od nie-Żydów sto pięćdziesiąt lat temu;
najwyższy czas ażeby to najważniejsze prawo dać palestyńskim tubylcom naszej
ziemi.
Marzenia o izraelskim wycofaniu się tak czy owak pozostaną
marzeniami: izraelski establishment nigdy nie odda tego, co posiada. Lecz możemy
skorzystać na ich zachłanności. Jeśli nie mogą oddać, niech wezmą – i wtedy
stracą swoją uprzywilejowaną pozycję.
Nie ma sensu krzyczeć do tonącego lichwiarza, „Daj mi rękę!”.
On nie umie dawać. Zamiast tego, należy krzyknąć: „Weź moją rękę!” i
wtedy na pewno ją pochwyci.
Taką radę dał suficki mędrzec, Haji Nasr ad-Din. Powinniśmy
powiedzieć, „Zaanektujcie terytoria, lecz dajcie Palestyńczykom całkowitą
równość”. Nie oznacza to, że walka przeciwko wojskowej okupacji jest
niepotrzebna. Au contraire, okupacja jest zła, tak samo jak złe były
rządy wojskowe w Nazarecie i Akrze w latach 1948-1966. Lecz wyjściem z obecnej
sytuacji nie jest nowy podział, lecz wchłonięcie i równość.
W roku 1948, sir John Glubb, brytyjski dowódca Legionu
Arabskiego, został zmuszony do odstąpienia żydowskiemu państwu trójkąta ziemi, w
którym leżały wioski Taibe i Umm el Fahm. Jednak uparł się, że chłopi powinni
pozostać i otrzymać pełne prawa w państwie Izrael. W rezultacie, wspólnoty te
żyją całkiem dobrze, a ich mieszkańcy nie chcą stać się częścią proponowanego
państwa palestyńskiego. Jest to najlepszy dowód na to, że wchłonięcie jest
lepsze niż podział.
Głupi letni i głupi zimowy
Jest to esej o wyborach w 2001 roku, kiedy to Izraelczycy
wybrali na premiera Ariela Sharona.
I
Gdy spacerowałem wzdłuż nadbrzeżnej promenady w Tel Avivie,
zbliżył się do mnie zgrabny blondyn i zaproponował bym spróbował szczęścia.
Zmieszany tłum turystów i naiwniaków z Afula i Dimona zgromadził się by zobaczyć
ulicznego artystę, którego atutami były zręczne ręce, trzy szklanki i piłka.
„Zgadnij gdzie jest piłka a wygrasz sto dolarów!”, powiedział. Roześmiałem się.
Czy uważał, że jestem ze wsi? Nikt z dużego miasta nie spróbowałby tej gry, bo
wie, że nie można wygrać z szulerem. Jedyna szansa w tej grze, to odrzucenie
szansy.
Często zadawałem sobie pytanie, jak to możliwe, że Izraelczycy
wybrali w wyborach Sharona, i dlaczego 40% obywateli Izraela w ogóle nie
zagłosowało? Wybory to blaga. Były podobne do radzieckich wyborów
jednopartyjnych. Oczywiście, Rosjanie nigdy nie zaproponowali obywatelom
wspaniałego pomysłu polegającego na wyborze pomiędzy Breżniewem i Czernienko.
Obywatele Izraela mogli słusznie pozazdrościć osłowi Buridan’a. Ten głupi osioł
ze średniowiecznej alegorii nie był w stanie wybrać jednej z dwóch identycznych
wiązek siana. Myśmy mieli do wyboru jednego z dwóch jednakowo nieapetycznych
generałów, od dawna walczących z Arabami i nieprzekonywująco wymawiających słowo
„pokój”. Wybór został jeszcze bardziej strywializowany, ponieważ obaj
zadeklarowali zamiar sformowania rządu koalicyjnego zaraz po wyborach.
Zwycięstwo uśmiechnęło się do generała Sharona, znanego na całym
świecie symbolu „okrutnego syjonizmu”. Jego nazwisko związane jest z masowymi
mordami cywilów w Qibya, Sabra i Shatila, oraz oblężeniem Bejrutu. Jego
„zwiedzanie” Haram al-Sharif natychmiast poskutkowało wybuchem ostatniej wojny
domowej w Palestynie. Jest to certyfikowany zbrodniarz wojenny. Pomimo tego, nie
rzuciłem się ratować skóry Baraka. Wybór Sharona miał trochę zalet z punktu
widzenia Palestyńczyków.
II
Wybory można było rozpatrywać jako kolejną z niekończących się
gier izraelskich polityków. Jest to dla Palestyńczyków zwykła rutyna:
„zły-policjant / dobry-policjant”. Partia Pracy i Likud powtarzają pamiętny
dialog ze znanej amerykańskiej powieści, Moby Dick. Gdy Izmael, bohater
książki Melville, szuka miejsca na statku wielorybniczym, skąpy kapitan Bildad
oferuje mu nędzne wynagrodzenie, na co jego wspólnik, kapitan Peleg, wybucha
gniewem: „Dlaczego, niech cię diabli wezmą, Bildad, chyba nie chcesz oszukać
tego młodzieńca! Musi dostać więcej”. Następnie proponuje mu o wiele mniej, niż
Izmael mógłby się spodziewać. W naszej sytuacji, Izmael nie prosi o nic, musi
się po prostu podporządkować.
Powiedziawszy to, będę pierwszym, który przyzna, że ci dwaj
kandydaci wciąż się różnią. Żydowski dowcip
opowiada o dwóch rodzajach głupców, głupcu letnim i głupcu zimowym. Gdy tylko
wejdzie głupiec letni, od razu poznamy, że jest głupi. Kiedy wejdzie głupiec
zimowy, musi najpierw zdjąć wspaniałe futro i strząsnąć śnieg z kapelusza, i
dopiero potem poznajemy, że jest głupi. Barak jest głupcem zimowym. Dopóki nie
zacznie strzelać, być może będziemy mieli jakieś złudzenia względem tego
człowieka. Sharon jest głupcem letnim. Od razu widać, kim jest, i z takim
człowiekiem lepiej mieć do czynienia. Jego gruchanie o pokoju nikogo nie
przekona.
Barak przypomina mi moją ciotkę Ethel, starą pannę. Odmawiała
wszystkim konkurentom, uprzednio ich zachęcając i robiąc nadzieje. Latami
rozmyślała o wyjściu za mąż, lub, co najmniej, znalezieniu sobie kochanka – co
miałoby jej wynagrodzić dziesięciolecia samotności. Lecz nie mogła.
Współczuliśmy każdemu jej aktualnemu kochankowi, widząc z jaką przykrością
wycofywał się. Lepiej gdyby wiedział, że ciotka Ethel nigdy nie poddałaby się,
nawet gdyby chciała, ponieważ bała się mężczyzn.
Ehud Barak był znany z obiecywania i wycofywania się z obietnic.
W rzeczywistości, nie wypełnił żadnej obietnicy danej Palestyńczykom (lub innym
grupom, w szczególności Izraelczykom rosyjskim). Na przykład, jego rząd
postanowił dać wolność wioskom Anata i Abu Dis. Kilka dni później, znalazł
przyczynę, dlaczego muszą podlegać prawu wojennemu. W wywiadzie dla gazety
Wiesti, poproszono go o nazwanie swego głównego osiągnięcia. Barak
odpowiedział: „Odsłoniłem światu prawdziwą twarz Arafata”. Nie wymagamy by
premier tym się zajmował. Barak zmieniał swoje opinie dwa razy na dzień, wysyłał
i odwoływał delegacje, był niesolidny. Obiecał rosyjskiej wspólnocie, że
zlikwiduje dyktat religijny i nie zrobił tego. Mówiąc w duchu amerykańskim,
nigdy nie kupisz od niego nowego samochodu, tylko przechodzony.
Co gorsze, Barak nie lubi Palestyńczyków. Ten arogancki i
nieprzyjemny mężczyzna nie zaprosił do swego rządu palestyńskich obywateli
Izraela, którzy go wybrali. Na poziomie osobistym, uważam, że łatwiej wyobrazić
sobie Sharona jedzącego hummus w towarzystwie palestyńskich przyjaciół, niż
Baraka najmującego palestyńskiego ogrodnika. Prawdopodobnie wolałby kogoś z
Tajlandii. Długa lista zbrodni wojennych Sharona nie jest unikatem. Jednak długi
wykaz morderstw Baraka także nie wyglądałby dobrze w Hadze. Jesteśmy skazani na
współżycie ze zbrodniarzami wojennymi. Sprawiedliwy sąd mógłby sądzić nie tylko
Sharona i Baraka, lecz także sprawców sankcji przeciwko narodowi Iraku i
strategów bombardowania Serbii. Mordercy trzech milionów Wietnamczyków wciąż są
na wolności, i prawdopodobnie zasiadają na Kapitolu. Wielu Izraelczyków z
pokolenia Sharona walczyło z Arabami, także w sposób bezlitosny. Lecz nie
spoglądali oni na Palestyńczyka jako na kreaturę, którą należy wsadzić do
więzienia lub zniszczyć.
III
Jak wielu moich izraelskich rówieśników, odbyłem służbę w
wojsku. Pamiętam zapach prochu, szaloną jazdę dżipem po pustyni, gwizdy
szrapneli, przejście przez Suez, namioty na dwóch, braterstwo broni. Będąc
młodym żołnierzem jednostki uderzeniowej, byłem dumny z czerwonych butów i
skrzydeł spadochroniarza. Z tęsknym sercem słuchałem opowieści o bohaterskich
czynach Arika Sharona i Meir Har Zion. (Tak, było to przed Sabrą i Shatilą). Nie
wstydziłem się przyznać, że kocham ich, a także dzielnych bojowników Karame i
szaloną Leilę Chaled. Żołnierze mogą zrozumieć innych żołnierzy. Palestynę
tworzymy razem.
Wybory udowodniły, że większość Izraelczyków, łącznie z tymi
którzy nie głosowali, nie zgadza się z pomysłem Baraka na separację, nazywaną po
hebrajsku Hafrada, lub południowoafrykańskim słowem apartheid. Większość nie
chce ponownego podziału kraju, i ta idea upadła. Nikt mający mniej niż
czterdziestkę, nie pamięta istnienia oddzielnego „małego Izraela”. Musimy iść
naprzód, a nie do tyłu. Jest to droga normalizacji, a nie separacji.
Gdy tylko przepiękna zielona Palestyna zostanie zjednoczona,
największe osiągnięcia wszystkich jej wspólnot posłużą wspólnej sprawie, która
polega na uczynieniu tego jedynego w swoim rodzaju kraju najwspanialszym
miejscem na Ziemi, i tak powinno być. Wkładem Palestyńczyków będzie mistrzowska
uprawa oliwek i opieka nad źródłami, ich chłopska miłość do ziemi i nieugięty
duch Intifady. Naszym izraelskim wkładem nie będzie teoria Einsteina ani
magiczne sztuczki Wall Street, ponieważ nie rozumiemy tego, tylko rycerskie
czyny godne chwały Krzyżowców. W Palestynie nie potrzebujemy pokoju. Nie
potrzebujemy separacji, nawet na najlepszych warunkach. Potrzeba nam miłości i
współczucia, oraz umiejętności współżycia razem. Takie rozwiązanie zakończyło
wojny Maorysów w Nowej Zelandii; sprawdzi się także tutaj. Na stanowisku
premiera nie jest nam potrzebny de Gaulle. Potrzebny nam jest de Klerk.
Izraelczycy mogli uciskać Palestyńczyków od roku 1947 do dnia
dzisiejszego tylko dzięki zewnętrznemu poparciu wprowadzonych w błąd sojuszników
Izraela. Straszna przeszłość Sharona powoduje, że nieograniczone poparcie
zorganizowanego żydostwa amerykańskiego będzie mniej prawdopodobne i może być
szybciej cofnięte. Aby zmusić Sharona do myślenia, potrzebna będzie obecność
czujnych obserwatorów międzynarodowych, możliwość interwencji Narodów
Zjednoczonych nie zagrożona amerykańskim wetem, oraz groźba powstania w Iraku.
Nie jest on pokojowym mesjaszem na białym koniu, lecz nie jest gorszy od Baraka.
Sharonowi, jako wojskowemu, powinno się zaoferować wybór:
zjednoczenie kraju na bazie „jeden człowiek, jeden głos” i pełne prawa dla
wszystkich mieszkańców kraju, lub Trybunał w Hadze.
[Pomyliłem się: poparcie Żydów z USA dla Sharona było
entuzjastyczne, ciągle go także popiera administracja Busha. Żydzi z USA są o
wiele silniejsi i bardziej niebezpieczni niż myślałem. Jednak tym razem chciałem
ich przekonać.]
|